Gdzie leży Polska? Na wschód od… Limy. W maju w Limie stwierdzenie to zawierało w sobie dozę trafności, bo w peruwiańskiej stolicy po raz piąty odbywał się festiwal kina Europy Wschodniej i Centralnej – Al Este de Lima. Czy po tej stronie Atlantyku można spodziewać się, że kinematografia z tak odległego regionu świata spotka się ze zrozumieniem, a festiwal ów będzie sukcesem? Po 10 dniach trwania festiwalu w Limie, a także po późniejszych pięciu przeglądach najlepszych filmów w głównych peruwiańskich miastach, wydaje się, że na pytanie można odpowiedzieć: jak najbardziej! Choć region jest odległy nie tylko geograficznie, ale przede wszystkim kulturowo, to przecież działa tu magia egzotyki. Tej samej egzotyki, która nas przyciąga do Ameryki Łacińskiej. Nie wiemy jak tam jest, ale na pewno jest inaczej niż tu, a nic nie fascynuje tak jak inność. Już od 2008 roku festiwal Al este de Lima daje możliwość poznania kinematografii właśnie tej dalekiej części świata, a co najważniejsze twórcy zdecydowali, że główną ideą festiwalu ma być nowość i aktualność. Ta nowość ma się przejawiać bądź w treści, bądź w formie filmowego utworu, który także powinien prezentować punkt widzenia społeczeństwa, z którego pochodzi. Warto też wspomnieć, że filmy festiwalowe bardzo często mają tutaj właśnie swą pierwszą projekcję w Ameryce Łacińskiej. W Peru, a nie w krajach takich, jak Argentyna czy Meksyk, które mają przecież bardziej rozwinięty zarówno cały przemysł, jak i kulturę filmową.
Twórcą i pomysłodawcą tego festiwalu jest Francuz – David Duponchel. W Rouen, z którego pochodzi, stworzył w 2002 roku festiwal – À l’Est, du Nouveau, który jest pierwowzorem limeńskiej edycji przeglądu kina Europy Wschodniej. Duponchel studiował kierunek łączący aktorstwo, teatr, kino, historię i reżyserią na paryskiej Sorbonie. W 1998 roku przeniósł się do Pragi, a tam zapisał się do słynnej FAMU, czyli wydziału filmowego Akademii Sztuk Scenicznych. Poza stworzeniem francuskiej i peruwiańskiej edycji festiwalu propagującego kino Europy Wschodniej, sam jest filmowcem. Zajmuje się przede wszystkim tworzeniem krótkich metraży, niektóre z nich na przykład wojenny Domov (2001) oraz Pout (2000) wygrały festiwale filmowe w Teheranie, Palm Beach oraz Pradze, a także były w sekcji konkursowej w Berlinie oraz Turynie. W 2008 roku Duponchel przeprowadził się do Limy i po tej stronie oceanu również postanowił propagować kino Europy Wschodniej. W peruwiańskiej stolicy jest bardzo lubiany, a środowisko niezmiernie go ceni za te pięć lat wysiłku i nieustannego rozwijania festiwalu. Pierwsza edycja była wydarzeniem skromnym i niepozornym, odbywała się w jednej salce projekcyjnej i zgromadziła niewielkie audytorium. Dziś Al Este de Lima odbywa się w dwunastu salach w najważniejszych punktach kulturowych miasta, takich, jak muzeum MALI, Ministerstwo Kultury, czy Teatr Miejski.
Tegorocznymi gośćmi specjalnymi festiwalu był jeden z ważniejszych współczesnych serbskich reżyserów, nagrodzony ostatnio w Sundance – Srdan Golubović, a także Dunja Kusturica, scenopisarz i dyrektor programowa festiwalu w Küstendorf, którego założycielem jest jej ojciec Emir Kusturica. O pokrewieństwie tym zresztą nieustannie przypominano podczas każdego festiwalowego wystąpienia. W trakcie trwania festiwalu goście, poza uczestniczeniem w konferencjach prasowych i udzielaniem wywiadów, zorganizowali też lekcję mistrzowską dotyczącą tworzenia scenariuszy. Dla organizatorów oczywiście najważniejsza była sekcja konkursowa festiwalu. Z polskich filmów mogliśmy zobaczyć w Limie aż trzy produkcje: Idę (2013) Pawła Pawlikowskiego, Płynące wieżowce (2013) Tomasza Wasilewskiego oraz Papuszę (2013) Joanny i Krzysztofa Krauze. Kinematografia żadnego z krajów Europy Wschodniej nie miała w konkursie tak licznej reprezentacji. Spoza Polski w Limie pokazano: armeński Zmienię swoje imię (Aid es chem, 2012, reż. Maria Saakyan), czesko-słowacki Cud (Zázrak, 2013, Juraj Lehotský), słowacki Mój pies Killer (Môj pes Killer, 2013, Mira Fornayová), węgierski Duży zeszyt (A nagy füzet, 2012, János Szász), gruziński W rozkwicie (Grzeli nateli dgeebi, 2013, Nana Ekvtishmvili) oraz serbski Kręgi (Krugovi, 2013, Srdan Golubović). Główną nagrodę festiwalowe jury przyznało właśnie polskiemu filmowi, była to oczywiście Ida, obecnie wyróżniana i nagradzana na całym świecie. Nagrodę honorową otrzymał ponadto film Marii Saakyani Zmienię swoje imię, poetycka narracja ukazująca dorastanie i samotność młodej dziewczyny o imieniu Eurydyka.
Paweł Pawlikowski dziękuje za nagrodę (źródło: materiały prasowe organizatora)
Zdaje się, że nie sama sekcja konkursowa była największą atrakcją festiwalu. Bo to właśnie w pozostałych częściach można było zobaczyć arcydzieła i filmy kultowe z Europy Wschodniej. Najciekawsze „perełki” festiwalu? Zdecydowanie był nią film otwarcia Stokrotki (Sedmikrásky, 1966) Věry Chytilovej – ikony czechosłowackiej Nowej Fali lat 60-tych. Reżyserka odeszła w wieku 85 lat w marcu tego roku. Chytilová należy do tego samego pokolenia reżyserów, co Jan Nemec, Jirí Menzel, Ján Kadár oraz Miloš Forman, wszyscy oni wywodzą się właśnie z FAMU. Sam Duponchel podczas otwarcia żartobliwie opowiadał po hiszpańsku z ujmującym francuskim akcentem, jak Chytilová będąc jeszcze jego nauczycielką w FAMU, cały czas popychała kamerzystę krzycząc „Więcej ruchu!”. Sedmikrásky to bodajże najważniejszy film reżyserki, symbol całej jej twórczości. Opowiada historię dwóch dziewczyn, które w obliczu powszechnej demoralizacji społecznej lat 60-tych, buntują się i same postanawiają być niegrzeczne. Film Stokrotki jest idealnym połączeniem wizualnej awangardy i komentarza społecznego, nie tylko pozwala nam zachwycać się nietypowymi środkami filmowego wyrazu, ale również w swej treści obnaża ważne kwestie moralne współczesnego społeczeństwa.
Drugim z filmowych majstersztyków był prezentowany w retrospektywie Jana Švankmajera pierwszy pełnometrażowy film reżysera – Coś z Alicji (Něco z Alenky, 1988). Švankmajer postać sztandarowa czeskiego surrealizmu, jest reżyserem-artystą. Każdy jego film jest w warstwie wizualnej perfekcyjnie dopracowany, chyba dlatego wielu określa go surrealistą absolutnym. Poza tym jest mistrzem animacji poklatkowej, wykorzystywanej właśnie w Alicji. Coś z Alicji jest pewną formą zaprezentowania własnej historii zainspirowanej powieścią Lewisa Carolla Alicja w krainie czarów. Choć w retrospektywie Švankmajera pokazywano także wybitnego Fausta, to Alicja niewątpliwie zyskała większy aplauz tutejszej publiczności. Być może właśnie ze względu na odwołania do dzieciństwa. Sam Švankmajer zresztą mówił, że dla niego dzisiaj robienie filmów to forma spojrzenia oczami dziecka i rozliczenia się z brutalnym światem dorosłych. Mottem filmu mogą być słowa z sekwencji otwierającej, w których (oczywiście w typowym dla reżysera planie, czyli dużym zbliżeniu na usta aktorki) Alicja mówi: Alicja pomyślała sobie… Zobaczycie film… dla dzieci… być może. Prawie zapomniałam,… że musicie… zamknąć oczy. Inaczej… nic nie zobaczycie. Nieprzypadkowo obydwa wyróżnione tu filmy pochodzą z Czech. Oczywiście festiwal stawia sobie za cel pokazywanie filmów aktualnych, ale w tych starszych filmach mogliśmy dostrzec unoszący się w oparach absurdu istotny komentarz dotyczący człowieka i świata. Szczególnie podczas projekcji tych filmów zastanawiałam się, jak w kraju o tak odmiennej kulturze i historii, publiczność odbierze czeskie kino i Nową Falę. Wątpliwości były jednak nieuzasadnione. Publiczność, która decydowała się zobaczyć akurat te filmy, na pewno ma już wiedzę z zakresu filmowej edukacji. Poza tym, pomimo wywodzenia się z regionu tej „dalszej” Europy, filmy te są w różnych wymiarach uniwersalne i każdej publiczności pozwalają na pewien poziom utożsamienia się z filmowymi bohaterami.
Al Este de Lima dziś jest ważnym wydarzeniem na mapie kulturowej Limy. A trzeba tu wspomnieć, że jest to miasto, w którym jeszcze w 2000 roku był tylko jeden festiwal filmowy z prawdziwego zdarzenia. Począwszy od tej edycji Al Este de Lima gościł nie tylko w Limie, ale także w innych miastach peruwiańskiej prowincji. Długo po zakończeniu festiwalu w stolicy pokazy specjalne wybranych filmów odbywały się jeszcze w Arequipie, Cusco, Pucallpie, Chiclayo i Lambayeque. To wydarzenie nietypowe, a zarazem godne podziwu, bo prowincja z pewnością ma jeszcze mniej styczności z kulturą Europy Wschodniej niż sama Lima. Trzeba również przyznać, że podczas festiwalu sale audytoriów prezentujących filmy nie zawsze były pełne, ale być może nie wszyscy kinomani w Peru zdążyli się już przekonać do nie-hiszpańskojęzycznego kina. Mimo wszystko, ważne, że Limeńczycy w ogóle mają możliwość zobaczenia kinematografii z Europy Wschodniej. Rzecz ostatnia, tyczy się bardzo dziwnego uczucia odczuwanego podczas oglądania filmów, których rozpoczęcie obwieszcza logo Polskiego Instytutu Filmowego. Słysząc język polski z kinowego ekranu nie zapomina się przecież, że jest się przeszło 10 tysięcy kilometrów od domu. Wszystkie z filmów prezentowanych w sekcji konkursowej przedstawiały doświadczanie polskiej rzeczywistości z bardzo trudnej perspektywy. Ale może warto właśnie spojrzeć na siebie z kulturowo zdystansowanego punktu widzenia i tym samym spróbować zrozumieć własny kawałek świata używając zupełnie innej optyki? Podobno poznajemy siebie naprawdę przeglądając się w oczach innego.