Katarzyna Kowalska: Na początek naszej rozmowy chciałabym zapytać o bioart. Czy można podać jakąś jednoznaczną definicję tego rodzaju twórczości?
Monika Bakke: Bioart jest stosunkowo nową dziedziną sztuki, bo znaną szerszej publiczności od 2000 roku. Obejmuje takie działania artystyczne, w które włącza się żywe medium – żywy materiał – może to być tkanka lub pojedyncze komórki ale też całe zwierzę czy roślina. Istotne jest, że mamy tu do czynienia z prezentacją żywych organizmów, a nie z reprezentacją jaka funkcjonuje w malarstwie, rzeźbie czy fotografii. Jeśli więc oglądamy wystawę bioartu lub stykamy się z tymi obiektami w innych okolicznościach, mamy szansę na kontakt z żywymi, żyjącymi lub też niegdyś żyjącymi istotami. Nie zawsze jednak udaje się je utrzymać przy życiu tak długo, by można je było zaprezentować publiczności. Niektóre istnieją tylko w dokumentacji, bo jak wiadomo ekspozycja prac z dziedziny bioartu ma specyficzne ograniczenia czasowe – prace żyją tylko przez określony czas – a także ograniczenia związane z samą ich prezentacją jak np. przepisy dotyczące transgenicznych organizmów. Nie zawsze więc udaje się obejrzeć prace w ich formie pierwotnej. Inną ważną sprawą jest to, że artyści bioartu bardzo często realizują swoje projekty we współpracy z naukowcami z dziedzin przyrodniczych, a wówczas pracownią artysty staje się laboratorium. Artyści korzystają z laboratoriów akademickich, czyli funkcjonujących przy uniwersyteckich wydziałach biologii czy medycyny, a niektórzy z nich tworzą własne laboratoria i działają w duchu „Zrób to sam”. Jest to obecnie prężny nurt rozwijany przez artystów działających w laboratoriach domowych, kuchennych, łazienkowych czy garażowych, podobnie jak to niegdyś było z pierwszymi entuzjastami technologii cyfrowych.
KK: Ekspozycja żywych organizmów wiąże się z wieloma trudnościami formalnymi i praktycznymi. W związku z tym prezentowane oryginalne dzieło często zastępuje dokumentacja. Czy nie wydaje się to dla Pani niepokojące?
MB: Obcowanie z dokumentacją rzeczywiście pozostawia pewien niedosyt. A jednak niektóre prace z dziedziny bioartu, body artu ale też i z innych dziedzin sztuki, mogą zostać zachowane tylko w formie dokumentacji i tylko w tej formie znane są publiczności. Dobrym przykładem jest fluoroscencyjny królik Eduarda Kaca, czyli praca zatytułowana „GFP Bunny” z 2000 roku. Jest to realizacja, która nigdy nie została pokazana publicznie, gdyż zwierzę nigdy nie opuściło francuskiego laboratorium. Ta ikona bioartu to w istocie obrazek stworzony przez artystę. Rzeczywisty królik GFP Bunny tak nigdy nie wyglądał. Żeby mógł świecić musiały by zostać spełnione specjalne warunki, a nawet wówczas nie świeciłoby jego futro a tylko skóra. Jednak mimo wszystko wydaje mi się, że w pokazywaniu dokumentacji nie ma jakiegoś specjalnego niebezpieczeństwa, jeśli wiemy na co patrzymy.
KK: Czy nie uważa Pani, że dostęp do biotechnologii może spowodować, trochę nieświadomie, że ludzie – amatorzy będą modyfikować siebie oraz własne eksperymentalne twory, które opanują rzeczywistość?
MB: Biotechnologie rozwijają się bardzo szybko, a w laboratoriach prowadzone są takie działania, o których przeciętny człowiek nie ma pojęcia. Nie ma bowiem dostępu do laboratoriów ale też nie jest przygotowany, nie ma odpowiedniej wiedzy, żeby w właściwy sposób rozumieć i komentować to, co tam się dzieje. A jednak biotechnologie dotyczą każdego z nas o tyle, o ile jesteśmy konsumentami ich produktów. Artyści z kręgu bioartu tworzą więc pewien rodzaj mapy tego niedostępnego obszaru. Czasem ta mapa jest bardziej dokładna i realistyczna, a czasem jest to mapa, w której dominuje element wyobraźni. Skoro więc drzwi do laboratoriów są dla nas zamknięte, wiele prac z kręgu bioartu podejmuje takie zagadnienia, które są istotne dla zwyczajnego konsumenta. Wiąże się to często pytaniami natury etycznej pozostającymi bez odpowiedzi.
Myślę więc, że bioart nam nie zagraża, a wręcz odwrotnie, pokazuje gdzie rzeczywiście znajdują się te zagrożenia. Natomiast jeśli rozważamy sytuacje w laboratoriach domowych, gdzie niejako nie ma kontroli z zewnątrz, to istotnie można odczuwać niepokój, bo oczywiście projekty tam realizowane nie przechodzą przez komisje etyczne. Nie mniej jednak, wydaje mi się, że to nie tu należy upatrywać rzeczywistego niebezpieczeństwa. To, że każdy może w domowym warsztacie czy w domowym laboratorium wytwarzać coś groźnego, to nie jest tylko problem biotechnologii. Jeśli natomiast będziemy zainteresowani biotechnologiami na tyle, by stworzyć domowe laboratorium, to mamy większe szanse na bycie świadomymi konsumentami produktów biotechnologii. Myślę, że chodzi tu o świadomość etyczną, konsumencką i obywatelską, a także o demokratyzację wiedzy, która przecież nie jest zastrzeżona tylko dla ekspertów.
KK: Na podstawie Pani książki „Bio-transfiguracje. Sztuka i estetyka posthumanizmu” (Poznań 2010) można stwierdzić, że sztuka bioartu odsłania, a często nawet i wzmacnia nasze powiązania z „nie-ludźmi”. Czy mogłaby Pani krótko wyjaśnić na czym polega posthumanizm, jakie są jego główne zadania i założenia?
MB: Posthumanizm to bardzo szeroki nurt. To, o co Pani pyta określiłabym posthumanizmem krytycznym. Stoi on w znacznym stopniu w opozycji do transhumanizmu, gdzie myśli się o udoskonalaniu człowieka, stworzeniu superczłowieka, a nawet postczłowieka. Natomiast posthumanizm krytyczny eksponuje relacje z nieludźmi, a przede wszystkim z innymi żywymi organizmami. Ważne jest tu pogłębianie świadomości o koniecznych powiązaniach z innymi żywymi organizmami, co potwierdzają odkrycia z dziedziny biologii molekularnej, genetyki, epigenetyki, mikrobiologii i inne. Pokazują nam one wzajemne transgatunkowe uwikłania, co jednocześnie uniemożliwia udzielenie prostej odpowiedzi na pytanie o to, kim jesteśmy. Proszę pomyśleć, jak duże pokładaliśmy nadzieje w stosunku do Projektu Poznania Ludzkiego Genomu. Niektórym wydawało się, że wraz z rozszyfrowaniem naszego genomu odkryjemy istotę człowieczeństwa i odpowiemy na pytanie o to, czym różnimy się od innych zwierząt. Rezultat był jednak odwrotny – badania ujawniły skąd pochodzimy, czyli że jesteśmy ewolucyjnie powiązani z całym życiem na Ziemi. A zatem, my sami, możemy przetrwać tylko dzięki symbiotycznym powiązaniom z innymi. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na obecnie realizowany Projekt Poznania Ludzkiego Mikrobiomu, którego zadaniem jest zbadanie mikroorganizmów zamieszkujących ciało ludzkie. Oczywiście najwięcej tych organizmów żyje w naszym przewodzie pokarmowym, ale też w otworach ciała i na całej jego powierzchni. Wiemy, że odpowiadają one w dużej mierze za nasz układ odpornościowy i dzięki nim jesteśmy w stanie przyswajać pokarmy. Nie możemy funkcjonować bez tych mikroorganizmów, zatem człowiekiem stajemy się zawsze z innymi organizmami. Opuszczając ciało matki, każdy z nas już w kanale rodnym napotyka na mikroorganizmy, które są mu potrzebne w samodzielnym życiu. Już tam jest niejako infekowany (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), czyli uzyskując samodzielność jednocześnie wchodzi w symbiozę z nieludźmi. Pierwszy oddech to również ogromna dawka mikroorganizmów, które również wymieniam teraz z panią prowadząc tę rozmowę. Świadomość tych procesów odzwierciedla się też na poziomie mentalnym. Chyba już mamy dosyć bycia osobnymi – czyli człowiekiem oddzielonym od innych żywych istot, zamieszkującym w w świecie, który jest mu obcy. Celowo mówię „on” – bo to figura samotnego człowieka – mężczyzny, rozumnego podmiotu, którego cała ta ożywiona i nieożywiona materia mogłaby tylko oblepić i pobrudzić. Wydaje mi się, że ten człowiek należy już do przeszłości.