Ponad tysiąc sto podpisów, to lista niebagatelna – a tyle właśnie osób swoim nazwiskiem sygnowało wezwanie do zwołania Kongresu Kultury. Wydarzenie udało się zorganizować przy pomocy rzeczonego tysiąca aktywistów, artystów, twórców, badaczy i dziennikarzy, zaś przynajmniej trzy razy tyle zadeklarowało uczestnictwo w odbywającym się w dniach 7-9 X 2016 spotkaniu. Jak podkreślają organizatory – kongres ma być przestrzenią dyskusji i wymiany doświadczeń między różnymi środowiskami. W programie wydarzenia, na który składa się kilkadziesiąt debat i stolików tematycznych, by wymienić chociażby kilka: społeczna odpowiedzialność kultury, nowe technologie w kulturze, media wobec kultury, polityka historyczna jako zagrożenie dla kultury i inne, zabraknąć nie mogło także głosu w sprawie relacji na linii sztuka-biznes.
„Krytycznym problemem kapitalizmu jest rozerwanie związku między rynkiem i wartościami” – konstatował we wstępie profesor Jerzy Hausner, by następnie, cytując Thurowa, zadać pytanie o to, jakie kapitalizm może promować wartości. Oczywiście, wymarzoną – zważywszy na okazję – odpowiedzią byłaby po prostu – sztuka i wartości artystyczne; i niemal do takiej puenty udało się dobrnąć, bowiem, jak zauważa Hausner – bez kultury biznesu odmienić się nie da. W ten sposób od aksjologii przeszliśmy już do czystego pragmatyzmu. Jednak nie tylko profesor Hausner zdawał się dowodzić, że biznes i kultura to naczynia połączone.
Piotr Czarnecki – charyzmatyczny prezes Raifeisen Polbank – przekonywał ku zadowoleniu publiczności, że biznes ma moralny obowiązek inwestować w kulturę, traktując ją jako wsparcie przekazu (najpewniej: marketingowego) i narzędzie budowania emocji, które przecież docierają do klientów. Zaprezentował przy tym dwojaki model „zaprzęgnięcia” sztuki w służbę bankowości. Po pierwsze – zaproszenie na koncert może być profitem dla klienta, przy jednoczesnym podkreśleniu jego osobistej roli w mecenacie, kiedy będąc zaproszonym do Filharmonii Narodowej, spostrzeże logo swojego banku jako sponsora; po wtóre – jako narzędzie integracji zespołu. Czarnecki – notabene będący od lat muzykiem amatorem – dowodził, że orkiestra symfoniczna jest przykładem idealnej organizacji, gdzie każda grupa instrumentów ściśle zna swoje miejsce w wielkiej partyturze polifonicznej struktury. Porównanie to wydało mu się na tyle inspirujące, że z managerów swojego banku uczynił chórzystów. Beethovenowska Oda do Radości z finału IX Symfonii zabrzmiała z nagrania, na którym wysocy urzędnicy bankowi z przejęciem śpiewają słowa Schillera, a wszystko to jako wyraz podziękowania do dwóch tysięcy swoich podwładnych. Sztuka to innowacja – kwituje Czarnecki.
1% podatku CIT dla kultury to postulat biznesmena Piotra Felkera. Na odparcie zarzutu o utopijności tego pomysłu, Hausner przytacza zawiłe dzieje ustawy umożliwiającej odpisanie 1% podatku dochodowego na rzecz dowolnie wybranej instytucji pożytku publicznego, nad którą prace trwały, bagatela, siedem lat. Kiedy wreszcie udało się projekt sfinalizować, okazało się, że nie jest to akrobacja na trapezie ekonomii zagrażająca funkcjonowaniu finansów państwa. Postulat Felkera przyjęto owacyjnie.
Trenować można odtwórczość, innowacyjności uczymy się od muzyki, która jest najbardziej abstrakcyjną ze sztuk – przekonywał prezes Raiffeisen Polbank ku zadowoleniu Krzysztofa Materny, którego wystąpienie oscylowało wokół problemów braku regulacji dotyczących kwestii sponsoringu oraz konieczności zaznajamiania kadr managerskich, czy szerzej – ludzi finansjery ze sztuką, tak by mogli nie tylko zrozumieć zasadność jej współfinansowania, ale także dostrzec drzemiący w niej potencjał. „Ze strony biznesu jest potrzeba glamour’u” – wyznaje Michał Merczyński – dyrektor Narodowego Instytutu Audiowizualnego. Trudno zaprzeczyć.
Publiczność – wypełniająca wszystkie niemal miejsca pod socrealistycznymi żyrandolami w marmurowej sali Pałacu Kultury i Nauki – przypominała parokrotnie o konieczności nietracenia z pola uwagi także ośrodków prowincjonalnych, bowiem finansowanie wydarzeń zakrojonych na niewielką, regionalną skalę spotyka się – co warto mimo pozorów oczywistości wciąż akcentować – z wieloma trudnością, a syzyfowe męki rozmów z kolejnymi potencjalnymi sponsorami muszą spalić na panewce po sakramentalnym pytaniu: a ilu to będzie miało odbiorców? Liczy się potencjał reklamowy. Jednak, jak trzeźwo zauważa Hausner – biznesu nie można za takie kalkulacje winić.
Stworzenie katalogu dobrych praktyk dotyczących sponsoringu, to kolejna propozycja dyskutantów, przyjęta przez interlokutorów z pełną aprobatą, bowiem jak przyznają wszyscy uczestnicy panelu – brakuje nam wzorców. Często ludzie kultury rozmawiają ze światem finansjery z pozycji „żebraka”, niemalże psalmowego de profundis, tymczasem musi to być dialog prowadzony przez równorzędnych partnerów, ale żeby temu postulatowi stało się zadość, kultura wymagająca wsparcia finansowego musi także przygotować swoją ofertę. I tutaj w sukurs przychodziłby rzeczony katalog. Kto jednak miałby go stworzyć? Konkretne propozycje nie padły.
Dlaczego przedstawiciele kultury nie potrafią rozmawiać z biznesmenami, czy też – dlaczego nie mogą wywrzeć skutecznego lobby na politykach? Zdaniem uczestników – problem leży na poziomie wykształcenia akademickiego. Uczelnie artystyczne lub zajmujące się teorią kultury nie wprowadzają adeptów sztuki w meandry biznesowych negocjacji. Być może jednak źródeł problemu należy szukać znacznie głębiej. Istnieje bowiem tabu, sprawiające, że niechętnie łączymy w rozmowie sztukę i pieniądze. Kwestie honorariów artystów są kontrowersyjne, co wynika może z ambiwalentnego stosunku przeciętnego Polaka do współczesnej sztuki i raczej Spenglerowskiego pesymizmu, każącego widzieć w każdym dziele dekadencki obraz schyłku kultury lub wręcz – idąc za Schopenhauerem – kolejną inkarnację czegoś, co już było, dowodzącą wypalenia formuły sztuki.
Jednak nie o samej sztuce, a o jej związku z biznesem, związku trudnym a koniecznym, debatowano w Warszawie żywo, tym jeszcze żywiej, kiedy na wokandę wzięto politykę, wplatając ją w akord sztuka-polityka-biznes. Ze strony publiczności wysunięto postulat powinności precyzowania przez przyszłe rządy swojej polityki kulturalnej już podczas kampanii wyborczej, bowiem zgodnie uznano, że temat ten był przez ostatnie lata raczej na szarym końcu niekończącego się orszaku zapewnień i obietnic.
Ostatnie słowo należało do Krzysztofa Materny, który wobec żywej dyskusji, przerywanej napomnieniami o przekroczeniu planowanego czasu, rzekł ze smutnym uśmiechem: „paneliści są wyczerpani”. Paneliści – zapewne, temat – z pewnością nie.