Panna Kreseczka – o biografii Wanda Chotomska. Nie mam nic do ukrycia autorstwa Barbary Gawryluk[7]
Gdyby podsumować, jakie określenia Wandy Chotomskiej pojawiają się najczęściej na kartach jej biografii, to prym wiodłyby: „energiczna”, „żywiołowa”, „zawsze uśmiechnięta”, „niebieski ptak”. Gdyby zapytać statystycznego Polaka, co najbardziej kojarzy mu się z tą pisarką, to byłby to albo Jacek i Agatka, albo inna z mnóstwa książeczek dla dzieci, które Chotomska napisała w trakcie całego swojego długiego życia.
Barbara Gawryluk nie miała przed sobą łatwego zadania, kiedy pokusiła się o napisanie tekstu poświęconego jednej z najsłynniejszych i najbardziej lubianych polskich pisarek dla dzieci. Jak stwierdza: „to jest zapis rozmów, wspomnień, procesu odświeżania pamięci. Nie miałyśmy ambicji spisywania drobiazgowej biografii, bardziej interesowało nas odtworzenie klimatu towarzyszącego powstawaniu powojennych czasopism i książek oraz opisanie roli, jaką Wanda Chotomska przez lata odgrywała w popularyzacji literatury dla dzieci”[8].
Inną kwestią jest, że biografka z pewnością nie doczekałaby się wnikliwego komentarza pisarki na temat trudnych lat bądź kłopotliwych faktów z jej życia; jest tego świadoma, gdyż dość szybko orientuje się, że te tematy Chotomska maskuje anegdotkami, których zna całe mnóstwo. Trudniejsze epizody z jej życiorysu są w książce zazwyczaj jedynie delikatnie wzmiankowane i ujmowane z wielką klasą oraz szacunkiem dla cudzych przeżyć. Chociaż życie pisarki nie było pozbawione wielu bolesnych zdarzeń (vide wojenna Warszawa, wczesna śmierć matki i macocha, za którą wraz z siostrą nie przepadały), a także problemów w życiu osobistym (rozwód z pierwszym mężem, małe dziecko i doskwierający brak pracy), to jej przekaz wypływający z takich zdarzeń był optymistyczny: keep smiling, poradzisz sobie. I rzeczywiście, na wszystkie powyższe bolączki zawsze znajdowała radę. Pisarka nie wstydzi się początków swej pracy twórczej, na które składało się – oprócz bardzo złej sytuacji finansowej – pisanie różnego rodzaju tekstów dla szybkiego zarobku: produkcyjniaków sławiących PRL, rozmaitych utworów, które zanosiła do Polskiego Radia i od razu sprzedawała, a także uczestnictwa w konkursach, w których honoraria bywały całkiem przyzwoite. Chotomska żali się właściwie tylko na jedno – kiepską sytuację pisarza dla dzieci i brak respektowania praw autorskich: choć ukazało się mnóstwo przedmiotów sygnowanych znakiem „Jacek i Agatka”, to autorka nie dostała ani grosza z tytułu przysługujących jej praw autorskich. Niewiele lepiej postąpiła Telewizja Polska, nie troszcząc się o zarchiwizowanie taśm zawierających kolejne odcinki tej wieczorynki: z niemal kilkuset zachowało się ich zaledwie kilkanaście.
Na życiorys autorki Przygód jeża spod miasta Zgierza składa się także znajomość z wieloma wybitnymi postaciami, spośród których warto przywołać przede wszystkim Mirona Białoszewskiego, związanego z pisarką nie tylko wieloletnią przyjaźnią, ale i współpracą literacką. W młodości Chotomska i Białoszewski dorabiali wspólnym pisaniem tekstów adresowanych do dziecięcych czytelników, a z racji tego, że nie można było ustalić, kto odpowiada za którą część dziełka – podpisywali je wspólnym pseudonimem „Wanda Miron”. Pisarka przytacza także wiele niezwykłych dedykacji, które w swych kolejnych tomikach zapisał jej poeta, takich jak: „Co bądzie // To bądzie // Wądzie // Miron”[9].
Na stronach tej biografii można przeczytać także wspomnienia i anegdotki o Chotomskiej i pracy z nią, spisane przez takie osobistości jak Joanna Papuzińska, Bohdan Butenko, Włodzimierz Korcz, Joanna Olech czy Grzegorz Kasdepke. Choć do głosu zostali dopuszczeni jej współpracownicy, znajomi i krewni, to niesamowite wrażenie sprawia zgodność, z jaką ją postrzegają: wszyscy jednogłośnie stwierdzają, że zazdroszczą jej energii, niespożytej siły, poczucia humoru i niebywałego podejścia do dzieci. Kobiety dodają jeszcze dwa słowa o elegancji i niezłej figurze, a mężczyźni podkreślają pozostałe przymioty urody, czego przykładem jest m.in. okolicznościowa dedykacja od Olgierda Łukaszewicza: „Te Twoje rzęsy… // …jak wąs Wałęsy”[10].
Z książki można wyłowić także mnóstwo ciekawostek, związanych nie tylko z samą pisarką, ale i z PRL-owskim sposobem pracy literackiej. Co warte podkreślenia, Chotomska zawitała niemal do wszystkich polskich przedszkoli i domów kultury: chwali się mnóstwem zdjęć dokumentujących takie wyjazdy, a i sama biografka podczas pracy nad książką zorientowała się, że do któregokolwiek przedszkola by zajrzała, tam wszędzie szczycą się faktem, że Chotomska ich kiedyś odwiedziła. Autorka Tadka Niejadka oprócz napisania całego mnóstwa wierszyków i książeczek dla najmłodszych wymyśliła także obchody Dnia Dziadka (bo wcześniej obchodzony był tylko Dzień Babci) oraz stała się inspiratorką stworzenia nagrody za działania przynoszące dzieciom radość – Orderu Uśmiechu. Niejako na cześć jej najsłynniejszego dzieła znak drogowy z dziewczynką potocznie nazywany jest agatką.
Cała biografia stanowi zbiór właśnie takich anegdot i miłych, ciepłych wspomnień: nie tylko samej pisarki, ale też ludzi, którzy z nią współpracowali na różnych etapach życia osobistego i zawodowego. Przyciąga także warstwa wizualna publikacji, zawierająca wiele archiwalnych okładek książek i stroniczek z wierszami, na których wychowały się całe pokolenia polskich czytelników. Z racji powściągliwości podczas opisywania trudnych wspomnień i niemal fizycznie kapiący z książki optymizm chyba najkorzystniej byłoby przeczytać tę książkę wraz z kilkuletnim dzieckiem i porównywać jego wrażenia z własnymi wspomnieniami.
Jak być kochanym – o książce Dżanus. Dramatyczne przypadki Janusza Głowackiego autorstwa Elżbiety Baniewicz[11]
„Bon vivant? Oscar Wilde Polski Ludowej? Mistrz darcia łacha i król rodzimego nudyzmu w jednym? Wybitny prozaik czy pisarz środowiskowy? Piewca młodzieżowego undergroundu, a może fenomenalny felietonista? […] Guru sfrustrowanych artystów, mag i dzierżawca dusz – mówili jedni. Mistrz absurdu, emigrant z sukcesem w kieszeni, amerykański pisarz o polskich korzeniach, dramaturg światowej sławy – podkreślali drudzy. Lista epitetów jest długa, Głowacki «sprawdził się» jako wrażliwy ironista, czuły szyderca, autor żartów powtarzanych latami, ale też jako cynik; skandalista, nihilista, choć moralista. Był obiektem kobiecych westchnień, wyrocznią mody męskiej, ozdobą bankietów i premier…”[12].
W takim, iście hitchcockowskim, stylu Elżbieta Baniewicz rozpoczyna swą opowieść o życiu i drodze twórczej Janusza Głowackiego, jednego z najbardziej znanych polskich dramaturgów. Już na wstępie konkretyzuje, na co w książce zostanie położony największy nacisk: „Czytelników zapraszam w podróż nie po domniemanych i prawdziwych romansach Janusza Głowackiego, ale po jego sposobie rozumienia i odczuwania świata”[13]. I rzeczywiście biografka koncentruje się przede wszystkim na drodze twórczej pisarza: od niełatwych początków i (głównie polskich) problemów z recepcją jego dzieł poprzez stopniowe zdobywanie autorytetu i popularności aż do spełnienia się american dream każdego dramaturga – premier spektakli na Off Off Broadwayu, serii artykułów w „The New York Times” oraz przekładów sztuk i ich zagranicznych adaptacji.
Baniewicz dość klasycznie snuje opowieść o życiu pisarza, wychodząc od typowo biograficznych zagadnień, jakimi są miejsce urodzenia, rodzina etc. Nie pomija kolejnych etapów edukacji, wspominając o wyrzuceniu Głowackiego ze szkoły teatralnej za „zupełny brak talentu i cynizm”[14] oraz o finalnym ukończeniu przez niego filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Mapuje też początki drogi literackiej autora: od pierwszych szlifów dziennikarskich przez pisanie reportaży i felietonów w czasopiśmie „Kultura” aż do książkowego debiutu, którym był wydany w 1968 r. zbiór opowiadań Wirówka nonsensu. Później wydarzenia potoczyły się już lawinowo: napisał scenariusz do Polowania na muchy Andrzeja Wajdy, współpracował przy Rejsie Marka Piwowskiego; dość powiedzieć, że w cztery lata po debiucie miał już na koncie imponujący dorobek składający się z czterech scenariuszy, sztuki teatralnej, zbioru felietonów i całkiem nowego zbioru opowiadań.
Szczególnie szybki rozwój kariery Głowackiego nastąpił, gdy pisarz został postawiony w sytuacji niemal ostatecznej. Kiedy w 1981 r. był obecny w Londynie podczas inscenizacji Kopciucha, w Polsce wybuchł stan wojenny. Musiał więc dokonać bodaj najważniejszego z życiowych wyborów: czy wracać do kraju, czy raczej zostać poza jego granicami. Finalnie zdecydował się na emigrację, a dopomógł mu w tym przypadek: John Darnton, zdobywca Pulitzera za teksty poświęcone Polsce i były warszawski korespondent dziennika „The New York Times”, zarekomendował go jako potencjalnego wykładowcę na kursach creative writing w Bennington College w Vermont. Głowacki przyjął ofertę, dzięki czemu zdobył niepowtarzalną szansę rozwoju: kontakt z tyglem kultur, jakim były (i nadal są) Stany Zjednoczone, możliwość szlifowania języka angielskiego i wyrabiania zawodowych znajomości. Pisarz wykorzystał tę okazję i postąpił inaczej, niż zrobiłoby to wielu rodaków na jego miejscu: o ile np. Edward Redliński, autor Konopielki, Dolorado i Szczuropolaków, podczas pobytu na emigracji zabarykadował się w swojej polskości i nie wyszedł poza jej obręb, o tyle Głowacki postawił na naukę języka, wykładanie na uczelniach i pisywanie do gazet. Jako stypendysta Departamentu Stanu uczestniczył w Międzynarodowym Programie Pisarzy zorganizowanym przez Uniwersytet Iowa, podczas którego poznał wielu wybitnych pisarzy i ludzi z branży. Głowacki miał świadomość, że na zaistnienie w Stanach ma niewiele czasu. Musiał maksymalnie wykorzystać chwile, kiedy jeszcze otaczał go nimb zdolnego pisarza z odległego kraju.
Biografka bardzo ciekawie opisuje złożoną tematykę związaną z funkcjonowaniem scen teatralnych w Stanach, problem z agentami literackimi i ustawiczną rywalizację Nowego Jorku i Los Angeles. Zwraca uwagę, że ambitni twórcy wystawiają swe dzieła przede wszystkim na Off Off Broadwayu, gdzie Głowacki dostał się dzięki rekomendacji Arthura Millera, autora Śmierci komiwojażera, którego poznał podczas programu stypendialnego dla pisarzy w Iowa. Będący opowieścią o dziewczynach z poprawczaka Kopciuch spodobał mu się na tyle, że postanowiono zaryzykować i wystawić sztukę właśnie na Off Off Broadwayu z imponującą, kilkunastoosobową (a zatem bardzo kosztowną) obsadą, w której skład wszedł m.in. Christopher Walken, a w rolę tytułowego Kopciucha wcieliła się Lucinda Jenney (znana głównie z ról w Rain Manie oraz Thelmie i Louise). Po nowojorskiej premierze Kopciucha Frank Rich z „The New York Times” określił sztukę Głowackiego rewelacyjną, posypały się także porównania m.in. do Roku 1984 Orwella, Procesu Kafki czy Paragrafu 22 Hellera. Kolejne sztuki Głowackiego – opowiadające o polskich emigrantach Polowanie na karaluchy oraz poświęcona bezdomnym Antygona w Nowym Jorku – były już spektakularnymi sukcesami.
Utwory Głowackiego tłumaczono na kolejne języki, a jego sztuki grano nawet w odległych zakątkach globu. Biografka trafnie podkreśla, że jego dramaty zawierają specyficzny poziom uniwersalności, przez co są rozumiane różnorako w poszczególnych krajach: „Sztuki jak gąbka wchłaniają rzeczywistość kraju, w którym są wystawiane. Przy Antygonie w Nowym Jorku największe różnice były w pokazywaniu policjanta, który po trochu jest Kreonem, po trochu też i chórem. W Rosji grano go jako KGB-istę, w Pradze czeskiej jako szwejkowską nadrabiającą miną postać niezgrabną i komiczną, w Polsce było to skrzyżowanie ubeka z gestapowcem”[15]. Niejednorodność gatunkowa dzieł Głowackiego oraz bazowanie na starych tekstach kultury (vide Antygona Sofoklesa) umożliwiają autorowi dostrzeżenie, jak świat i społeczeństwo zmieniły się od czasu, w którym dany tekst powstał.
Paradoksalnie pisarz swoje największe sukcesy święcił za granicą, ponieważ w Polsce jego twórczość nie spotkała się z dobrym odbiorem. Chociaż chwalili go wielcy: Kisiel uważał, że Kopciuch to polski Lot nad kukułczym gniazdem, a Jan Kott za najwybitniejsze polskie sztuki ostatnich lat uznał Emigrantów Mrożka, Do piachu Różewicza oraz właśnie Antygonę w Nowym Jorku Głowackiego, to wydaje się, że najbliżej prawdy była sama Elżbieta Baniewicz, kiedy o braku popularności Głowackiego w Polsce napisała: „U nas sukces, zwłaszcza światowy, musi najpierw zostać wybaczony, bowiem oznacza, że ktoś wyłamał się z cierpiętniczego polskiego losu. I wygrał – zamiast jak wszyscy niezasłużenie, a dumnie przegrać”[16].
Należy podkreślić, że w całej publikacji autorka rzetelnie wywiązuje się z obietnicy danej czytelnikom na początku, że skupi się na życiu twórczym Głowackiego, a nie na prywatnym. Oczywiście pojawiają się drobne napomknienia o córce pisarza i jego partnerkach, jednak są one na tyle niewielkie, że bez problemu można je przeoczyć.
Choć autorka publikacji Dżanus imponuje sporą wiedzą i znajomością tematu, to książka napisana jest w tonie przesadnie zerojedynkowym. Razi nie tylko egzaltacja biografki, która nie zachowuje dystansu wobec opisywanego przez siebie tematu, ale także ferowanie wyroków i przekonanie o posiadaniu monopolu na rację. Rości sobie ona prawo do tego, by oceniać, kto zrozumiał dzieło Głowackiego dobrze[17], a kto nie, dając przy tym nieprzychylne komentarze i pstryczki w nos pozostałym krytykom-kolegom po fachu, posługując się przy tym cytatami z archiwalnych recenzji: ktoś u Głowackiego czegoś nie zrozumiał, ktoś czegoś nie doczytał, a ktoś jest w ogóle głuchy na Głowackiego[18].
Na cały wywód historyczno-krytyczny nakładają się nie tylko osobiste wspomnienia autorki (w stylu: „A ja z tej premiery zapamiętałam…”, „Było tak i tak…”), ale także mocno stronnicze wtręty, poświęcone krytyce bieżącej sytuacji: polskiego Kościoła, rodzimej sceny politycznej oraz sposobu sprawowania rządów przez Władimira Putina (!). Zaskakująca jest także decyzja, by w książce poświęconej dorobkowi współczesnego dramaturga szczegółowo opisywać tzw. kołtun polski, powołując się na XIX-wieczną Encyklopedię staropolską Zygmunta Glogera oraz Deutsche Mythologie Grimma[19].
Choć książka Dżanus podbudowana została rzetelną wiedzą i znajomością tematu, to poprzez nieistotne – z punktu widzenia dorobku Głowackiego – komentowanie wydarzeń z bieżącej sceny politycznej, skupianie się na aktualnych sporach oraz przekonanie o własnej nieomylności sprawia wrażenie nie tylko chaotycznej, ale też mało obiektywnej. Oczywiście trzeba docenić trud i prekursorstwo badaczki, jednak należy mieć nadzieję, że kolejne jej książki będą wolne od powyższych błędów.
Życie literackie a życie prywatne w biografiach niedomkniętych
Choć sam pomysł napisania biografii pisarza jeszcze za jego życia zasługuje na docenienie, to wiele zależy od sposobu realizacji takiego pomysłu. Można zrobić to w sposób budzący podziw samego „podmiotu badań”, ale można też kompletnie zmarnować taką okazję. W swojej teoretycznej postaci powinno to być dzieło przybliżające (zazwyczaj pogmatwane) życie pisarza, a sam pomysł rozpoczęcia pracy jeszcze za życia głównego zainteresowanego winien umożliwić wyjaśnienie u samego źródła nieoczywistych i trudnych do zweryfikowania innym sposobem wydarzeń z jego życia.
Cztery omówione wyżej publikacje w rozmaity sposób przybliżają życie i/lub twórczość danego pisarza. Krall nie waha się przed dopuszczeniem do głosu tytułowej bohaterki, jednak czyni to w sposób o wiele głębszy i bardziej autorski niż np. Nie mam nic do ukrycia poświęcone Wandzie Chotomskiej. Takie podejście nie jest jednak regułą: np. w książce Dżanus próżno szukać wywiadów z pisarzem, przeprowadzonych specjalnie na potrzeby tej konkretnej publikacji. Także zamieszczanie opinii i wspomnień osób bliskich twórcy nie jest twardą zasadą: pojawia się w połowie z powyższych publikacji (tych poświęconych Chotomskiej i Pilchowi).
Ciekawie prezentuje się przede wszystkim stosunek biografa do podmiotu jego badań. Z przytoczonych wyżej przykładów ewidentnie wynika, że powinien on zachować możliwie duży dystans i szacunek wobec osoby, o której życiu pisze, ponieważ stąpa po bardzo cienkim lodzie – może się na niego obrazić nie tylko ów twórca, ale i spora część środowiska literackiego. O ile udało się z tej sytuacji wyjść obronną ręką np. autorom książek o Wandzie Chotomskiej i Hannie Krall (którzy oficjalnie przyznawali się, że mimo znajomości z pisarkami wciąż zwracają się do nich formą grzecznościową „pani”), to noga powinęła się autorkom książek o Pilchu i Głowackim, które nadmiernie dążyły do podkreślenia własnego zdania i posiadania monopolu na opis cudzego życia. Trzeba właściwie dobrać takiego biografa: paradoksalnie nie powinien to być przyjaciel twórcy, który wyciągnie wszystkie jego brudy, ale też nie może to być osoba, która tekst napisze z uwielbieniem i na kolanach. Wskazany jest nie tylko dystans i szacunek, ale także przemożna chęć zrozumienia osoby, o której życiu i dorobku się pisze. Pięknym tego przykładem jest zwłaszcza książka Krall, która w stonowany sposób uchyla rąbka tajemnicy pisarki i przybliża jej warsztat pracy twórczej.
W przypadku biografii niedomkniętych ważna jest nie tylko prawda, ale i sposób mówienia o niej, który winien być nie tyle rzeczowy, co dyskretny i elegancki. Choć można soczyście opisywać kolejne skandale i związki twórcy, to zamiast wyciskania cudzego życia jak cytrynę o wiele bardziej procentuje powściągliwość i podmiotowe traktowanie. Dobre wrażenie sprawia zwłaszcza pozwalanie portretowanemu człowiekowi na mówienie tego, co chce, i ukazanie go w akceptowany przez niego sposób.
Nie ma jednej koncepcji na niedomkniętą biografię. Wciąż testuje się rozmaite pomysły: od zupełnego braku wpływu twórcy, o którym się pisze, na powstający tekst (casus Głowackiego) do współpracy intensywnej, ocierającej się niemal o współtwórczość (casus Krall). Od braku związku biografa z pisarzem (casus Chotomskiej) do intensywnej z nim znajomości (casus Pilcha). Od eleganckiego, dyskretnego opisywanego życia osobistego (casus Głowackiego i Chotomskiej) do przytaczania wielu niesmacznych i nieważnych z punktu widzenia historii literatury wątków (casus Pilcha).
Najcenniejsze w biografiach niedomkniętych wydaje się przede wszystkim uchwycenie twórcy w ruchu – kiedy ma on jeszcze możliwość zdementowania ewentualnych plotek oraz wypowiedzenia się o swoim życiu i karierze – zamiast usilnych prób wrzucenia go w kolejne ramy i szufladki oraz petryfikowania jeszcze za życia.
- Barbara Gawryluk, Wanda Chotomska. Nie mam nic do ukrycia, Marginesy 2016. Niniejszy tekst został napisany zanim w dn. 2.08. 2017 r. zmarła Wanda Chotomska.↵
- Tamże, s. 7.↵
- Tamże, s. 93.↵
- Tamże, s. 245.↵
- Elżbieta Baniewicz, Dżanus. Dramatyczne przypadki Janusza Głowackiego, Marginesy 2016.↵
- Tamże, s. 5.↵
- Tamże, s. 7.↵
- Tamże, s. 21.↵
- Anna Żebrowska, Biedni dali bogatym, Gazeta Wyborcza, 1996, nr 282, s. 215–216, [za:] Elżbieta Baniewicz, dz. cyt., s. 237.↵
- E. Baniewicz, dz. cyt., s. 10.↵
- Tamże, s. 104.↵
- Tamże, s. 204.↵
- Tamże, s. 313.↵