Ucieszyło mnie, gdy zobaczyłam, że moje rodzinne miasto Bielsko-Biała znalazło się na artystycznej mapie Polski wydanej w zeszłym roku przez Magazyn Szum[1]. Stało się to dzięki osławionej Galerii BWA, prowadzonej obecnie przez Agatę Smalcerz. O tej instytucji, podobnie jak o jej odpowiednikach w Tarnowie, Białymstoku czy Zielonej Górze mówi się obecnie w samych superlatywach – że mają świetny program wystawienniczy i kolekcje, że są potrzebną przeciwwagą dla wielkich ośrodków, a ich „peryferyjność” jest tylko geograficzna[2]. Niestety odwiedzając Biura Wystaw Artystycznych w małych miastach odnoszę wrażenie, że te miłe słowa nie przekładają się na faktyczne zainteresowanie mieszkańców czy krytyków. Osobiście mi to nie przeszkadza, bo mam możliwość spokojnej, niczym nie zakłóconej kontemplacji sztuki. Odwiedzając wystawę Odejście w bielskim BWA dwa dni po wernisażu spotykam tylko zagubionych klientów kawiarni, znajdującej się na piętrze budynku, a panie pilnujące wystawy są szczerze zdziwione moją obecnością.
Też jestem zdziwiona, ponieważ w końcu wystawy kuratorskie oraz Biennale Malarstwa Bielska Jesień to najważniejsze wydarzenia odbywające się naprzemiennie w Galerii BWA, uważane za kluczowe dla kształtowania myślenia o współczesnym polskim malarstwie. Biennale prezentuje najnowsze artystyczne trendy i jest wyznacznikiem dla polskiego rynku sztuki. Młodzi twórcy prezentowani i nagradzani na tej wystawie szybko trafiają do najlepszych galerii, a ceny za ich obrazy gwałtownie rosną. Nie oznacza to, że wszyscy laureaci robią karierę na miarę Wilhelma Sasnala, którego obrazy były pokazywane podczas Bielskiej Jesieni w 1999 roku. Niemniej decyzje jury konkursu są szeroko dyskutowane na łamach czasopism artystycznych i często wzbudzają kontrowersje, jak na przykład zeszłoroczna nagroda Grand Prix dla Martyny Czech. Natomiast organizowany już prawie od ponad pięćdziesięciu lat konkurs dla kuratorów ma wyłonić projekt wystawy, który będzie najciekawszą i najbardziej trafną próbą steoretyzowania nowych zjawisk we współczesnym malarstwie. Najlepsze ujęcie tego problemu jest nagradzane możliwością realizacji wystawy z wykorzystaniem całej przestrzeni BWA oraz publikacją katalogu.
W tym roku nie było to jednak wystarczającą zachętą dla kuratorów, do konkursu zostały bowiem zgłoszone tylko cztery propozycje. Najlepszą okazała się wystawa Odejście, będąca wynikiem współpracy Jagny Domżalskiej i Wojciecha Kozłowskiego. Jak piszą w tekście kuratorskim, jej tytuł odnosi się do terminologii wystawienniczej, ale symbolizuje też odchodzenie (i powracanie) artystów od (i do) tradycyjnego malarstwa sztalugowego. Wystawa pokazuje twórczość artystów, którzy zeszli z prawej ścieżki akademickiego, konserwatywnego malarstwa i podążyli drogą eksperymentu. Zaczęli wprowadzać do swoich obrazów elementy przestrzenne, wyjmowali je z ram, poszukiwali nowych materiałów oraz tworzyli instalacje, lightboxy czy wideoarty. Co najważniejsze, prezentowani malarze nigdy nie utracili łączności z tradycją obrazu sztalugowego. Ich intermedialną działalność cechuje świadome nawiązywanie do historii tego medium oraz gra malarskimi walorami. Odejście nie jest według mnie wyszukaną propozycją teoretyczną, prezentuje raczej formistyczne podejście do sztuki. Wkraczając w przestrzeń wystawy, jest się oszołomionym feerią barw i form, a oglądając zbiór interesujących wizualnie prac, ma się wrażenie, że jest to przede wszystkim przyjemna propozycja estetyczna. Nie sposób więc nie podejść do niej czysto afirmatywnie!
Klucz doboru artystów nie jest łatwy do rozszyfrowania – mamy tu zarówno klasyków współczesności, artystów modnych i szeroko rozpoznawalnych, jak i młodych, nieznanych. Wystawa nie ma określonej narracji, za którą należałoby podążać. Jej siłą są niebanalne i zaskakujące zestawienia form, materiałów i pomysłów na sztukę. W dolnej sali zafascynowało mnie zestawienie dwóch prac – wielkoformatowego płótna Leona Tarasewicza z instalacją Marka Sobczyka pt. Marcel Duchamp w cudzysłowie. Tarasewicza można uznać za ikonę współczesnego malarstwa polskiego. Artysta ten już we wczesnych abstrakcjach poszukiwał rozwiązań czysto malarskich. Potem, zafascynowany możliwością redukcji pejzażu, zaczął malować kolorowe wertykalne pasy, które stały się jego znakiem rozpoznawczym. Wykonywał je bezpośrednio na ścianach galerii, a nawet na fasadach budynków, tworząc konceptualne instalacje, do których można było po prostu wejść. Na wystawie Odejście prezentowany był jego wielkoformatowy obraz górujący nad odbiorcą siłą koloru oraz lightbox utworzony z kontrastujących wertykalnych pasów. Ta spotęgowana „malarskość” Tarasewicza ciekawie wyglądała obok instalacji Sobczyka, będącej aluzją do ready-made Duchampa, symbolizującego najbardziej radykalny gest ikonoklastyczny w XX wieku. Artysta wskazał moment w historii, kiedy całkowite odrzucenie malarstwa mogło się ziścić, ale jednak tak się nie stało. Marek Sobczyk, posługujący się równie sprawnie instalacjami co malarstwem sztalugowym, chętnie nawiązuje właśnie do historii sztuki. Jego prace prezentowane w górnej sali wystawy są hołdem dla filarów współczesnego malarstwa polskiego – Andrzeja Wróblewskiego i Władysława Strzemińskiego.
Inna ciekawą parą artystów są Tomasz Ciecierski i Paweł Matyszewski, których pozornie więcej łączy, niż dzieli – oboje tworzą trójwymiarowe malarstwo na granicy obiektu i obrazu. Tomasza Ciecierskiego, znanego z abstrakcyjnych, reliefowych kompozycji, wychodzących poza dwuwymiarowość obrazu, można uznać za „klasyka” współczesnego malarstwa. Jego prace to kompilacje małych, kolorowych płócien na większym podobraziu, w których najważniejsze są relacje kolorystyczne i przenikanie się form. Ciecierski w swojej bujnej twórczości poświęcił się głównie refleksji nad możliwościami medium malarskiego. Pozornie wiele łączy Ciecierskiego z Pawłem Matyszewskim, jednak dla tego drugiego forma nie jest celem samym w sobie, lecz środkiem w budowaniu artystycznej wizji cielesności. Jego obrazy-obiekty, pozostające w kręgu wpływów genialnych polskich rzeźbiarek – Marii Pinińskiej-Bereś i Aliny Szapocznikow – wykonane autorską techniką, przywodzą na myśl fragmenty ciała, szczątków, pościeli, a dodatkowo są niezwykle haptyczne – chce się ich dotknąć, ponieważ zdają się emanować ciepłem ludzkiej skóry.
Wystawa Odejście fascynuje mnogością użytych materiałów, pomysłów na dekonstrukcję i nową konstrukcję obiektu malarskiego. Weronikę Teplicką interesuje właśnie materialność obrazu – ściąga płótno z krosna i tworzy monochromatyczną instalację z malutkich krosien, która przypomina zdjęcie pejzażu wykonane polaroidem. Piotr Łakomy komponuje minimalistyczne formy z materiałów budowlanych, a Paweł Matyszewski na środku galerii rozsypuje ziemię i płatki kwiatów, które będą ulegać procesowi rozkładu. Michał Gayer, opowiadając o tajemniczym Miejskim Kowboju, wykorzystuje materiały od świecących neonów przez patyczki do liczenia po fragmenty ubrań. Pokazując tę różnorodność, kuratorzy zwracają uwagę na fakt, że każdy przedmiot posiada malarski potencjał, który musi być tylko odpowiednio wykorzystany przez artystę.
Tak jest również w twórczości Stacha Szumskiego, który chętnie korzysta ze znalezionych przedmiotów lub tworzy nowe, „materializując” medium internetowe. Realizacje Szumskiego niosą w sobie potencjał krytyczny, ale traktowany z przekąsem i humorem. Jego prace są grą z tradycyjnym malarstwem i współczesną kakofoniczną kulturą wizualną. Szumski bawi się konwencjami, estetyką subkultur internetowych czy tanich reklam, odkrywając mity i ideologie, które stoją za tymi realizacjami. Prezentowane na wystawie mural i obrazy-hologramy można rozumieć również czysto formalnie – jako dialog z możliwościami i konwencjami obrazowymi.
Artystką, która zdominowała wystawę i zrobiła na mnie największe wrażenie, jest Dorota Buczkowska. W szczególny sposób wykorzystuje ona charakterystykę materiałów do tworzenia pięknych i niepokojących kompozycji. Wiszący obiekt w górnej sali zbudowany był m.in. z pończoch i przypominał zwisające, pączkujące bulwy. Natomiast jej instalacja w dolnej sali składała się z wielkich, miejscowo pofarbowanych brył tłuszczu, tworzących sensualno-zapachową kompozycję, wobec której nie sposób przejść obojętnie. Te realizacje są efemeryczne, procesualne i zmieniają się w trakcie trwania ekspozycji. Innymi pracami Buczkowskiej były niewielkich rodzajów kompozycje z potłuczonego szkła, pochodzące z cyklu Uzdrowisko (można go oglądać również w ogrodach Królikarni w Warszawie) – posiadały swoją naturalną fizjologię, żyły własnym życiem i pociągały dekoracyjnością form. Natomiast w instalacjach z cyklu Królestwo wykonanych ze znalezionych i polichromowanych fragmentów korzeni drzew artystka z pomocą malarstwa zakonserwowała naturalne, ukształtowane przez erozję piękno.
Wystawa Odejście podejmuje niezwykle szeroki temat, jakim jest recepcja czystego malarstwa w sztuce nowych mediów. Ekspozycja nie rości sobie prawa do prezentacji historii danego nurtu czy pokolenia – wybór artystów jest subiektywny i oparty na „sile wyrazu” oraz „efektowności” poszczególnych prac. Kuratorzy zresztą sami przyznają się do tego, że nie jest to pokaz edukacyjny czy systematyzujący. Skupiają się na różnorodności i wielości artystycznych postaw, które u swojego źródła mają tradycje malarskie. Traktuję tę wystawę jako afirmację sztuki współczesnej, propozycję estetyczną i manifest artystycznej (i kuratorskiej) wolności. Prace elektryzują swoimi kolorami, formą i wykorzystanymi materiałami, ogląda się je po prostu z przyjemnością. Wystawa Odejście mogłaby służyć jako zachęta dla osób zdystansowanych wobec sztuki współczesnej oraz dla dzieci. Niestety zabrakło pomysłu na wydarzenia towarzyszące i program edukacyjny, elementy stanowiące obecnie warunek sine qua non współczesnych instytucji wystawienniczych. Odejście mogłoby być świetnym pretekstem do zorganizowania warsztatów dotyczących nowych technik artystycznych czy szerszej dyskusji o sztuce współczesnej, które być może poskutkowałyby zainteresowaniem lokalnych odbiorców, a nie tylko wąskiego grona krytyków.