Najwięcej o pisarzach możemy się dowiedzieć nie z ich książek, a na podstawie tego, co czytają – i jak to robią. Czytając na przykład Listy do młodego pisarza cały czas miałem wrażenie, że Llosa lubi się obracać w dość hermetycznym gronie – elitarnym klubie dżentelmenów (tylko dla Virginii Woolf zrobiono tu wyjątek, przyznając jej kartę członkowską) o odpowiednich nazwiskach, którzy mogą się wylegitymować stosownymi dokonaniami (Faulkner, Hemingway, Robbe-Grillet, Cortazar, Borges, Carpontier…).
Taka lista lektur wygląda jak przejaw snobizmu – albo konserwatyzmu cechującego pisarza o uformowanych poglądach, który nie ma najmniejszej ochoty na jakiekolwiek rewolucyjne zmiany na swoim prywatnym literacki parnasie.
Ciekawe zjawisko zauważa z kolei Zadie Smith. W eseju Sztuczki warsztatowe pisze:
Czytanie jest dla mnie jak zbilansowana dieta – jeśli wychodzą mi zdania zbyt rozlazłe, zbyt barokowe, odkładam, powiedzmy, tłustego Fostera Wallace’a i biorę obfitego błonnik Kafkę.
(Zadie Smith, Sztuczki warsztatowe, w: Jak zmieniałam zdanie, Kraków 2010)
A zatem można nie tylko czerpać od innych inspirację, ale również karmić się ich stylem. Język lektur tajemniczym sposobem wchodzi pisarzowi w krew, wpływając mocno na zdania, które potem sam formułuje.
Niedawno, siedząc przy kolacji obok młodego portugalskiego pisarza, powiedziałam mu, że chcę przeczytać jego pierwszą powieść. Chwycił mnie za rękę szczerze przerażony: „Błagam, nie! Czytałem wtedy tylko Faulknera i byłem kompletnie wyprany z poczucia humoru.”
(Zadie Smith, Sztuczki warsztatowe, w: Jak zmieniałam zdanie, Kraków 2010)
Metoda Zadie wbrew pozorom może być bardzo użyteczna nie tylko dla pisarzy. Sam czasem z niej korzystam, kiedy mam napisać skargę albo reklamację. Wtedy zawsze sięgam najpierw po list, jaki Stanisław Lem napisał do prezesa Motozbytu, w którym kupił Fiata 1800B:
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wyrazić przekonanie, że stać na czele takiej instytucji może być czymś godnym małego, bawiącego się dziecka, lecz dla człowieka dorosłego, który wszak zajmuje się tylko imitowaniem pracy, sytuacja taka jest doprawdy głęboko żenująca. Zaczem pozwalam sobie przesłać Panu wyrazy szczerego i głębokiego współczucia. Byłoby też dobrze, gdyby Motozbyt wyjaśnił mi, że nie jest po prostu w stanie, jako instytucja z natury swej działająca tylko pozornie, wykonać przyjętych zobowiązań, a wtedy w ciągu jakichś dalszych czternastu dni we własnym zakresie załatwię sobie wszystko, co mi trzeba do Fiata.
(Stanisław Lem, Listy albo opór materii, Kraków 2002)