Pauline Kael twierdziła, że kino składa się z „dobrych złych filmów”, ponieważ posiada wrodzone wyczucie szmiry. Co więcej, to właśnie kiepskie obrazy potrafią poruszyć widzów bardziej, niż dzieła sztuki z prawdziwego zdarzenia. Podobne wrażenia wywołuje sztuka wideo, która posługując się filmową wizualnością, ma za zadanie wgryźć się w świadomość widza, nie ocierając się przy tym o naiwną dosłowność. Umiejętność łączenia wyświechtanego romantyzmu i najlepszych tradycji filmowych posiadł bez wątpienia David Fincher, którego nie trzeba specjalnie nikomu przedstawiać.
Kultowy reżyser równie kultowych filmów, jak „Siedem”(1995) czy „Fight Club” (1999), już na stałe zapisał się w historii kina i videoclipu, tworząc realizacje dla takich gwiazd muzyki jak Madonna, Sting czy George Michael. Znakiem rozpoznawczym jego realizacji jest bez wątpienia niezwykła, filozoficzna ostrość, jak i melancholijna lekkość, które sprawiają, że widzowie za każdym razem wymawiają jego nazwisko z permanentnym zachłystywaniem się i przewracaniem oczu. Artysta, z wrodzoną nonszalancją, serwuje obrazy obdarzone absolutną realnością, co sprawia, że widzowie mają do czynienia z prawdziwą, egzystencjalną materią. Na szczęście, działania reżysera nie kończą się tylko na stawianiu diagnozy dotyczącej ludzkiej psychiki.
Finchera frapują także problemy związane z równością i tożsamością płciową, czemu dał wyraz w swoim wideo do utworu George’a Michaela „Freedom” (1990), do którego zaprosił plejadę najlepszych modelek tego okresu – Cindy Crawford, Naomi Campbell, Lindę Ewangelistę i Christy Turlington. Z pozoru niewinny klip, przedstawiający bohaterów w domowych sytuacjach, jest gęsty od znaczeń i wizualnych metafor, które tak uwielbia reżyser. A zaczyna się on pozornie w mało wyrafinowany sposób – kamera wędruje po mrocznym mieszkaniu, w którym blond-piękność włącza muzykę, by po chwili zacząć ruszać ustami w rytm głosu George’a Michaela. Oczywiście, nie mogło też zabraknąć w tej realizacji męskiej części publiczności, których ciała opadają swobodnie na fotel lub leżą na podłodze. Cały klip jest niezwykłe zmysłowy i trzyma w dwuznacznym napięciu do samego końca. Od początku Fincher igra z widzem, któremu rozpadają się na oczach pojęcia „kobiecości” i „męskości”, zwłaszcza wtedy, kiedy wybucha muzyczna szafa i płonie motocyklowa, skórzana kurtka. O stereotypowym podejściu do płci w przypadku „Freedom” mówić na pewno nie można, w końcu o tytułowej wolności, także tej seksualnej, jest mowa. Czy to był wizualno-muzyczny coming out Geogre’a Michaela? Trudno stwierdzić, jednakże Fincher próbuje narzucić pozakulturowy wizerunek płci, dokonując przeróbki słownikowych definicji. Cała realizacja pasuje jak ulał do płynnej i jakże aktualnej rzeczywistości, w której wszelkie pojęcia ulegają nieustannej dekonstrukcji.
Ale to nie jest pierwsza przygoda artysty z gender. Wystarczy przypomnieć jeden z najdroższych teledysków wszechczasów, jakim jest „Express Yourself”(1989) zrealizowany dla Madonny. Artysta podczas realizacji tego obrazu, inspirował się klasycznym filmem „Metropolis”(1927) Fritza Langa. Sam teledysk to portret miasta pełnego wieżowców i linii kolejowych, w którym Madonna, władcza, męska i silna, wybiera sobie na kochanka mężczyznę, który jej podlega. Jest on zakuty w łańcuchy, umięśniony i przystojny, ale zarazem bardzo delikatny i zmysłowy. Teledysk ten stał się manifestem aktywności, wolności i tytułowego wyrażania siebie, wyjścia poza kulturowe konwenanse. Fincher serwuje widzom prawdziwą tożsamość w pigułce, zarówno w kontekście ciała, jak i kobiecości. Artysta podejmuje trud kobiecego, wizualnego opracowania po swojemu, pokazując, że ciało jest bytem zmiennym, w którym przenikają się ucieleśniona podmiotowość, jak i różnica. Tym samym realizacje Finchera stały się istotnym załącznikiem do jego filmowych obrazów, w których rządzi człowiek uwikłany w dialektyczną rzeczywistość. To prawdziwa, reżyserska ekstraklasa.