W niespokojnych czasach przyszło Stowarzyszeniu Nowe Horyzonty organizować 17. edycję jednego z najważniejszych wydarzeń filmowych w Polsce. Uwielbiany przez rzesze kinomanów z całego kraju festiwal T-Mobile Nowe Horyzonty w tym roku odbywał się w rzeczywistości opanowanej przez nastroje polityczne, społeczne i – nie bójmy się tego powiedzieć – wolnościowe. Nic więc dziwnego, że Marcin Pieńkowski, nowy dyrektor artystyczny festiwalu, otwierając to wydarzenie zapowiadał edycję niepokorną, trochę buntowniczą, treściami odwołującą się do jednej z najważniejszych, kulturotwórczych potrzeb człowieka – potrzeby wolności.
Owa wolność w kontekście festiwalu filmowego objawia się przede wszystkim jako swoboda tworzenia, bezgraniczna forma wyrażania nie tylko samego autora, ale nastrojów jego pokolenia, jego narodu, jego czasów. Kino autorskie zawsze leżało u podstaw Nowych Horyzontów, dlatego także w tym roku w programie nie zabrakło wielkich dzieł mistrzów, takich jak Lav Diaz (nagrodzona Złotym Lwem w Wenecji znakomita Kobieta, która wyszła), Aki Kaurismäki (wyróżnione w Berlinie Po drugiej stronie) czy Andriej Zwiagincew (pokazywana w Cannes Niemiłość), ale to nie te tytuły stanowiły o charakterze tegorocznej edycji. Przez 11 dni trwania festiwalu dał się odczuć może nie zryw wolnościowy, ale pewien rodzaj podskórnej wibracji – w programie wszystkich sekcji królowały tytuły niepokorne, sprzeciwiające się nierówności, prześladowaniom i terrorowi, a na korytarzach niezmiennie imponującego kina przy ul. Kazimierza Wielkiego we Wrocławiu niemal dało się usłyszeć specyficzny szmer. Cóż to był za dźwięk? Mieszanka gniewu, niepokoju i braku zgody na to, co zobaczono na ekranie. Dyskusje na temat filmów rozpoczynały się już w momencie, gdy na ekranie pojawiały się napisy końcowe, a spotkania z nierzadko mało znanymi twórcami przyciągały tłumy – na rozmowie z Danielą Vegą, transseksualną aktorką z nagrodzonej w Berlinie za scenariusz Fantastycznej kobiety Sebastiána Lelio, zostało ponad 100 widzów! Wśród licznie przybyłej na Nowe Horyzonty publiczności jak zwykle nie brakowało tych, którzy wrażliwi są nie tylko na kino, ale także na świat wokół nich.
Można było mieć obawy co do tak skonstruowanej tożsamości 17. edycji festiwalu – że hermetyczna, że trudna w odbiorze, że coraz bardziej skupiona na peryferiach kina. To prawda: już dawno w programie festiwalu nie było tak wielu filmów nie tylko spoza mainstreamu, ale także spoza obiegu czołowych festiwali. Sekcja „Lost Lost Lost”, jak sama nazwa wskazuje, skupiała się na tytułach, które zginęły w natłoku światowej produkcji filmowej, niewyłowione przez festiwalowe sito. Tytuły takie, jak Polk Greka Nikosa Nikolopoulosa czy Na górze cisza pochodzącej z Holandii reżyserki Nanouk Leopold to dzieła, o których słyszeli jedynie ci, którzy bywają na małych, mało medialnych imprezach filmowych, gdzie nie ma miejsca na możnych sponsorów i duży rozgłoś. Często jednak właśnie tam, poza głównym obiegiem, objawiają się światu małe filmowe perły, kinowe eksperymenty, których większość z nas nigdy nie będzie mogła obejrzeć. Sekcja „Lost Lost Lost” powstała właśnie po to, by te skarby pokazać szerszej widowni i trudno o lepsze dlań miejsce niż Nowe Horyzonty.
Bez wątpienia jednym z najmocniejszych punktów tegorocznego programu T-Mobile Nowe Horyzonty była przygotowana przez Małgorzatę Sadowską sekcja „Kino Protestu”, w której najmocniej wybrzmiewał buntowniczy charakter 17. edycji festiwalu. W ramach nowo powstałej kategorii można było zobaczyć m.in. legendarny dokument Daleko od Wietnamu, nakręcony przez niesamowity zespół reżyserski (Agnès Varda, Claude Lelouch, Jean-Luc Godard, Joris Ivens, William Klein, Chris Marker, Alain Resnais) „ekranowy ekwiwalent ulicznej demonstracji” czy niezwykle smutną wizję naszego kraju w Operze o Polsce Piotra Stasika, święcącego niedawno triumfy z dokumentem 21 x Nowy Jork. To także w ramach „Kina Protestu” można było zmierzyć się z niesamowitym freskiem Sylvaina L’Espérance’a Pokonać noc, w którym towarzyszy z kamerą mieszkańcom dotkniętych kryzysem Aten. To właśnie ta sekcja wywoływała w widzach największe emocje, a także – a może przede wszystkim – skłaniała do najgłębszych przemyśleń. Kto wie, czy po kilku latach 17. edycja T-Mobile Nowe Horyzonty nie będzie pamiętana właśnie jako ta, która zapoczątkowała „Kino Protestu”.
Spora część wiernych zwolenników nowohoryzontowego postrzegania kina zjeżdża do Wrocławia po to, by poprzez retrospektywy poznać mistrzów kina czy mało znane kinematografie. Swój czas podczas tegorocznej edycji festiwalu otrzymało zatem Nowe Kino Izraela, z jednej strony mocno polityczne, z drugiej dotykające tych samych problemów społeczno-kulturowych, które są codziennością w kinie amerykańskim czy europejskim. Miłośnicy filmów azjatyckich z pewnością w całości obejrzeli miniretrospektywę Sang-soo Honga, koreańskiego mistrza kina gadanego i – nierzadko – pijackiego, a najbardziej odważni widzowie zdecydowali się na czterodniową randkę z Out 1, opus magnum zmarłego niedawno Jacquesa Rivette’a, trwającą ponad 12 godzin impresją na temat sztuki i rewolucji kulturalnej we Francji. Organizatorzy nie odważyli się co prawda pokazać tego do niedawna białego kruka w całości, ale uczestniczenie w seansach tego nieskrępowanego formalnie dzieła cztery dni pod rząd bez wątpienia można wpisać na listę najważniejszych kinofilskich osiągnięć. Retrospektywę poświęcono także Fredowi Kelemenowi, niemieckiemu reżyserowi i filmowcowi, wieloletniemu współpracownikowi Béli Tarra oraz jednemu z czołowych europejskich wyznawców nurtu slow cinema.
Jak widać także po doborze bohaterów retrospektyw, 17. edycja T-Mobile Nowy Horyzonty przejdzie do historii jako jedna z najbardziej radykalnych edycji wrocławskiego festiwalu. Nie było tu może manifestów, jak kiedyś w Oberhausen, ale zarówno organizatorzy, jak i uczestnicy festiwali dali jasno do zrozumienia, że nowohoryzontowa idea wykracza daleko poza ramy kina, a jej związek z potrzebą wolności artystycznej i osobistej był, jest i będzie demonstrowany dopóty, dopóki gdziekolwiek na świecie owa wolność będzie zagrożona.