Postać Marka Hłaski jest w polskiej literaturze wyjątkowa – to ikona, która wciąż ożywia wyobraźnię czytelników. Równocześnie jednak, jak to z ikonami bywa – od częstego reprodukowania stała się płaska i jednowymiarowa, jak twarz Che Guevary na koszulce zbuntowanego młodzieńca. Buntownik, mizogin, pijak, awanturnik, samiec, macho – każde z tych określeń pasuje idealnie do wizerunku „polskiego Jamesa Deana”; człowieka o twarzy opuchniętej i zarazem pomarszczonej, z nieodłącznym papierosem. Pozera, amanta, wariata i literackiego bożyszcza.
Banałem będzie stwierdzenie, że wydane właśnie Listy odświeżają ten sztampowy obraz Hłaski – chociaż rzeczywiście robią to – na tyle, na ile pokazują intymne życie zagubionego w życiu i w świecie człowieka. Zebrane przez Andrzeja Czyżewskiego – jedynego spadkobiercę Hłaski, listy adresowane były do matki, przyjaciół, kochanek, żony i wydawców. Tworzą więc swojego rodzaju autobiografię (pisane były od 1945 roku, kiedy Hłasko miał 11 lat, do śmierci w 1969 roku), która wciąga, intryguje, drażni, wzrusza i irytuje. Like a bad M. Hlasko story[1].
Ostatnie zdanie to cytat z listu do byłej już wtedy (w chwili pisania listu) żony Hłaski – Sonji Ziemann. W liście opowiada o napadzie na sklep monopolowy w Kalifornii, gdzie wówczas pracował, podczas którego zastrzelony został właściciel – bandyci zrabowali 25 dolarów i zostali ujęci już po godzinnej obławie. Hłasce wydaje się to tak głupie i absurdalne, że wprost idealne na materiał do jednego z jego podłych opowiadań. I właśnie to zdanie (celowo przytaczam je po angielsku, ponieważ tylko w tej sposób posiada tę interesującą dwuznaczność) wydaje mi się najcelniej oddawać ducha, wyłaniającej się z listów Hłaski historii – podłej historii jego życia.
Jest to opowieść człowieka niedostosowanego. Uwielbianego i nienawidzonego jednocześnie. Odnosił międzynarodowe sukcesy literackie, ale żył na granicy ubóstwa, pracując jako robotnik fizyczny, kierowca, czy sprzedawca w monopolowym. Był jednym z tych polskich twórców, dzięki któremu polska literatura nie kojarzy się na świecie jedynie z artystycznym zaściankiem – jednocześnie jednak był pod stałą obserwacją służby bezpieczeństwa, która robiła wszystko, żeby go oczernić, oszkalować i zniszczyć. Był mężem wielkiej gwiazdy filmowej – mieszkał w willach i drogich hotelach, jeździł drogimi samochodami (i z równą pasją rozbijał je po pijaku), ale kłóci się z wydawcą o 25 funtów, które ostatecznie wydał na wyrwanie zębów, na których leczenie nie było go stać. Życie pełne paradoksów. Like a bad M. Hlasko story.
W Listach nie znajdziemy pikantnych szczegółów – nie ma sensu ich zresztą szukać. Wszystkie największe skandale z jego udziałem, fabrykowane były przez ludzi nieprzychylnych pisarzowi (a wrogów miał sporo – zwłaszcza w kraju), a z tymi, które rzeczywiście miały miejsce – nigdy się specjalnie nie ukrywał, tworząc z nich materiał swojej twórczości. Listy te są zazwyczaj bardzo stonowane, grzeczne, do swoich adresatów Hłasko zwraca się z szacunkiem, czasami nawet z pokorą [sic!], chociaż potrafi też wytrwale i bez zażenowania kłócić się o wykreślone z rękopisów przez pruderyjnego redaktora chuje, pizdy, rżnięcia i pierdolenia – w imię, rzecz jasna, psychologicznego autentyzmu postaci.
Ta bezkompromisowość oczywiście rzuca się w oczy – i ten akurat aspekt jego osobowości utrwala wizerunek buntownika, który noszą na sztandarach kolejne pokolenia młodych, wrażliwych chłopców, tęskniących do takiego właśnie modelu męskości. Listy Hłaski tworzą w ten sposób niemal archetypiczną figurę, obraz samowystarczalnego indywidualisty, który dla obrony tego indywidualizmu gotowy jest na wszystko.
Nie sposób także nie zwrócić uwagi na ekonomiczny aspekt życia Hłaski, który regularnie wyłania się z jego listów. Ciągłe wałkowanie kwestii finansowych, liczenie każdego grosza, prośby o zaliczki, kłótnie o zaległości – to wszystko znamy już choćby z zeszłorocznego Kronosa Gombrowicza. Możemy więc chyba już jednoznacznie uznać to za znak ówczesnych czasów (może bardziej współczesnych niż nam się wydawało?). Jednak w przypadku Hłaski to coś więcej – jest w tym jakieś głębsze, egzystencjalne ubóstwo, rozczarowanie rzeczywistością, która proponuje głównie tandetę, substytut i ciągłą pogoń za marchewką. U Hłaski widać właśnie taki niedosyt i frustrację, wywołaną ciągłymi półśrodkami i kompromisem.
To egzystencjalne rozczarowanie najlepiej chyba wyraża stwierdzenie młodego chłopaka, cytowanego przez Hłaskę w jednym z listów do Jerzego Andrzejewskiego: „mam 25 lat, miałem parę nędznych kochanek, a nie miałem nawet jednego porządnego garnituru. To już przestało być tragiczne – to śmieszne”[2]. W gruncie rzeczy mogłyby to być słowa samego Hłaski.
Hłasko mógł mieć wszystko – po korzystnym dla niego (z punktu widzenia finansowego) ślubie, mógł żyć wygodnie jako „mąż swojej żony”. Mieszkać w hotelach, jeździć drogimi samochodami, bywać na salonach, nawet dalej pisać i rozwijać literacką karierę. Sonja go kochała – to on odszedł i zdecydował się na dalszą tułaczkę po świecie.
Ciągnie wilka do lasu.
Puentę tej historii doskonale znamy. Głupia, bezsensowna śmierć w wieku 35 lat – środki nasenne (inne źródła mówią, że nasercowe) połączone z wódką, wysłały Hłaskę w „drogę wszystkich ludzi”. Akurat w momencie, kiedy chciał po raz kolejny zaczynać wszystko od nowa – miał przy sobie bilet do Izraela, gdzie zamierzał wrócić do swojej wielkiej (a jakże) miłości, kobiety o imieniu Esther (znanej zresztą z jego twórczości literackiej). A bad M. Hlasko story…
Fragment wywiadu z Barbarą Czekałową w audycji „Muzyka i aktualności”, emisja 14 luty 1958 (Polskie Radio)
Najważniejsze jednak jest to, co wydarzyło się w trakcie tego burzliwego życia. Te wszystkie wzloty i upadki, zwroty akcji, spektakularne anegdoty, pobrzmiewające w tle echa tamtych czasów – a więc ponury socjalizm, inwigilacja służb bezpieczeństwa, szpiegostwo i donosicielstwo, ale także blichtr Zachodu, wielki świat artystów, branży filmowej, dynamika zmian w powojennej Europie. Wszystko to kształtuje nurt tej narracji i sprawia, że czytelnik zaczyna postrzegać Hłaskę w szerszej perspektywie.
Po przeczytaniu listów Hłaski nie sposób patrzeć już na niego bezkrytycznie. Niejednokrotnie bowiem uświadamiamy sobie, jak bardzo ten człowiek potrafił być irytujący. Infantylny narcyzm, złośliwość i nieustępliwość zaprawione małostkowym uporem i huśtawkami nastrojów – z wszystkim tym musieli mierzyć się adresaci jego listów – a to oznacza, że w bezpośrednim kontakcie z nim było zapewne jeszcze gorzej. Kiedy czyta się ciągłe wyrzuty Hłaski, roszczenia, ataki, awantury, obserwuje jego balansowanie pomiędzy megalomanią a depresją i pogardą dla samego siebie, nie ma wątpliwości, że z tym człowiekiem żyć było trudno.
Oczywiście można było się tego spodziewać – za każdym geniuszem stoi armia skrzywdzonych ludzi, a Hłasko bez tych wad byłby tylko atrapą człowieka, grającą wyznaczoną mu rolę (jak niestety – trzeba obiektywnie przyznać – sporo stworzonych przez niego literackich postaci, zwłaszcza kobiecych), w tym przypadku outsidera. Podczas czytania Listów należy jednak przede wszystkim wstrzymać się z wydawaniem sądów – w opozycji do wspomnianego już Kronosa, listy pisane przez Hłaskę nie były przygotowywane do publikacji. Czytając je, wchodzimy więc w intymny świat ich autora, ale także adresatów, winni im więc jesteśmy przede wszystkim szacunek.
Listy są wreszcie cennym materiałem źródłowym, który pozwala rozwikłać wiele niejasnych dotychczas wątków w jego twórczości. Obszernie reprezentowana korespondencja z wydawcami, w której Hłasko często podejmuje się analizy własnych utworów, to szalenie ciekawa opowieść o procesie twórczym, o rodzeniu się pomysłów, strategiach narracyjnych, „obrabianiu” rzeczywistości na potrzeby literatury.
1 comment
Tragiczna postać. Człowiek uzależniony od alkoholu, co miało pierwszorzędny wpływ na jego zachowanie. Szkoda, że tak mało wiemy o tej strasznej chorobie, niszczącej człowieka i jego najbliższych. Dużo można dowiedzieć się o niej z książek i opowieści Wiktora Osiatyńskiego. Polecam. Zmienia optykę postrzegania drogi życiowej tego wybitnego pisarza.
Comments are closed.