Spośród elementów miasta, które będą musiały oddziałać na sztukę,
najważniejszymi są może masa i maszyna.
Tadeusz Peiper, Miasto. Masa. Maszyna
Wolność w więzieniu
Nakładem Wydawnictwa Forma ukazał się trzeci tom Antologii polskich opowiadań grozy. City 3 – zbiór utworów poświęconych różnym obrazom miasta. Z tą tematyką kojarzy się przede wszystkim Tadeusz Peiper i jego 3M: miasto, masa, maszyna. Twórczości towarzyszyć miała przemiana, na którą składały się wspomniane 3M: rozwój miasta, zwiększenie znaczenia społeczeństwa-masy oraz zmiana w zakresie relacji międzyludzkich spowodowana automatyzacją (maszyna). Tworzenie widział w budowaniu, nawarstwianiu, rozwijaniu czy konstruowaniu.
Ciągły rozwój miast sprawił, że z biegiem lat przybrały one formę kata, które przetrzymują ludzi w ciężkich, betonowych budynkach. Ich życie zaczęło polegać na przechodzeniu z jednego więzienia (np. domu) do innego (np. pracy). To właśnie nowoczesność – niebezpieczna i władcza.
Przebywanie poza budynkami również nie ma nic wspólnego z wolnością – ludzie przechadzają się pomiędzy nimi. Stoją niczym kraty więzienne, pośród maszyn (samochodów czy telefonów), które po cichu zdobywają władzę nad swoimi twórcami. Badacze już zastanawiają się, czy czeka nas bunt stworzonych przez nas urządzeń, czy może coś na kształt Ex-Machiny. Nie to jest jednak najgorsze.
W wielkomiejskiej przestrzeni wypełnionej technologią także komunikacja międzyludzka niesie ze sobą grozę i niebezpieczeństwo. Życie w mieście to ciągła gonitwa za celem, podejmowanie decyzji, od których zależą dalsze losy jego mieszkańców. Metropolie miały dać ludziom możliwości osiągnięcia kolejnego stadium rozwoju, sprawić, by życie było przyjemniejsze. Zamiast tego powstały niszczycielskie, betonowe budynki, a pomiędzy nimi społeczeństwo-masa, którego codzienność pełna jest fantastyki, grozy, a nierzadko i absurdu. Ludzie wyjmują postaci z telewizora czy uprawiają ratujący świat seks na restauracyjnym stole, a ich życiem z dnia na dzień zaczynają kierować strzałki,. Poczucie wspólnoty jest już na wymarciu, liczy się tylko przetrwanie. Prawie jak w dżungli, tylko teoretycznie bardziej ucywilizowanej…
Zagadki miast
Życiem „miastowych” rządzą nie tylko maszyny – mogą to robić również… strzałki, jak w opowiadaniu Marka Grzywacza Wskaż mi!. „Strzałka jest bosko minimalistyczną formą. […] Bardzo łatwo wskazać nimi drogę od skutku do przyczyny, co wynika z czego, gdzie zacząć, by dokądś trafić”. Mogą pojawić się nagle, np. podczas podstawowych czynności fizjologicznych, dzięki czemu bohater pozostawia po porannej toalecie czystą łazienkę. Strzałki – „niebiański GPS”, jak nazwał je protagonista – sprawiły, że zdobył wymarzoną pracę i, jak myślał, dziewczynę. Podążanie za nimi gwarantowało sukces. Każdy sukces ma jednak swoją cenę.
Problemy zaczęły się, gdy bohater zignorował jedną wskazówkę i nie wyszedł z mieszkania po upojnej nocy z nowo poznaną dziewczyną – wtedy GPS zniknął. Życie znów przybrało szary odcień, praca stała się przykrym obowiązkiem. Pozostała jedynie dziewczyna, która „pluła we mnie swoimi żalami, oblewała argumentami i poddawała mnie druzgocącej krytyce”. Nie była już tą wyśnioną, idealną drugą połówką. Pokazała swoją prawdziwą twarz – konsumpcyjną, pasożytniczą, bezwzględną. A odrzucona czerwona strzałka „chciała mi pomóc, ostatkiem sił odciągnąć mnie od monstrum”. Niestety zaufanie człowiekowi, a nie strzałce-przewodnikowi sprawiło, że bohater stał się ofiarą nie miasta, lecz jego mieszkanki.
Ciekawą i wartą zaakcentowania formę opowiadania, bo dialogowaną, przybiera Kamera Moniki Jaworowskiej. Brak wstępu, zarysu sytuacji czy przedstawienia bohaterów nie przeszkadza jednak w zrozumieniu całości. Bohaterowie, ciekawi jak wygląda zmarły, wkradają się z kamerą do domu sąsiada z nadzieją, że jego ciało jeszcze się tam znajduje. Na nagraniu słychać jedynie krzyki, krótkie docinki młodocianych, aż w końcu pojawia się poszukiwany martwy sąsiad. „Każda choroba ma źródło w waszym mózgu. Ale nie bójcie się, bo wróciłem i mam do niego klucz”.
Za grupą podążają nieco bardziej sceptyczni koledzy, którzy w domu znajdują jedynie kamerę z nagraniem. Niestety i na nich ktoś czeka: „– Widział pan może, tu nasi koledzy mieli iść na… / – Na spacer poszli… / – Przyszliśmy ich poszukać! Sprawdzić, czy… / – Bo może nas okłamali… Może… / – Tak… my tylko sprawdzamy… czy… / – Czy mówili… / – Bo oni to tacy, że nie wiadomo… / – Czy to kłamstwo, czy prawda… / – TAK, TO PRAWDA [odpowiada głos – przyp. red.]”. Kamera to minimum słów i maksimum treści, a raczej strachu. Czytając opowiadanie Jaworowskiej, można odnieść wrażenie, że jest to scenariusz trailera dobrego horroru, który niezwykle oddziałuje na zmysły.
Ofiara czy kat?
Bohaterowie opowiadań antologii są różni. Jedni uczuleni na… beton, jak w Ekosystemie Dariusza Barczewskiego, inni samotni jak tytułowy Romek z utworu Tadeusza Oszubskiego. Znajduje on jednak rozwiązanie na swoją „dolegliwość” – kreuje towarzyszy, wyciągając ich z telewizora. „Bo Romek Kwiatkowski strasznie nie lubił siedzieć sam w pustym mieszkaniu. Lubił mieć towarzystwo”. Romek najpierw wyjmuje postać z ekranu, a potem ją „kasuje”. Rodzą się pytania: czy jest w tym czynie okrucieństwo i groza? Czy należy traktować telewizyjnych towarzyszy Romka jak żywych? I czy Romek ma w sobie pierwiastek mordercy i kata? Czytając opowiadanie o Romku ma się jednak wrażenie, że nie byłby on zdolny do skrzywdzenia kogokolwiek poprzez działanie inne niż „wykasowanie” telewizyjnego tworu. Inaczej, gdy tematem opowiadania staje się kanibalizm czy wampiryzm i czytająć wyobrażamy sobie opisane sytuacje – krew, pozbawianie życia innego człowieka czy zjadanie go. To już czyste okrucieństwo. W Gracie mecza?! pojawia się Człowiek-Przybysz, który zjada napotkanych ludzi łyżeczką po jogurcie: „Kolejna porcja Lulka wylądowała w moich ustach, a ja nie miałem już nawet pojęcia, czy to jego wnętrze, czy zewnętrze. Pozostało mi cieszyć się moją własną reakcję chemiczną. Moją przyszłą sztuką. Czyż może istnieć lepszy powód, żeby zjeść drugiego człowieka?”. Z kolei w Krew to życie giną młode kobiety – „Dziewczyna Pijąca Kakao. Dziewczyna z Czerwonymi Koralami na Szyi. Dziewczyna Moknąca w Deszczu”. Oskarżoną jest równie młoda i podobna do swoich ofiar kobieta, dla której „krew to życie”. Ofiary łączy również to, że mają przy sobie coś, co kojarzy się z krwią: kakao oraz deszcz jako płynne ciecze, czerwone korale okalające szyję. A okolice szyi to okolice aorty. Raj dla wampira.
Jeden z bohaterów ma problem bardziej… twórczy aniżeli pozostali. Protagonistą Labiryntogłowego Dawida Kaina jest pisarz, którego powieść nagle „się zmienia” – zamiast opowiadać historię stworzoną przez literata, poświęcona zostaje jego życiu: „Moja powieść o nawiedzonym domu tak naprawdę sama była domem ze snów”. Zmieniły się miejsca, imiona bohaterów i ich profesje. Autor nie potrafi udźwignąć tego ciężaru. Również dziewczyna bohatera, Kasia, nie jest w stanie zrozumieć obłędu, jakim „zagościł” w jego umyśle. Pierwotna opowieść zaczyna coraz bardziej zanikać i przybierać postać życia samego autora. Pewnego dnia następuje przełom – Kasia „wygląda blado, w kąciku ust piana, powieki à la siniejące morze tuż przed mglistym zachodem”. Piana w kąciku okazuje się… kartką papieru, na której zapisany jest fragment powieści. Tej właściwej, poszukiwanej. Papierowa skóra z twarzy dziewczyny schodzi gładko. Wypełniona literami, wyrazami, zdaniami, powieścią. „Straciłem WPRAWDZIE pracę i dziewczynę, a właściwie kobietę, jednak jako urodzony pisarz przyjmuję takie kwestie jak samotność, bezrobocie, tzn. bezrobocie czy nieunikniony autoerotyzm, ze względnym spokojem”. Nowa powieść, wyjęty z ciała Kasi „maszynopis znormalizowany”, nie ma jednak zakończenia. Nawet jego autor nie jest w stanie go przewidzieć. Zna go najprawdopodobniej nadchodzący, stukający kopytami w podłogę Labiryntogłowy. Bohater Kaina jest niejako uosobieniem bohatera romantycznego – gotowym poświęcić miłość i inne „przyziemne” wartości dla twórczego pisania.
Antologię wieńczy Granie na czekanie. Bezdomny kataryniarz uprzykrza życie Kyczakowi, który postanawia „uciszyć” natręta. Jednak jak to w filmach czy powieściach grozy bywa – śmierć czyhającego zagrożenia (potwora, zjawy czy innego paranormalnego zjawiska) nie chroni przez dalszymi wydarzeniami – można odnieść wrażenie, że te potwory i zjawy mają w sobie jakiś pierwiastek, który ciągle odżywa i wędruje. Tak dzieje się i w Granie na czekanie. Niejaki Marek Warcz znajduje katarynkę i, „ostrożnie biorąc ją do ręki”, zastanawia się: „ciekawe, czy działa?”. A do tego to otwarte zakończenie całego tomu sugeruje dalszą część serii City. Bo horror zwykle nie ma końca.
Żer w wielkim mieście
Początek antologii daje do zrozumienia, że miasto jest destrukcyjne, a stwory czy zjawiska z innego świata stanowią prawdziwe zagrożenie – jak Godzilla w Tylko kochankowie przeżyją Kazimierza Kyrcza Jr. i Adriana Miśtaka. Każde kolejne opowiadanie weryfikuje ten pogląd. Czytelnik ma wrażenie, że miasto najpierw wabi bohaterów do siebie, a potem powoli ich wchłania. Nie mają możliwości wyboru – być może dlatego, że nie są nim nawet zainteresowani. Stają się uzależnieni od mroku panującego między betonowymi bryłami. Na końcu zbioru pojawia się zaś pewność – to nie miasto żeruje na swoich mieszkańcach, tylko mieszkańcy na swoich współmieszkańcach.