Sposób fotografowania Maier na przestrzeni lat ewoluował, zmieniał się również sprzęt, którego używała. Na samym początku robiła zdjęcia prostym aparatem skrzynkowym. Dość szybko przerzuciła się na popularnego Rolleiflexa, którym wykonywała niemal wyłącznie czarno-białe zdjęcia. Aparat tak skonstruowany, że w celu wykadrowania zdjęcia należało spojrzeć w dół, pozwalał na uniknięcie bezpośredniego kontaktu wzrokowego z osobą po drugiej stronie obiektywu, a tym samym na większą bezczelność. Również jego format – 6×6 cm, idealnie nadawał się do robienia ulicznych portretów, których bohaterowie zamknięci w kwadracie, znajdowali się na w centralnym punkcie obrazu, wypełniali kadr. W późniejszym okresie twórczości fotografki pojawiają się coraz częściej ujęcia przedmiotów, zaczęła używać kolorowego filmu, testowała takie aparaty, jak: Leica III, Inhage Exakta, Zeiss Contrarex.
Maier zdawała sobie sprawę z tego, że jej prace były dobre. Robiąc zdjęcia dążyła do doskonałości, co można zauważyć oglądając wybrane stykówki – powtarzała pewne ujęcia, eksperymentowała z odległością, kątem widzenia, zwłaszcza gdy uczestniczyła w ważnych publicznych wydarzeniach lub podróżowała do odległych krajów. Chciała więc, aby to, czego doświadczała podczas ulicznych i światowych eskapad, było jak najtrafniej przedstawione. Zarówno w dokumentalnych zdjęciach z jej samotnej wyprawy do Azji, Afryki i Europy, jak i nagraniach video oraz rozmowach rejestrowanych na kasetach magnetofonowych, ujawnia się reportażowe zacięcie fotografki.
Kto się boi Vivian Maier?
Los Vivian Maier musi wzbudzić przerażenie w zabarwionym narcyzmem umyśle artysty. Brak świadomego odbiorcy, pochwał krytyków, niedocenienie, niezaistnienie. Co bardziej brutalnego i niesprawiedliwego może przytrafić się twórczej osobie, pewnej swojego talentu? Mimo coraz większej ilości informacji o życiu niani-fotografki, wciąż nasuwa się mnóstwo pytań. Dlaczego nigdy nie rozesłała swych prac do zawodowych fotografów, znawców sztuki (czy na pewno nigdy tego nie zrobiła)? Dlaczego tak wiele filmów pozostawiła niewywołanych – brakowało jej pieniędzy czy może w pewnym momencie straciła zainteresowanie celowością swojego zajęcia, a zaczęła czerpać przyjemność z kompulsywnego wciskania spustu migawki?
Te wątpliwości, a także relacje osób znających Maier, świadczące o jej „ciemnej stronie”, obsesji na punkcie prywatności, podpisywaniu się różnymi nazwiskami, czy w końcu chorobliwym zbieractwie, przybliżają postać fotografki do zjawiska Outsider Art. Jednymi z najbardziej znanych postaci zaliczanych do tego kręgu byli pisarz i ilustrator Henry Drager oraz fotograf Miroslav Tichy. Być może również historię Angelo Rizzuto możemy rozpatrywać w tych kategoriach. Po śmierci ojca i utracie praw do pozostawionego po nim przedsiębiorstwa, próbował popełnić samobójstwo. Przez wiele lat dręczyło go obsesyjne przekonanie o globalnym spisku, pisał listy ze skargami do prasy i władz. W latach 50. codziennie o godzinie 14 opuszczał swoje mieszkanie na Manhattanie, aby fotografować przechodniów. Pragnął złożyć z nich książkę zatytułowaną Little Old New York. Każdą rolkę kończył autoportretem wykonanym z ręki, wykrzywiając twarz w dziwnym grymasie. Rizutto w przeciwieństwie do Vivian, spróbował zadbać o bezpieczeństwo swoich prac – przed śmiercią przekazał 60 tysięcy fotografii wraz z 50 tysiącami dolarów Bibliotece Kongresu. Jednak dopiero po wielu latach zdjęcia odkrył i docenił historyk fotografii, Michael Lesy – w 2005 roku wydał książkę Angel’s World: The New York Photographs of Angelo Rizzuto.
Rolę Lesy’ego w historii Vivian Maier odegrał John Maloof. Nabył zdjęcia i negatywy Vivian za około 400 dolarów, zupełnie nieświadomy ich wartości. Nie jest znawcą fotografii ani historykiem sztuki, ale raczej typem odrobinę przemądrzałego chłopaka w okularach, który nigdy nie miał określonej, stałej pracy, ale zawsze potrafił zarobić pieniądze. Przez pewien czas zajmował się sprzedażą nieruchomości, a w czasie gdy na aukcji staroci odkupił kilka pudeł pełnych negatywów, pisał książkę o Chicago. Z tego powodu w kręgu zawodowych kuratorów pojawiają się zarzuty względem Maloofa, dotyczące jego kompetencji, sposobu edycji oraz wyboru prac prezentowanych w internecie i na wystawach. Powstają wątpliwości natury etycznej: czy Maier życzyłaby sobie takiego rozwoju wydarzeń, czy wybrałaby akurat te odbitki? Pytania te pozostaną jednak bez odpowiedzi, a Maloofowi nie można odmówić wielkiego zaangażowania i poświęcenia kilku lat swojego życia na rzecz projektu, którego podsumowaniem jest wchodzący 9 maja do polskich kin film Szukając Vivian Maier. Ironia losu, a może przeznaczenie – zdjęcia fotografki-amatorki trafiają pod opiekę kuratora-amatora.
Postać Maier i jej zdjęcia obrastają legendą. Trudno odseparować samą twórczość od pełnej niedopowiedzeń historii tajemniczej autorki, skrajnej indywidualistki. Maloof w Szukając Vivian Maier skupia się przede wszystkim na życiu fotografki, próbuje odkryć jej sekrety. Układa na podłodze należące do niej przedmioty, czyta listy, sprawdza notatki i rachunki. Niczym detektyw podąża za pozostawionymi przez Maier śladami, „przesłuchuje” kolejnych „świadków”, sprawdza „poszlaki”. Film, początkowo pełen humoru, zmierza do smutnego, zabarwionego goryczą końca.
Fotografka w późniejszych latach coraz bardziej traciła kontakt z rzeczywistością, zamykała się w swoim świecie. Niemożliwe jednak wydaje się dziś zweryfikowanie niektórych źródeł, opinii osób znających Maier, które, być może, zmieniają o niej zdanie pod wpływem rosnącej popularności jej zdjęć. Jim Dempsey, były menedżer jednego z chicagowskich kin, do którego często chodziła, w wypowiedzi do filmu BBC (The Vivian Maier Mystery) wspomina ją jako osobę ekscentryczną, na granicy szaleństwa i bezdomności, niemiłą dla personelu. „Nikt nie chciał jej obsługiwać – mówi. – Pamiętam jej aparat, ale myślałem, że to część kostiumu. Nie pamiętam, aby z kimś przychodziła czy rozmawiała. Lubiła filmy z Busterem Keatonem. Szczerze mówiąc, trochę bałem się ją poznać”. W wywiadzie udzielonym do programu WTTW Chicago Tonight Dempsey w bardziej stylowych okularach, przedstawiony jako właściciel galerii, opowiada: „Vivian przychodziła do naszego kina około 2-3 razy w miesiącu, przez kolejne 10 lat. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Chyba lubiła ze mną rozmawiać, ale nie o sobie, głównie o kinie. Oglądała niemieckie filmy z nurtu noir, lubiła klasyków: Felliniego, Antonioniego”.
***
Jednym z moich ulubionych zdjęć Vivian Maier jest to, na którym widzimy czarnoskórego mężczyznę na koniu. Mężczyzna jedzie na oklep, kieruje zwierzęciem jedynie za pomocą uwiązu i kantara. Koń jest potężny, w typie koni pociągowych. Ulica wokół jest pusta, po przeciwnej stronie stoją zaparkowane samochody, nad głową mężczyzny wisi stalowy most. Główni bohaterowie znajdują się w centralnej części zdjęcia. Mężczyzna razem z koniem tworzą spójną całość, wyglądają majestatycznie, jednocześnie kontrastując ze scenerią dużego miasta. W fotografii jest opowieść, jest zdziwienie, jest piękno.