Nic tak nie pozwala utrwalić w pamięci filmowej imprezy, jak seanse wyróżnionych, długo wyczekiwanych dzieł. Przedpremierowo sprowadzane z festiwali w Berlinie i Cannes tytuły, to znak rozpoznawczy Kazimierskich Dwóch Brzegów. Zapowiadany jako arcydzieło, nagrodzony tegoroczną Złotą Palmą Zimowy sen w kontekście dotychczasowej twórczości Nuriego Bilgego Ceylana przypomina niemowę, który po długich latach milczenia otwiera usta – i grzmi. Nad formalnymi subtelnościami właściwymi nowemu kinu Turcji przeważa tu dialog obecny w ilości dotychczas w tym kinie niespotykanej. Wyrażone obrazem egzystencjalne problemy, z którymi borykali się bohaterowie Uzaka lub Klimatów, w przypadku pierwszoplanowego cynika z Zimowego snu – pyszałkowatego intelektualisty, byłego aktora, właściciela hotelu w Kapadocji, w którego wnętrzach dzieje się akcja – wprost zostają wykrzyczane i dopowiedziane. Tureckiego filmowca wciąż interesują skrywane emocje oraz motywacje wyłaniające się spomiędzy rozmów i zdarzeń, lecz tym razem ekranowe postacie nie dokonują odkrycia własnej tożsamości przed samymi sobą, a jedynie przed widzami. Notorycznie odbijane w lustrach twarze – jak gdyby skrywane za maskami, które każdy z nas posiada – nie starczają jednak na arcydzieło sztuki filmowej. Ceylan popełnił dramat szalenie ambitny w wadze podejmowanych tematów, jawnie nawiązujący do Czechowa, psychoterapeutyczny, który sprawdziłby się raczej na deskach teatru.
Nie zawiódł za to Andriej Zwiagincew i jego Lewiatan (nagroda za scenariusz w Cannes). Rosjanin odreagował na ekranie chorobę trawiącą kolos Putina. Popełnił coś w rodzaju biblijnej przypowieści, politycznej satyry na rząd oraz kościół i czarnego kryminału w jednym. W zestawieniu z tym filmem greckie tragedie przypominają wieczorynkę dla najmłodszych. Podobnie jak Ceylan, Zwiagincew nie trwa w upojeniu autorskimi receptami, lecz stara się sięgać po nowe zastosowania sprawdzonych środków. Rosyjski geniusz wewnątrzkadrowej symboliki (vide Powrót) integruje znane z wcześniejszych filmów wizualne kompozycje z prawidłami gatunku noir. Dzięki temu skutecznie oddaje pesymizm historii współczesnego Hioba, którego pożera rosyjski moloch. Całe szczęście fatalizm nie przytłacza widza: bachiczny humor w wydaniu Zwiagincewa jest dowodem na to, że z wódki da się jeszcze wiele dla kina wyciągnąć.
Znakiem braku ograniczeń konwencji dokumentalnej okazał się za to obraz Czy Noam Chomsky jest wysoki czy szczęśliwy?, jedyny w swoim rodzaju, animowany wywiad. Michel Gondry nie tylko przedstawił portret znanego myśliciela i narysował jego podświadomość (!), lecz – zdaje się – zekranizował przy okazji Wielkie pytania małych ludzi, opatrując je wcale nie banalnymi odpowiedziami.
Natomiast inny ulubiony dokument pokazany na festiwalu, The Dog, traktujący o pierwowzorze granego przez Ala Pacino bohatera Pieskiego popołudnia, to biografia tętniąca energią przemian w panoramie społecznej (głównie gejowskiej) Nowego Jorku ostatniego półwiecza. John Wojtowicz, który w 1972 roku dokonał napadu na bank, by sfinansować operację zmiany płci swojemu partnerowi, uosabia skrajności: heroizm i głupotę, elokwencję i wulgarność. Ze świecą szukać drugiego takiego. Jako szafarz bon motów i stary zbereźnik, Wojtowicz okazał się niezrównanym motorem napędowym dokumentalnej narracji.
Największy mój zachwyt wzbudziła hiszpańska rewelacja tegorocznych festiwali, której pokaz na Dwóch Brzegach niejednokrotnie przerywał gorący aplauz publiczności. Rzadko kiedy trafia się tytuł tak adekwatny do przedstawianych wydarzeń. Seans Dzikich historii był bowiem jak podróż rollercoasterem bez zamkniętych blokad bezpieczeństwa, jak zabawa w kotka i myszkę z wygłodniałym lwiskiem, jak skok na bungee z podciętą liną asekuracyjną – porównaniom nie ma końca, a każde następne jest trafniejsze od poprzedniego. Damián Szifrón – odpowiedzialny za wszystkich sześć tworzących film epizodów – pokazał sytuacje rządzone przez fatum, sytuacje, w których każdy z nas może się znaleźć, a przywiązanie do konwenansu i brak odwagi zabraniają nam odszukać drogę ucieczki. Szifrón pozwolił swoim bohaterom sprzeciwić się pechowemu losowi, zapalił iskrę, a ci – eksplodowali. Utrata kulturowych bezpieczników dała pole do popisu makabrze, grotesce i czarnemu humorowi. A wszystko z najwyższej rozrywkowej półki. Nawet od zezowatego szczęścia da się wyłudzić świetne scenariusze!