Rekordowy pod względem frekwencji 8. Festiwal Filmowy Pięć Smaków potwierdził reputację jednego z najciekawszych polskich wydarzeń poświęconych X muzie. Świadomość obecności w wąskim gronie – zdaniem redaktorów kanadyjskiego portalu Twitch Film – kilkunastu najlepszych festiwali filmowych świata, zamiast paraliżująco onieśmielić lub zachęcić do spoczęcia na laurach, skłoniła organizatorów do przyciśnięcia pedału gazu do samej dechy. Próba powiodła się: to jedyne w kraju wydarzenie, przybliżające tak obfite i zróżnicowane kinematografie Azji, po raz kolejny otworzyło przed polskimi widzami nieznane filmowe horyzonty. A w tym roku jeszcze bardziej uatrakcyjniło swoją dotychczasową formułę. Potwierdzeniem tego niech będzie nie tylko rozmaitość audiowizualnych praktyk odbiorczych (kino samochodowe) czy multimedialność wydarzeń artystycznych (seria koncertów muzyki eksperymentalnej pod nazwą Radio Azja), ale także, między innymi, cykl wykładów w Muzeum Azji i Pacyfiku, które skupiały się na zagadnieniach ciała, płci i seksualności oraz stosunku do nich narodowych kultur największego z kontynentów.
Inspirację do naukowych wystąpień stanowiła debiutująca na Pięciu Smakach sekcja Queer Azja. Już pierwszy reprezentujący ją tytuł potwierdził, jak bezradny bywa język wobec międzygatunkowych poczynań twórców z Dalekiego Wschodu. O ile bowiem angielski queer na pierwszy rzut oka wydaje się najtrafniejszy do opisu Damy z Seulu (2014) Janga Jina, o tyle wyrażenie to nie oddaje choć w części odwagi Koreańczyka w unicestwianiu gatunkowych klisz i w scalaniu poważnych wątków psychologicznych ze stylistyką rasowego kryminału. Oto otwierająca film scena z wybitną sekwencją walk z gatunku „największy twardziel vs. wszyscy pozostali” okazuje się prologiem równie krwawego psychologicznego dramatu opowiadającego o tym najtwardszym – o policjancie uważającym się za kobietę zamkniętą w ciele mężczyzny. Miłośnik kina kopanego powiedziałby raczej – zamkniętą w maszynie do zabijania.
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że to zaledwie skromna zapowiedź dalszych pięciosmakowych szaleństw. Miano króla filmowych kuriozów bezsprzecznie należy się R100 (2013), postmodernistycznej hybrydzie autorstwa Hitoshi Matsumoto, przy której Kill Bill Quentina Tarantino wydaje się poprawną wieczorynką dla najmłodszych. Gdyby Sacher-Masoch stworzył bohaterowi swojej najsłynniejszej powieści nie jedną, a kilkanaście dręczących go Wenus w futrze, gdyby do tego obdarował go kilkuletnim synem i leżącą w śpiączce żoną, gdyby wreszcie znalazł upodobanie w humorze absurdu i uczynił swoją postać aktorem w sztuce komentowanej przez… cenzorów – można by uczciwie nazwać go wariatem. Krnąbrny filmowiec z Japonii, choć poczyna sobie niemal dokładnie tak samo i prowokuje u widzów identyczną opinię, to anarchiczną fabułę rodem z psychiatryka dla obłąkanych scenopisarzy wzbogaca uzdrowicielskim ładunkiem autoironii. Skutkuje to prawdopodobnie najbardziej nonszalancką krytyką w dziejach kina – japoński system cenzorski zostaje położony na łopatki.
Jakże różna od poprzednich tytułów Miss Zombie (2013) to w przekonaniu piszącego te słowa najlepszy horror pokazywany na festiwalu. Być może wrażenie to powodowane jest – znów – skrajną różnorodnością sekcji Kino Grozy. Na zmianę drapieżnie krwawa i senna, rodzinna psychodrama rodem z Tajwanu (Zagubiona dusza, 2013, reż. Chung Mong-hong), korzystający z tradycji teatru kabuki horror cielesny o przenikaniu scenicznej fikcji z rzeczywistością (Po twoim trupie, 2014, reż. Takashi Miike), zanurzony w hongkońskim folklorze, zaskakująco efektowny horror wampiryczny (Rigor Mortis, 2013, reż. Juno Mak), czarna komedia samurajska z festiwalem efektów gore opowiadająca o zakochanych w kinie na zabój filmowcach-amatorach (Zabawmy się w piekle, 2013, reż. Sion Sono) – w zestawieniu z tymi „hałaśliwymi” dreszczowcami wyciszona, czarno-biała Miss Zombie mogła tylko zyskać. Historia japońskiej rodziny wykupującej kobietę-zombie w charakterze pomocy domowej zaskakuje narracyjnym spokojem i sterylnością przedstawionego świata, kojarzącymi się raczej z Halleyem Sebastiana Hofmanna niż z apokaliptycznymi dziełami o wysypie żywych trupów. Za sprawą formalnego minimalizmu oraz egzystencjalnej wagi podejmowanego tematu ów nietypowy horror bywa słusznie porównywany do Persony Bergmana. Odpowiedzialny także za scenariusz popularny w swojej ojczyźnie i znany już na Pięciu Smakach reżyser Sabu jest nietypowym humanistą. Skupia się na dramacie tożsamościowym półżywej bohaterki, bada namiętności człowieka w świecie pozornie zimnym jak ciało umarłego. Szuka ludzkiej godności tam, gdzie inni widzieliby jedynie bezmyślną jatkę. Odwraca role, do jakich przyzwyczajają kinowe konwencje i powoduje u widzów empatię w sytuacji, w jakiej nigdy nie myśleli jej znaleźć.
W minionej edycji to japońska kinematografia była reprezentowana najliczniej. Wyróżniona w konkursie Nowego Kina Azji satyra na tamtejszą iście plastikową młodzież – Ciebie chcę w reżyserii Hitoshi One (2013) – to przykład znamienny dla gatunku współczesnej komedii z Kraju Kwitnącej Wiśni. Podobnie jak również pokazywana na festiwalu Kanako w krainie czarów (reż. Tatsuya Nakashima, 2014) czy wspomniany już Zabawmy się w piekle, Ciebie chcę cechuje ironia, parodystyczne, nieraz groteskowe przerysowanie, polemika z klasycznymi konwencjami filmowymi, a do pewnego stopnia także szyderczy stosunek twórcy do tradycyjnego systemu wartości. To pewnie bluźnierstwo wobec znamienitej tradycji Francuskiej Nowej Fali, lecz przyglądając się gęstniejącej dramaturgii budowanej wyłącznie na dialogu ekranowych postaci, trudno oprzeć się wrażeniu, że Ciebie chcę mógłby popełnić sam Eric Rohmer – gdyby tylko żył w XXI wieku i pisał postacie z IQ o kilkadziesiąt oczek niższym. Podczas gdy Francuz przedstawiał środowiskowe rozmowy flirtujących inteligentów, Japończyk opowiada o grupie otoczonych zewsząd środkami masowego przekazu, szukających i niemogących znaleźć uczuciowego spełnienia hedonistów, żyjących w dobie nowoczesnego konsumpcjonizmu. W przypadku nagrodzonego filmu portret młodego pokolenia i przemiany społeczne bezlitośnie wytykane są palcami, lecz z krytyką łączy się główny walor – humor. Stworzyć wiarygodny portret płytkich, pozbawionych ambicji, wprost głupich postaci i zbudować na nich dwugodzinną, wciągającą intrygę to nie lada sztuka! Nie po raz pierwszy w azjatyckim kinie niemożliwe okazało się możliwe.