„Polonia Bookstore” w Chicago przy North Milwaukee Avenue była przez wiele lat największą księgarnią polonijną w Stanach Zjednoczonych. Założył ją w 1969 roku Edward Puacz, publicysta i dziennikarz z Warszawy, w późniejszym czasie pani mąż. Proszę przybliżyć jego postać.
Edward był na pewno postacią intrygującą. Wychowany w Warszawie w rodzinie z ziemiańskimi korzeniami z Pomorza, spokrewniony był z Janta-Połczyńskimi, Zabłockimi i Komierowskimi. Studiował w Paryżu, najpierw na Wydziale Ekonomiki Rolnej, z czego szybko zrezygnował, następnie w prestiżowej École Libre des Sciences Politiques, gdzie zrozumiał, jak społeczeństwa klasowe jednych preferują, a drugich ograniczają. Wówczas narodziło się jego życiowe credo na przyszłe lata: sprawiedliwość społeczna w nowym demokratycznym państwie. W latach wojny przebywał w Paryżu, następnie w Londynie. Związany z Polską Partią Socjalistyczną, po wojnie zdecydował się na powrót do Polski. Tu jednak po 1948 roku pozbawiony został prawa do wykonywania zawodu, otrzymał bowiem wilczy bilet z brakiem możliwości podjęcia pracy w mediach. Trochę z przekory złożył podanie do pracy przy wyrębie lasu i też otrzymał odmowę. W końcu, po wielu staraniach, na początku lat 60. dostał paszport i wizę pobytową w Stanach Zjednoczonych, gdzie od lat w Kalifornii mieszkała jego siostra, znana w kraju śpiewaczka operowa, Ganna Walska.
Jakie były założenia stworzonej przez niego księgarni?
Edward Puacz zakładał, że w Księgarni Polonia ma znaleźć się miejsce dla dobrych i wartościowych książek autorów polskich tworzących w Polsce i na emigracji, jak również książek w języku angielskim traktujących o zagadnieniach Polski czy tłumaczeniach literatury polskiej na angielski. Nie znosił cenzury: ani instytucjonalnej, ani środowiskowej. Powtarzał, że dobre książki wychodzą tylko i wyłącznie spod pióra dobrych autorów, niezależnie od miejsca ich zamieszkania. Podkreślał też znaczenie książek w obcych językach o Polsce, które mogą być jednym z najlepszych instrumentów jej promocji. Książki z Polski mogły być sprowadzane tylko za pośrednictwem Centrali Handlu Zagranicznego Ars Polona, która miała wyłączność na eksport dóbr kulturalnych. W księgarni sprzedawane były pisma różnych opcji politycznych funkcjonujących na emigracji, natomiast na jej półki nie trafiły żadne propagandowe pisma i książki wydawane w Polsce.
Pani mąż miał dobre kontakty z paryską „Kulturą”, ale nie tylko z nią…
Księgarnia Polonia od samego początku była przedstawicielem „Kultury” paryskiej w Ameryce. Puacz nawiązał kontakty ze wszystkimi wydawnictwami emigracyjnymi w Londynie, Paryżu czy Toronto. Przyjaźnił się z Adamem Ciołkoszem w Londynie, przedwojennym socjalistą, z Jerzym Giedroyciem, którego znał jeszcze sprzed wojny. Sam pisywał do „Kultury”, głównie na temat Polonii amerykańskiej. Miał dobre kontakty z przedstawicielami Narodowej Demokracji w Londynie i Chicago.
Edward Puacz proponował też polskie książki bibliotekom amerykańskim…
Podjął pionierską akcję ich sprzedaży do bibliotek publicznych w Ameryce, wzorując się w tej sprawie na społeczności latynoskiej. Początkowo udawało się to głównie w Chicago i okolicach, gdzie znajdowała się duża grupa polonijna. Na różnych spotkaniach zachęcał Polaków do odwiedzania bibliotek i wypożyczania książek, by widoczne było zainteresowanie polskimi tytułami. Trzeba tak robić do dzisiaj – pytać o książki. Są one w Stanach drogie, ale dzięki bibliotekom dostępne dla wszystkich. Nasza księgarnia wciąż zachęca czytelników do odwiedzania bibliotek, bo dzięki temu w wielu z nich istnieją już poważne zbiory książek polskich, a uzupełnia się je dzięki zamówieniom w polskich księgarniach. Polacy przez wielu amerykańskich bibliotekarzy uważani są za jedną z najwięcej czytających grup etnicznych, a często prowadzą w czytelniczych statystykach. Pomoc czytelników jest nieoceniona, bo w bibliotekach nie zawsze pracują osoby polskiego pochodzenia, które wiedzą, jakie pozycje należałoby zamówić.
Po pani ślubie z Edwardem Puaczem prowadzili państwo księgarnię wspólnie.
W połowie lat 70. przyjechałam do Chicago zaproszona przez Edwarda, którego poznałam w Warszawie, a który szukał osoby, która pomogłaby mu w lepszym zorganizowaniu pracy w księgarni. Po skończeniu studiów na Wydziale Handlu Zagranicznego ówczesnej SGPiS pracowałam w Ars Polona. Na początku było to duże wyzwanie, bo musiałam zapoznać się z literaturą emigracyjną, którą znałam tylko fragmentarycznie. Byłam zdumiona ilością bardzo dobrej prozy wydanej głównie w Polskiej Fundacji Kulturalnej w Londynie, nie mówiąc o książkach Instytutu Literackiego w Paryżu czy zupełnie nieznanej mi Libelli. Zachwycił mnie pięknie wydawany kwartalnik „Oficyna Poetów” publikowany w Londynie. Mogłam też poznać słynne, wtedy już londyńskie „Wiadomości Literackie”.
Dwa lata po moim przyjeździe Edward zdecydował się na zakup budynku, do którego księgarnia została przeniesiona. Od tego momentu rozkwitła.
Sukcesy księgarni były niezwykłe…
Tak, osiągaliśmy ich coraz więcej. Biblioteki, na razie głównie w Chicago i okolicach, zapoczątkowały regularne zamawianie polskich książek. Corocznie wyjeżdżaliśmy na kilka konferencji specjalistycznych, gdzie prezentowaliśmy tytuły polskie. Bardzo pozytywny skutek miało uczestnictwo w zjazdach Polskiego Instytutu Naukowego, gdzie spotykaliśmy polsko-amerykańskich uczonych, dzięki którym nawiązywaliśmy kontakty z uniwersytetami, na których funkcjonowały studia slawistyczne. Z kolei przystąpienie do American Library Association zaowocowało pozyskaniem zamówień z każdego właściwie zakątka Ameryki i Kanady.
W 1979 roku „Polonia Bookstore” wzięła udział w Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie. Po raz pierwszy emigracyjna placówka przywiozła do Warszawy wydawnictwa z Londynu, Paryża, Nowego Jorku i Chicago. Nocą, przed oficjalnym otwarciem, na teren Targów wkroczyła cenzura, zdejmując z półek wszystkie umieszczone przez nas książki, pozostawiając tylko Słownik Fundacji Kościuszkowskiej. Na szczęście mieliśmy podwójne egzemplarze. Stoisko nasze było oblegane, warszawiacy składali zamówienia na wiele książek, niestety żadne z nich nie zostało zrealizowane, nawet na wspomniany słownik. Nie odnieśliśmy więc sukcesu handlowego, ale mieliśmy z mężem ogromną satysfakcję.
Doczekaliśmy lat 80., kiedy Polska była na ustach całego świata. Do Stanów Zjednoczonych przybyła nowa, wykształcona grupa polskich emigrantów, ludzi, którzy bardzo szybko znaleźli miejsca na uniwersytetach, w amerykańskich instytucjach i firmach. To głównie oni zostali odbiorcami książek emigracyjnych. Ci, którzy znaleźli się w Chicago, pierwsze kroki kierowali do naszej księgarni. Wydawane co najmniej dwa razy rocznie katalogi księgarnia wysyłała do przeszło 25 tysięcy odbiorców rozsianych po całej Ameryce, a sprzedaż książek kwitła. Na uniwersytetach amerykańskich zaczęły powstawać nowe katedry języka polskiego, literatury i historii Polski. Księgarnia zaczęła otrzymywać zamówienia na podręczniki do nauki języka polskiego z wielu uczelni, szybko uzyskując statut najpoważniejszego dostawcy. Wybór Karola Wojtyły na papieża, Nobel dla Czesława Miłosza, powstanie „Solidarności” pomogły polskiej diasporze w sposób przerastający wszelkie oczekiwania. Księgarnia również ogromnie na tym skorzystała.
Byli państwo także wydawcami…
Od 1976 roku. Pierwszymi autorami oficyny „Polonia” Book Store byli Antoni Słonimski (Alfabet wspomnień), Olgierd Terlecki (Generał ostatniej legendy. Rzecz o Władysławie Sikorskim), Edward Puacz (Polonia w USA dziś i jutro), później dołączyli: Marian Marek Drozdowski (The American Revolution in the Polish Socio-Historical Literature) czy Adam Bromke (Idealizm i realizm).
W okresie stanu wojennego w Polsce wydaliśmy: Tutaj całować nie wolno Marka Nowakowskiego, Moje dzwony trzydziestolecia Stefana Kisielewskiego, Rachunek partyjnego sumienia Stefana Bratkowskiego, Szkice o wolności Wojciecha Karpińskiego i zbiór wierszy powstałych i kolportowanych wśród strajkujących robotników, zatytułowany Przestańcie stale nas przepraszać…
Byliśmy w tych czasach częstymi gośćmi w Londynie i w Paryżu. Z polecenia redaktora Giedroycia i ośrodków emigracji londyńskiej mąż przekazywał wiele informacji polskim wydawcom działającym w drugim obiegu.
Po śmierci męża w 1985 roku prowadziła pani księgarnię sama. Z czym miała pani największe problemy?
Po śmierci męża dosyć szybko zdałam sobie sprawę, że nie wrócę do Polski, bo moje miejsce jest w Chicago i w księgarni. Kontynuowałam pracę Edwarda z wielką pasją. Nadal odwiedzałam ośrodki wydawnicze w Londynie i Paryżu, zacieśniałam kontakty z emigracyjnymi wydawcami, od których wiele się uczyłam, a którzy nie szczędzili mi cennych rad. Szczególnie wspominam p. Zofię Hertz z Instytutu Literackiego, p. Kazimierza Romanowicza, księgarza i wydawcę ze znakomitej Libelli, i jego żonę, pisarkę Zofię Romanowiczową, w Londynie zaś wydawcę p. Jerzego Kulczyckiego z Orbis Books i Krystynę Bednarczykową z Oficyny Poetów i Malarzy. Wdzięczna jestem bardzo dr Janinie Hoskins, która przez długie lata była wybitną specjalistką od polskich zbiorów w Bibliotece Kongresowej w Waszyngtonie, a która dodawała mi zawsze otuchy w chwilach zwątpienia. Profesor Anna Cienciała z Uniwersytetu w Lawrence w Kansas, którą spotykałam na konferencjach slawistycznych, bardzo życzliwie przyglądała się mojej pracy. Te kontakty miały dla mnie wielkie znaczenie, dodawały wiary w moje siły, utwierdzały moje plany rozbudowy księgarni.
Nie zrezygnowałam też z promocji książki polskiej na konferencjach slawistycznych, uniwersyteckich i bibliotecznych, jak również z zapoczątkowanej przez męża działalności wydawniczej. Któregoś roku zrobiliśmy ukłon w stronę naszych wiernych czytelników, ogłaszając sprzedaż wszystkich książek z 50-procentowym rabatem przez wybrany weekend. Tłum Polaków, którzy nas wtedy odwiedzili, przerósł moje najśmielsze oczekiwania Zarobiliśmy 38 tysięcy dolarów, co przy ówczesnych cenach książek, znacznie niższych niż obecnie i zmniejszonych o połowę, było ogromnym sukcesem. Powtarzaliśmy takie akcje, aczkolwiek ze zrozumiałych względów nie za często.
W 1995 roku nabyłam większy budynek, również na Milwaukee Avenue, do którego przenieśliśmy księgarnię. Było to piękne, przestronne miejsce z uroczą kawiarenką i kominkiem, który zimą przyciągał gości. W soboty można było tu posłuchać muzyki fortepianowej na żywo, a do pianisty często dołączali flecistka, harfistka czy skrzypek. Wprowadzało to specyficzny nastrój i czytelnicy chętnie nas odwiedzali.
To było dobre miejsce na spotkania autorskie?
Nowa Księgarnia znakomicie się na nie nadawała. Serię naszych spotkań literackich zapoczątkował Norman Davies, którego gościliśmy kilkakrotnie. Promocja jego książki Powstanie 44 zgromadziła kilkuset czytelników. W ciągu dwudziestu lat zawitali do nas m.in. Barbara Wachowicz, Marek Nowakowski, Ewa Lipska, Leszek Długosz, Marek Kamiński, Antoni Libera, a także wielu autorów mieszkających w Ameryce. Swoją drogą żałuję, że spotkanie z panią w Chicago w październiku 2015 roku odbyło się w Muzeum Polskim, a nie w naszej księgarni, ale wtedy już nie mieliśmy własnego budynku.
Oprócz spotkań z pisarzami odbywały się też wieczory z twórcami filmowymi, takimi jak Krzysztof Zanussi, Jerzy Hoffman z aktorską obsadą Ogniem i mieczem, Jerzy Antczak z żoną Jadwigą Barańską, Daniel Olbrychski, jak również Barbara Krafftówna z dwoma monodramami przygotowanymi specjalnie dla naszego widza.
Wizyta Ryszarda Kuklińskiego była jedną z nielicznych o wydźwięku politycznym, tego w zasadzie starałam się unikać, pozostawiła jednak niezatarte wrażenia. Z racji posiadania fortepianu i naszych muzycznych przyjaciół organizowaliśmy też wieczory muzyczne, w tym wspaniałe spotkania z Urszulą Dudziak.
Przed jakimi wyzwaniami stoją obecnie księgarnie polonijne w Stanach Zjednoczonych? Czy są one inne niż czterdzieści lat temu?
W latach 90. księgarstwo w Stanach Zjednoczonych dramatycznie zmieniło swój kształt. Powstały wielkie sieci księgarskie, które poszatkowały cały kraj, prywatne i niezależne księgarnie przestały istnieć. Pozostały wąsko wyspecjalizowane, wśród których na szczęście znalazły się księgarnie etniczne i tym samym księgarnie polonijne. Sieciówki nie były zainteresowane konkurowaniem z nimi. Do zmian przyczyniła się też nowa technologia, internet, e-booki i cała gama agresywnych mediów społecznościowych. Dziś każda księgarnia, niezależna czy sieciowa, żeby istnieć, musi też sprzedawać w internecie i każda musi liczyć się z potężną amazon.com.
Pojawił się też nowy typ czytelnika. Coraz mniej jest osób, które przychodzą do księgarni, by rozejrzeć się, co nowego na półkach, jakie są ostatnie bestsellery itp. Nieustanny brak czasu, duże odległości, fakt, że większość Polaków mieszka na przedmieściach, nie sprzyjają odwiedzinom w realnych księgarniach, odwiedza się więc wirtualne. Innym problemem dla księgarń polonijnych jest brak nowej emigracji z Polski, dzięki której w latach 80. i 90. większość z nich powstała. Dziś wielu już nie ma. Znacznie zmalała też sprzedaż podręczników do nauki języka polskiego, polikwidowano bowiem albo znacznie ograniczono ilość kursów językowych na amerykańskich uniwersytetach.
Wierzę, że część księgarń polonijnych przetrwa, bo Polonia nadal jest liczną grupą w Ameryce, coraz lepiej wykształconą i głodną informacji o Polsce, jej kulturze i historii. Warto też zauważyć, że młodzi Amerykanie polskiego pochodzenia coraz częściej odwiedzają Polskę, cieszą się jej ostatnimi osiągnięciami, chętnie też sięgają po wydawnictwa promujące ojczyznę ich rodziców. Wciąż jednak za mało jest nowych pozycji o Polsce w językach obcych. Ich stworzenie to już nie zadanie ośrodków emigracyjnych, lecz Ministerstwa Kultury w Warszawie.
Czym wyróżniała się „Polonia Bookstore”, patrząc z perspektywy lat?
Żadna inna księgarnia polonijna nie wydawała regularnie tylu katalogów rozsyłanych do tysięcy czytelników ani żadna nie uczestniczyła w tylu konferencjach, które pozwalały promować polską książkę w środowiskach naukowych i bibliotecznych w Ameryce. Nikt też nie organizował tylu spotkań autorskich. Była też pierwszą polską księgarnią w internecie. Klienci „Polonia Bookstore” stanowili niezmiernie interesującą grupę: przedstawiciele inteligencji emigracyjnej, ludzie o ciekawych zawodach, pracownicy uczelni, studenci, uczniowie szkół i oczywiście rzesze czytelników kochających dobrą książkę. Rozmowy z nimi były i do dziś są wielką przyjemnością dla prawdziwego księgarza.
Po 47 latach istnienia „Polonia Bookstore” przechodzi w inne ręce. Wraca pani do Polski, będzie pani mieszkać na warszawskim Żoliborzu, niedaleko Placu Wilsona. Na pewno będzie pani dalej zajmować się książką. Już dziś życzę, by pani plany się spełniły.
Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny i ten moment właśnie dla mnie nadszedł. Jest dużo czynników, które o tym zdecydowały. Pomijając sprawy natury rodzinnej, mam świadomość tempa zmieniających się instrumentów rządzących dzisiejszą działalnością w księgarskiej pracy, za którymi już nie nadążam.
Księgarnia Polonia przechodzi w młode, prężne ręce, zaznajomione z tymi wszystkimi nowinkami technologicznymi. Wierzę, że będzie się nadal rozwijać w zgodzie z dzisiejszą rzeczywistością, pamiętając jednak o celach i zadaniach, które ją przez 47 lat inspirowały i motywowały, przyciągając młodych i inteligentnych czytelników. Nie można przecież wchodzić do tej samej rzeki, ona stale płynie, bierze nowe zakręty…
Czy w Polsce będę robić coś jeszcze dla książki. Na pewno chciałabym wesprzeć nowe interesujące pomysły związane z książką i czytelnictwem. Ale przede wszystkim będę cieszyć się moim warszawskim Żoliborzem.