Temat człowieka i środowiska, w którym żyje i z którego się wywodzi, jest charakterystyczny z kolei dla Ireneusza Walczaka – artysty, którego twórczość koncentruje się przede wszystkim na problematyce – jak pisze Ida Smakosz – „wykluczenia i samotności jednostki uwikłanej w procesy społeczne, ekologiczne, polityczne, ukazujące jednocześnie obawy i poczucie wyobcowania jakich doświadczamy obliczu natłoku informacji, w sytuacji nieustannych zmian generowanych przez dzisiejsze czasy”[4]. I należy zaznaczyć, że Ireneusz Walczak jest jednym z tych twórców, którzy mimo, że konsekwentnie rozwijają rozpoznawalny już styl malarski – nie odcinają się od prób jego modyfikacji oraz eksperymentowania z formą i stylistyką. W przypadku śląskiego artysty przykładem takich działań jest prowadzona mniej więcej od 2010 roku świadoma ingerencja i rozbudowa podłoża malarskiego, jak i wytworzenie z niego trójwymiarowej struktury, stanowiącej poszerzenie warstwy obrazowej, będącej jednocześnie jej wykończeniem. Ale nie tylko ten aspekt jest istotny – warto zaznaczyć bowiem, że obrazy Walczaka stosunkowo często zawierają w sobie przekaz tekstowy, nierzadko przyjmując rolę tła czy kontekstu dla wizualizowanego tematu. Bo dla artysty, obrazy te „są i do oglądania i do przeczytania. W tle zapisane są całe historie, fakty, które się przeradzają w artefakty, pokryte jeszcze jakimś znakiem. To wymaga, aby przy tym obrazie spędzić czas”[5]. I rzeczywiście intencja malarza sprawdza się – trudno jest bowiem przejść obok realizacji tych obojętnie. Podświadomie więc podejmuje się próbę rozszyfrowania czy może lepiej odczytania ukrytego w nich, głębokiego przekazu.
Nie zawiódł też Sylwester Ambroziak, którego rozbudowane grupy rzeźbiarskie zdecydowanie zdominowały dolne piętro Galerii. Zaprezentowane przez niego cykle w niemalże perfekcyjny sposób wpisały się w wyznaczoną przestrzeń ekspozycyjną, zyskując dzięki temu większą siłę oddziaływania. Na początku warto zaznaczyć, że w twórczości artysty temat czy też konkretny tytuł jest jedynie pretekstem do wyrażenia często niedefiniowalnych myśli oraz emocjonalnych stanów. Jest to sztuka głęboko zakorzeniona w rozważaniach egzystencjalnych, którym ton nadaje silna emocja. A ta z kolei wspomagana jest charakterystycznym już dla Ambroziaka zestawem środków formalno-stylistycznych, takich jak: zachwianie proporcji, deformacja, groteska, przerysowanie czy manipulacja skalą. Jest tu jeszcze pewna doza – jak to nazywa artysta – szamanizmu, który wyraża się w momentami teatralnym sposobie eksponowania prac, jak i specyficznej komunikacji z odbiorcą. Jak mówi Ambroziak: „W człowieku poszukuję elementów pierwszych, dlatego zwracam się ku religijnym kulturom ludowym i pierwotnym – afrykańskim czy amazońskim, ale równocześnie czerpię z kultury masowej: komiksu i filmu animowanego”[6]. Zaprezentowane we wrocławskiej Galerii Miejskiej prace są niezwykle przejmujące i angażujące odbiorcę. Jak trafnie ujmuje to Magdalena Ujma – to „ironia połączona z czułością”[7], które oddziałują na widza w jedyny w swoim rodzaju sposób. I można mieć wątpliwości tylko co do jednej realizacji autorstwa artysty – do animacji pt. Baranek, która oprócz tego, że jest oczywista i przewidywalna w przekazie, nie stanowi przykładu animacji komputerowej utrzymanej na wysokim poziomie, jest toporna, modelowanie postaci nie jest zachwycające, generowany ruch nie jest ani płynny, ani też naturalny – całość dłuży się i wizualnie drażni. Zabrakło tu dobrego warsztatu projektanta 3D, jak i umiejętności animatora.
Odmienną stylistykę oraz problematykę prezentuje Krzysztof Gliszczyński, którego obrazy są przykładem geometryzującej sztuki abstrakcyjnej o głębokiej i nieco skomplikowanej wykładni. Podejmując zagadnienia związane z czasem, przemijaniem, rozpadem i wątkami alchemicznymi, artysta odnosi się antycznych technik – jak enkaustyka – i archaicznych praktyk. Pomimo tego, że obrazy te na pierwszy rzut oka wyglądają na stonowane, w rzeczywistości – po bliższym przyjrzeniu się – dostrzega się mnogość odcieni, walorów i bogactwo fakturowe. Obecne tu, charakterystyczne syntetyzujące kształty-znaki, niczym piktogramy, wyrażają zaprojektowaną przez twórcę ideę. Owe znaki nie są namalowane. Gliszczyński wydrapuje je, czy może lepiej rytuje, w strukturze podłoża, zbierając jednocześnie pozostałości tego działania, wykorzystując je następnie w nowych pracach. W obrazowy sposób o twórczości tej pisała Urszula Szulakowska, twierdząc, że „Gliszczyński odnosi swoje cztery alchemiczne kolory do teorematu kwadratury koła, przeprowadzając je przez cykl alchemicznych przemian: melanosis (czernienie), xanthosis (żółcenie), leucosis (bielenie) oraz iosis (czerwienienie). Artysta podsuwa przy tym cytat z wpływowego siedemnastowiecznego traktatu alchemicznego «Tractus aureus» (1610)”[8].
W moim odczuciu, w zestawieniu tym najsłabiej wypadają obrazy Igora Wójcika – twórcy, który od końca lat 80. związany jest z Wrocławiem. Artysta od wielu lat realizuje cykle Postindustrium i Mechabiotyle, które powstały – jak mówi – „z inspiracji niezwykle szybko rozwijającymi się nowymi technologiami: cyfrową, cybernetyczną, bioniczną, itp.”[9]. Serie te różnią się pod względem stylistycznym – pierwszą charakteryzuje dominanta geometrycznych brył i logicznych podziałów, podczas gdy druga utrzymana jest w atmosferze luźniejszej, bardziej organicznej i surrealnej. Prace te rzeczywiście grają z konwencją, chwilami także zaskakują, jednak niewątpliwie można odnieść wrażenie, że namalowane zostały w pośpiechu i pobieżnie. Nie mają wystarczająco dużo siły wyrazu by przekonać do siebie widza, niewiele mówią czy też przekazują i – co wydaje się istotne – brakuje w nich ostatecznego wykończenia. Być może wrażenie to powstaje dlatego, że ich stylistyka jest całkowicie odmienna, jakby nie do końca pasująca do prac pozostałych artystów, przez co autonomiczny charakter i specyficzna warstwa wizualna jego obrazów traci na wyrazie. Całkowicie zgodzę się zatem ze stwierdzeniem Witolda Liszkowskiego, że sztuka Igora Wójcika „wprawia widzów w zakłopotanie, ponieważ celowo operuje zgrzytami formalnymi, udziwnieniami, kapryśnymi kształtami i kompozycjami”[10]. Obrazy jego autorstwa można sytuować na pograniczu abstrakcji o podłożu organicznym i surrealizmu, co określane jest mianem surrealizmu abstrakcyjnego.
Prezentowana w Galerii Miejskiej we Wrocławiu wystawa jest więc ekspozycją o tradycyjnym charakterze – opartą na dawno oswojonych i poznanych już, a aktualnie wypieranych przez nowe technologie, mediach: malarstwie i rzeźbie. Jest też przypomnieniem, lub może lepiej próbą zrehabilitowania, grupy ciekawych twórców, którzy ze względu na czas debiutu, jak i stopniowo zachodzące w Polsce zmiany społeczno-kulturalne, nie mieli do końca możliwości, by ich twórczość wybrzmiała w pełni. Dlatego też każdy, kto w sztuce ceni sobie rzetelność, dobry warsztat i tradycyjne podejście do kreacji, wystawę tę – z pewnością – będzie oglądał z dużym zaciekawieniem.
- I. Smakosz, Bez tytułu, [w:] Ireneusz Walczak. Konfrontacje [katalog], wyd. Galeria Arttrakt, Wrocław 2010, s. 2.↵
- M. Wawrzyczek-Klasik, Z profesorem Ireneuszem Walczakiem, z Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach rozmawia Michalina Wawrzyczek-Klasik, [w:] My house is my language [katalog], red. A. Cichoń, E. Surowiec, 2012, s. 9.↵
- Cyt. za: Figura w rzeźbie polskiej XIX i XX wieku, Galeria Sztuki Współczesnej „Zachęta”, Warszawa 1999, Centrum Rzeźby Polskiej, Orońsko 1999.↵
- M.Ujma, Brzydota, ironia, czułość, [w:] 1990,(katalog), red. Anna Borowiec, Wrocław 2014, s. 67.↵
- U. Szulakowska, 1884 words, [w:] 1990,(katalog), red. Anna Borowiec, Wrocław 2014, s. 34.↵
- I.Wójcik, Bez tytułu, [w:] 1990,(katalog), red. Anna Borowiec, Wrocław 2014, s. 88.↵
- Tamże, s. 92.↵