Nie całkiem niezależni
Ciekawe przykłady inspiracji Lynchem można też znaleźć w polskim kinie niezależnym, które bardziej otwarcie przyznawało się do fascynacji amerykańskim reżyserem i szybciej zaczęło wdrażać jego estetykę. Chyba najciekawszą produkcją pod względem formalnym jest tu Panoptykon (2010) Sławomira Shutego i Barbary Kurzaj, w którym akcja toczy się w klaustrofobicznej scenerii bloku z wielkiej płyty. Tu również trudno osądzić, co jest rzeczywistością, a co majakiem uwięzionego w zamkniętej przestrzeni głównego bohatera. Siłą filmu pozostaje bez wątpienia montaż, dynamizujący i odkształcający ruchy w ograniczonym metrażu mieszkalnych klitek. Z Lynchem skojarzyć można też sugestywne postaci drugoplanowe, które wypowiadają swoje kwestie z dziwną manierą, niepokojąco nieautentyczną, jak aktorzy telenoweli. Gra celowo jest tu przesadna, tworzy efekt sztuczności i odrealnienia, a groteskowe zbliżenia niemalże atakują widza. Podobnie dzieje się we wcześniejszej Lunie (2006), która nazwana została na potrzeby berlińskiej prezentacji „spotkaniem Lyncha z mumblecore”. Niepokojące wizje mogłyby pochodzić wprost z dzieł Amerykanina. Shuty przyznawał zresztą (co prawda jako pisarz, bo na tym gruncie bardziej zasłynął), że Zagubiona autostrada była, obok Urodzonych morderców (1994, O. Stone), najbardziej wpływowym dla niego filmem.
Wyraźne nawiązania do dzieł amerykańskiego twórcy można znaleźć również w produkcjach młodszych autorów kina niezależnego, m.in.: Dla Ciebie i Ognia (2008) Mateusza Jemioła i Tomasza Zasady, The Fall (2005) Konrada Grześlaka i Łukasza Brzostka czy T. Rickster (2007) Justyny Łuczaj-Salej. Widać w nich dobrze, jak za sprawą groteskowo-groźnej estetyki Lyncha dokonała się zmiana w myśleniu o horrorze i thrillerze w kolejnej generacji.
W połowie drogi między filmem niezależnym i artystycznym lokuje się zaś Hel (2015). O debiutanckim thrillerze Pawła Tarasiewicza i Katarzyny Priwieziencew (oboje już z roczników osiemdziesiątych) było głośno od momentu rozpoczęcia zdjęć w 2012 roku. Zmagając się z brakiem funduszy, autorzy przeszli długą drogę przez portale crowdfoundingowe, aż po 31. Warszawski Festiwal Filmowy, gdzie film nie spotkał się z pochlebnym przyjęciem. Zamysł był ciekawy: wyludniony Hel, po sezonie przypominający widmowe miasteczko rodem z amerykańskiej prowincji, porównywany był do tytułowej miejscowości z Twin Peaks. W tle tajemnica, zbrodnia i galeria dziwnych postaci. Liczba nawiązań do innych filmów, w tym szczególnie do Lyncha, sprawiła jednak, że Hel ugrzązł w podobnym miejscu, co wcześniejsza Ixjana (2012) Józefa i Michała Skolimowskich – nie zdołał zaproponować oryginalnej stylistyki, a zaczerpnięta skądinąd estetyka pozbawiła go naturalności.
Walk with Me
Ciekawym i zupełnie odrębnym zjawiskiem w rodzimym kinie są filmy fabularne Anki i Wilhelma Sasnalów. W pełni osobne i autorskie, pozostają jednak w sposób intuicyjny bliskie kategorii „lynchowości”, tak jakby twórcy podzielali podobny sposób patrzenia na świat. Już sam tytuł Z daleka widok jest piękny (2011) koresponduje z często wykorzystywanym przez amerykańskiego reżysera kontrastem między zwodniczym pozorem fasadowej scenerii a drzemiącymi pod nią mrocznymi instynktami i tłumionym w głębi złem. Bliskie jest im myślenie obrazami, będące echem nie tylko artystycznego wykształcenia, ale – podobnie jak w przypadku Lyncha – zamiłowania do historii obrazkowych. To właśnie na gruncie komiksu i malarstwa, z ukłonami w stronę Edwarda Hoppera, spotkała się oniryczna, niemal gnostycka wrażliwość Sasnala i surrealizm Zagubionej autostrady.
Zwłaszcza w drugim pełnometrażowym filmie Sasnalów, Hubie (2013), można zauważyć wiele elementów wspólnych z dziełami Lyncha. Przede wszystkim to wciąż rzadka u nas fascynacja wzniosłością i grozą industrialnego krajobrazu (reprezentowanego w filmie przez zakłady azotowe w tarnowskich Mościcach), zapełnionego dymiącymi kominami i żelastwem, zalegającym wielopiętrowe hale fabryczne. Dużą rolę odgrywa też praca kamery i dźwięk, bo przemysłowe szumy zmieniają scenografię w żywy, agresywny organizm, po którym włóczy się jak w transie bohater filmu. Industrialna, widmowa estetyka i ciemne zdjęcia przypominają dzieła Lyncha oraz jego krótki mariaż z postfabryczną Łodzią, a nieukojone niemowlę, „wysysające” z matki siły witalne, można skojarzyć ze zmutowanym potworkiem z Głowy do wycierania. Reżyserski duet dowodzi, że szczególna artystyczna wrażliwość może wchodzić ze stylem innego twórcy w oryginalny dialog (nawet jeśli nie do końca intencjonalny), daleko bardziej naturalny niż usilne upodabnianie obrazu do wskazanego wzorca.
Lynch udomowiony?
Przyglądając się polskim produkcjom w kontekście ich inspiracji stylem Lyncha, można dojść do wniosku, że w większości przypadków ich twórcy zapożyczają stylistyczne rozwiązania w sposób dalece uproszczony, niemal mechaniczny. Często korzystają z najbardziej stereotypowych, powierzchownych cech twórczości Lyncha, nie decydując się na ich autorskie przeformułowanie. Wypada zapytać, dlaczego tak się dzieje.
Trafną diagnozę nasuwa w tej kwestii wypowiedź Urszuli Antoniak, która powołując się na przykład autora Miasteczka Twin Peaks, wyjaśniała, że przekaz intuicyjny (podświadomy) i treściowy powinien podlegać każdorazowo zmysłowi analitycznemu, odpowiedzialnemu za wybór odpowiednich środków filmowego wyrazu. Można odnieść wrażenie, że w filmach takich jak Nieruchomy poruszyciel, Palimpsest czy Billboard twórcy w pierwszej kolejności stawiali sobie pytanie „jak opowiedzieć historię?”, zastępujące organiczną integrację warstwy stylistycznej z treściową. W tym sensie możemy mówić o inspiracjach dotyczących użytych środków technicznych, sposobu prowadzenia narracji czy pewnych rozwiązań fabularnych, które wycięte z filmów Lyncha pełnią rolę egzotycznego ornamentu. Wymienione elementy zostają w polskich produkcjach „uspójnione” z wykreowaną wizją świata, najczęściej poprzez przydanie im odpowiedniego kontekstu i tła społecznego. Może nim być chociażby choroba alkoholowa, molestowanie seksualne czy przestępczość zorganizowana, w każdym razie coś, co surrealną grozę udomowi i oswoi, wpisując ją w szereg dobrze rozpoznanych, symbolicznych znaczeń, a także koherentnej, spójnej fabuły. A nie o to przecież u Lyncha chodziło.