„Artysta «pracuje w piękności», jak inni w ubezpieczeniach, lub w agronomii” – wyznawał Gombrowicz w rozmowie z Dominique de Roux – „ale dobrze nie wie, jaka jest ta jego piękność…”[1]. Niektórzy wątpliwości nie mają – piękność to bogactwo.
„Bogactwo” z pieniędzmi łączy prosta implikacja, a pieniądze kuszą nie tylko siłą nabywczą, ale i formą artystyczną. Imperium austro-węgierskie – administracyjny kolos na glinianych nogach – emitowało w przededniu rozpadu banknoty z osjanicznymi niewiastami, z których smukłych dłoni i mglistych spojrzeń nikt nie mógłby wieszczyć katastrofy. W innych epokach prostokątne papierki zaludniane były przez rozmaite postaci, podpisywane nazwiskami budzącymi przerażenie, respekt lub pobłażliwy uśmiech. Portretem na banknocie czczono zatem pamięć uczonych, artystów, naukowców, przywódców, mężów stanu czy co zręczniejszych hochsztaplerów. Nihil novi sub sole.
Pochylając się nad kolażami Konrada Smoleńskiego z serii All for money / money for nothing zobaczymy kompilacje twarzy bohaterów Pakistanu, mężów stanu Bangladeszu, Kuby i Kolumbii czy wreszcie Polski i Szwajcarii. Nie jest to bynajmniej tylko metafora zawikłanych zależności rynkowych, nierozerwalnego splotu światów sztuki i finansjery, ale także zabawa konwencją banknotu jako miejsca upamiętnienia. Poprzez zagięcie papieru i odpowiednie zestawienie go z innym banknotem Smoleński demaskuje umowność konwencji waluty. Dzieło ma jednak jeszcze inny wymiar – pieniądz staje się w nim, za sprawą wyboru artysty oraz jego gestu, par excellence dziełem sztuki, będącym także przecież produktem, formą inwestycji czy niekiedy środkiem płatniczym, by wspomnieć ślubny portret Iwaszkiewiczów pędzla Witkacego, parę lat temu służący jako rozliczenie w gangsterskich porachunkach. Nawet jednak akord sztuka–mafia–pieniądze nie brzmi tak brawurowo jak tytuł Amber kebab.
Fast food stał się jedną z ikon popkultury. Podobnie bursztyn – oddając głos organizatorom wystawy – wcielił się w rolę symbolu polskiego bogactwa, od antyku będąc przedmiotem pożądania. Idealnie na przecięciu idei „złota Bałtyku” ze złotem nadbałtyckiej popkultury sytuuje się znakomita praca Marii Toboły. Amber kebab to dzieło mające w sobie wszystkie cechy bystrego żartu; jest ciętą ripostą na monolog turystycznego kiczu, choć nie brak w niej gorzkiej ironii, a – jak czytamy w komentarzu do ekspozycji – „ironia pozwala oswajać tęsknoty i lęki, ale jest też narzędziem kwestionowania rzeczywistości”. Odnosi się nieodparte wrażenie, że Taboła nawiązuje w swojej pracy do Ritznerowskiej koncepcji makdonaldyzacji kultury, transponując ją na język sztuki. Język – dodajmy – pełen swady i dowcipu.
O fetyszyzowaniu bogactwa, sakralizacji dóbr materialnych opowiada także praca wyobrażająca pełnoplastyczny samochód naturalnych rozmiarów. A skoro wkraczamy w sferę sacrum, zabraknąć nie może rysunku Radka Szlagi B, na którym bogactwo splata się z biedą oraz „bozią”, tworząc konglomerat ocierający się o stereotyp Polski doby transformacji ustrojowych. Stereotyp to słowo klucz do odczytania wielu prac zamieszczonych na wystawie, bo przecież skoro pęd ku „akumulowaniu dóbr” dyktował wybór najkrótszych dróg w wielu dziedzinach, to również intelektualnie można „pójść na skróty”.
Ekwiwalentem tytułowego bogactwa może być forma lub kolor. Maurycy Gomulicki w pracy Diamods are forever podkreśla nieśmiertelność – jak deklarowała Monroe – najlepszych przyjaciół kobiety poprzez ikoniczność formy, zaś jego Midas jest peanem na cześć złota. Chaotycznie rozrzucone pod przezroczystą przykrywą „dobra luksusowe”, których wspólnym celem oraz mianownikiem jest epatowanie wyjaskrawioną barwą i podejrzanym połyskiem, zdają się niedostępne; zostają wywyższone na przaśnym postumencie, ale jednocześnie przezornie osłonięte, stają się obiektem marzeń, choć także wdzięcznym tematem do żartu.
Na wystawie nie mogło zabraknąć także projekcji legendarnego już Hajsu Masłowskiej, kondensującego w niespełna czterech minutach wszystkie bodaj symbole niewybrednego smaku rodem z lat 90.: począwszy od mdłych zachodów słońca okraszonych łabędziami oraz iryzujących tęczowymi barwami jednorożców, przez złotego „malucha”, nieśmiertelny sakrokicz i tetrisa, na „audi zaprzężonym w głodne amstaffy” brawurowo skończywszy.
„Nie chcę sprawdzać w rocznice / kogo ani siebie”[2] – konstatował Białoszewski. Wielu jednak chce – wszelkie okrągłe daty są dla nas bowiem znakomitym pretekstem do rozliczeń czy podsumowań. Minione niedawno ćwierćwiecze kapitalizmu w Polsce to oczywiście okazja do rewizji, która – jak widać na przykładzie warszawskiej wystawy – nie musi być wyliczanką plecioną z goryczy rozczarowań i filipik na nowobogactwo. To znakomity moment, by pokazać, jak kult „luksusu” przefiltrowano przez artystyczną wrażliwość, a także jak w rozpaczliwej walce o realizację syzyfowego marzenia o gromadzeniu bogactw naród zachłysnął się formami wykoślawionymi – jak rozwijał się nasz przeszło dwadzieścia pięć lat trwający flirt z kiczem.
Poetyka bursztynowego kebabu i złoconych zegarków z plastiku bawi tym bardziej, że jest groteską sięgającą głęboko w realność. I na tym zasadza się główna wartość wystawy, której autorzy, nie stroniąc od tandety, stworzyli niejednokrotnie dzieła wysokiej próby.
Ekspozycja jest kolejnym już wydarzeniem, stawiającym sobie za cel – odnieść można wrażenie, że z satysfakcjonującym rezultatem – zmianę paradygmatu recepcji sztuki współczesnej, a także zmianę swoistego dekorum – o rzeczach istotnych możemy mówić z ironią i dowcipem, a wizyta w galerii nie musi przypominać satyrycznego rysunku Wojtkiewicza sprzed wieku, zatytułowanego Poobiednia drzemka miłośników sztuki w Zachęcie, na którym wypływająca z filisterskiego konwenansu potrzeba „kontemplacji dzieła” niechybnie zmienia się w sen. Być może o potędze lub bogactwie.
„Wystawa jest próbą prześledzenia wizualnych reprezentacji bogactwa od lat 90., czasów transformacji i zachłyśnięcia się wizją szybkiego wzbogacenia się przez rozczarowanie neoliberalnymi ideami do dzisiaj”[3]. Jakkolwiek jest to próba wybiórcza, to z pewnością – udana.
2 comments
Tekst przypomina komunikat prasowy pisany na zamówienie organizatora. Niestety. Autor całkowicie uległ iluzji bogactwa.
Na pierwszy rzut oka widać błyskotliwość i łatwość pisania. pozdrawiam serdecznie M.
Comments are closed.