Temat współpracy między biznesem a sektorem kultury często wzbudza wiele kontrowersji. Z jednej strony wsparcie sponsora okazuje się niezbędne do realizacji dużych projektów, ale z drugiej strony taka współpraca może odbierać wiarygodność i niezależność inicjatywom kulturalnym. Coraz częściej na polskim rynku pojawiają się także instytucje lub osoby pośredniczące pomiędzy światem kultury i biznesu, które inicjują kontakty z potencjalnymi sponsorami i patronują wspólnym inicjatywom. Powstaje w tym miejscu pytanie: czy interesy sponsora mogą iść w parze z interesami instytucji kultury? Jakie jest oblicze sponsoringu kultury w Polsce?
O zabranie głosu postanowiliśmy poprosić sponsorów, osoby odpowiedzialne za pozyskiwanie funduszy w instytucjach kultury, przedstawicieli organizacji pozarządowych, fundraiserów, naukowców, a także reprezentantów organizacji zajmujących się programami sponsoringowymi. Zapraszamy do lektury cyklu Kultura szuka sponsora, sponsor szuka kultury.
Ostatniej opinii udzieliła Małgorzata Todd – polska pisarka fantastyki naukowej.
Jednym z pierwszych wynalazków ludzkości, wcześniejszym pewnie nawet niż koło, był sponsoring sztuki. Kiedy tylko okazało się, że jeden człowiek może wyprodukować więcej żywności niż sam jest w stanie zjeść, zastanowił się jaki by tu zrobić użytek z tej nadwyżki. Padło na artystów. Warto bowiem nakarmić kogoś, kto po znojnej pracy umili czas a to śpiewem, a to zachwyci malunkiem, albo ciekawą opowieścią.
Wraz z postępem, rzemiosła artystyczne doskonaliły się, a mecenasi sztuki szczycili się coraz bardziej wyrafinowanym gustem. Tak się miały sprawy aż do mniej więcej dwudziestego wieku. Wtedy to kolejne totalitaryzmy zaczęły zawłaszczać sztukę na własne potrzeby propagandy. Sztuka została podporządkowana nowym ideologiom, których piękno ani prawda nie interesowały.
„Poprawność polityczna”, nie bawiąc się już w żadne kamuflaże, wprost zażądała od twórców zakłamania. Wbrew pozorom, zakłamanie nie jest jednak dobre na wszystko. Sztuka i nauka to mają do siebie, że albo poszukują prawdy, albo umierają. Nawet w PRL-u zdawano sobie z tego sprawę zostawiając pewną przestrzeń wolności od zakłamania. Jeśli napisało się książkę „drukowalną”, nie próbującą obalać jedynego słusznego ustroju, można było doczekać się jej wydania, a o zbyt głowa autora nie bolała. Jeśli już jakieś pieniądze zarobił, to raczej martwił się, w której kolejce ma stanąć, żeby je jakoś sensownie wydać. Literatura poczytna sprzedawana była spod lady, a reżimowa szła na przemiał i karuzela się kręciła. Nikt nie zadawał sobie pytania o to co jest, a co nie jest sponsorowane, bo wszystko przecież było w rękach partii – przewodniej siły narodu. Artyści wszelakiej maści traktowani byli podobnie jak pozostali poddani, nawet jeśli chwilami wydawało im się, że mają jakieś specjalne względy.
Wolny rynek zmienił wiele, zwłaszcza kiedy okazało się, że jest to wolna amerykanka. Teraz nie tylko pisać każdy może, ale i wydać dowolny gniot. Bez znaczenia czy napisze się arcydzieło, czy szmirę. Bez reklamy, nawet arcydzieła z dopłatą nikt do ręki nie weźmie. Rynek został nie tyle nasycony, co wprost przesycony literaturą tłumaczoną. Zalew nastąpił ze strony państw o ugruntowanym kapitalizmie, które znają zależności między biznesem i promocją własnej kultury.
Zasady promowania własnej kultury znane są nie tylko wielkim krajom anglojęzycznym, ale i małym, takim jak Szwecja, czy Norwegia. Naszemu rządowi wysprzedającemu majątek narodowy za psi grosz, nawet do głowy nie przyjdzie, żeby zatroszczyć się o rynek wydawniczy. Kto by tam przejmował się jakimś mniej lub bardziej utalentowanym artystą? No, chyba że jest to swój człowiek. Fasadowe, o dumnej nazwie, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego jeśli coś sponsoruje, to najczęściej poprawny politycznie chłam według pewnej zasady odkrytej wcześniej przez administrację Hitlera. W Trzeciej Rzeszy najwyższej rangi urzędnicy mieli przywilej decydowania kto jest, a kto nie jest Żydem. Nasze Ministerstwo decyduje kto jest, a kto nie jest „artystą” i według tego uznania przydziela dotacje.
W całym cywilizowanym świecie istnieją agencje literackie promujące własnych autorów. U nas też są, ale tylko po to, żeby promować obcych autorów w naszym kraju. Parę lat temu wykazałam się naiwnością zakładając Polską Agencję Literacką. Wraz z paroma osobami ogłosiliśmy konkurs na krótkie opowiadanie kryminalne próbując w ten sposób wyłowić talenty literackie. Efekt przerósł nasze oczekiwania. Otrzymaliśmy ponad 200 prac, z których większość była na bardzo dobrym poziomie, a niektóre wręcz znakomite. Próbowaliśmy znaleźć sponsorów, którzy ufundowaliby nagrody dla autorów i wydawnictwa, chcącego i potrafiącego na opowiadaniach zarobić. Nie udało się. Własnym więc sumptem wydaliśmy 3 tomy zbioru, by było czym obdarować wyróżniających się autorów.
Kot Polski, bo tak nazwaliśmy serię, (od Kryminalnych Opowiadań Tom…) wydany został w minimalnym nakładzie, z czego pozostało jeszcze kilka egzemplarzy do nabycia. Później okazało się, że mamy konkurencję w postaci dotowanego przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego Festiwalu Kryminału. Jaka jest różnica między tymi dwoma inicjatywami? Laury Kota Polskiego przypadły autorom utalentowanym. To było jedyne kryterium.
Reklamowane żniwo Festiwalu najwyraźniej zostało podporządkowane ideologii. Różnica między kryminałem w PRL-u, a obecnie dotowanym polega tylko na paru nieistotnych drobiazgach. Dawniej pod ochroną, czyli o nieposzlakowanej uczciwości, musiały być postacie literackie przedstawiające członków władzy, a zabójcą powinien być prywaciarz. Teraz pod ochroną są dewianci seksualni, a przestępcą powinien okazać się ktoś o nieposzlakowanej opinii. Jeśli brak pomysłu jak to zrobić, to można przyczepić wątki nie kojarzące się z fabułą, ale świadczące o poprawności politycznej autora. Takim kuriozalnym przypadkiem jest opis bohaterskich homoseksualistów gaszących pożar i staruszek broniących księdza, przy czym obydwie sceny nijak nie mają się do fabuły.
Podsumowując – nie widzę kto miałby sponsorować sztukę (w tym literaturę) polską, a sztuka znajdowania sponsora jest mi najwyraźniej obca.