Woody Allen nie zwalnia tempa. Po majowej premierze filmu Casanova po przejściach, w którym zagrał jedną z głównych ról, do polskich kin wkroczyła jego własna produkcja – Magia w blasku księżyca. Reżyser postanowił wrócić do Francji, w której powstał jego najgłośniejszy ostatnio film, O północy w Paryżu. Czy i tym razem odniesie sukces?
Zacznijmy od najmocniejszej strony filmu, czyli fabuły. Zadziwiające jest, że przez tyle lat kariery Allenowi udaje się nie kopiować siebie samego. Tym razem wyruszamy na Lazurowe Wybrzeże, by w asyście Stanleya Crawforda (Colin Firth) udowodnić, że robiąca tam furorę medium, Sophie Baker (Emma Stone) to tak naprawdę oszustka. Sam Stanley jest zgorzkniałym, zapatrzonym w siebie, acz niepozbawionym szorstkiego uroku, iluzjonistą. Osiąga sukces w życiu zawodowym, zaś w życiu prywatnym zawsze kieruje się logiką. Sophie jest jego zupełnym przeciwieństwem – uboga, niezbyt wykształcona dziewczyna, której nadzieją na dostatnie życie jest spirytystyka. Dała jej ona szansę na poznanie bogatego, zaślepionego miłością do niej mężczyzny. Kiedy spotykają się dwa tak odmienne światopoglądy, jak w przypadku duetu głównych bohaterów, nie może nie dojść do konfrontacji. I właśnie na tej walce opiera się Magia… W przypadku Allena wydaje się, że z góry można przewidzieć zwycięzcę. Chociaż… Tego lepiej dowiedzieć się w kinie.
Akcja filmu przenosi nas do lat 20. XX wieku. I taką też przygotowano oprawę muzyczną. Jak zawsze u Allena jest najwyższej jakości. Choć osobiście nie jestem fanem muzyki z tej dekady, to obiektywnie trzeba przyznać, że stwarza ona niepowtarzalny klimat. Dodając do tego zdjęcia, widoki Lazurowego Wybrzeża i Prowansji, otrzymujemy oszałamiające widowisko, którego scenerię chce się zobaczyć na własne oczy. Ale w końcu takie są ostatnie produkcje Allena – to filmy ładne, niemal jak pocztówki. Zapewniają nam wycieczkę po filmowanym akurat kraju czy mieście. Barcelona, Paryż i inne rejony Francji, Rzym – to niektóre z ostatnio odwiedzonych przez reżysera miejsc, z kolei we wspomnianym Casanovie po przejściach wróciliśmy do źródeł i znów krążyliśmy po Nowym Jorku. Wobec wszystkich tych walorów, Magia w blasku księżyca jawi się jako produkcja, którą ogląda się z przyjemnością. Jest nasycona kolorami i tytułową magią.
Plejada gwiazd w filmach słynnego nowojorczyka chyba nikogo nie zdziwi, lecz dla porządku odnotujmy – Colin Firth i Marcia Gay Harden, czyli zdobywcy Oscarów, nominowana do nich dwukrotnie Jacki Weaver i nominowane do Złotych Globów Emma Stone i Eileen Atkins. Oto najbardziej znane nazwiska. W czasie oglądania warto zwrócić uwagę na parę Firth-Stone. Pierwszy, jako wybitny aktor z wieloletnim doświadczeniem, gra bardzo wyraziście, w stylu Woody’ego Allena. Więcej zastrzeżeń miałem na początku do młodziutkiej Emmy Stone. Wydawać się może, że gra zbyt teatralnie, nadużywając gestykulacji. Jednak po czasie albo to jej ręce trochę się uspokoiły, albo po prostu ja się do niej przyzwyczaiłem i jej gra zdecydowanie zaczęła się podobać. Podsumowując, Firth i Stone stworzyli duet bohaterów, który uzupełniał się wzajemnie i który ogląda się z przyjemnością. Tak więc gratulacje należą się zarówno aktorom, jak i autorowi scenariusza, którego nazwiska nie trzeba już chyba powtarzać.
Nie popadając w zbytnie zachwyty, trzeba pamiętać, że choć dobrze zrobiony technicznie, to film ten jest jednak tylko komedią romantyczną – choć być może lepiej określić go jako film obyczajowy. Obraz niewątpliwie wprawia w dobry nastrój, ale nie jest kopalnią dowcipu. Humor jest tu raczej inteligentny i nie uderza nas wprost – jak zawsze w przypadku Allena. Jest on mistrzem inteligentnej komedii, ale chyba nie ma zbyt wielu konkurentów w tej dziedzinie… A szkoda. Nie oszukujmy się też, że film jest arcydziełem kinematografii – nie jest. To porządny produkt, który będzie się wybijał w tegorocznych rankingach, osiągnie przewidywaną widownię i zaspokoi apetyt fanów Allena do przewidywanego momentu pojawienia się kolejnego dzieła. Widzowie nadal będą czekać na kolejny film, który nawiąże rywalizację z jego hitami z XX wieku, a on wciąż będzie te filmy tworzył, twierdząc, że jeśli będzie kręcił je z taką częstotliwością, to kiedyś wkrótce trafi mu się taki obraz, który zachwyci ludzi. Jak na razie Allen trzyma swój poziom, błyskotliwość i oryginalność. I to umila czekanie.
Jedno nie pozostawia wątpliwości – na Magię w blasku księżyca udać się warto. Gwarantuje 90 minut miło spędzonego czasu i odskocznię od codzienności. Prezentuje poziom co najmniej dobry i jest jedną z ciekawszych pozycji w tym roku. Dla fanów Allena oczywiście obowiązkowo.