1
Jest niedziela. Trzydziesta czwarta rocznica śmierci Tity. Jestem w Kuca Cveca – Domu Kwiatów. Świątynia kwiatów, niekiedy określana mianem „prezentowni”, jest pozbawiona ludzi i może z tego powodu całe miasto wydaje mi się wyludnione. Tego dnia jest deszczowo, ciemne niebo przygniata i rozkłada Belgrad na łopatki. Z perspektywy niewielkiego wzniesienia, gdzie się znajduję, miasta nie ma. Jestem nieświadomy wagi mojej niezapowiedzianej wizyty, sam, spoglądam na skromnego ochroniarza w czarnym, dwuczęściowym uniformie.
Pan jest siwy i deszcz również jest siwy, a w Kuca Cveca jest duszno, jest jak w oranżerii, jak w tropikalnej enklawie otoczonej murami jakiegoś afrykańskiego miasta. Deszcz paruje, potęgując egzotyczne wrażenia. Wszędzie kwiaty. Sztuczne i prawdziwe. A w powietrzu unosi się woń niebezpiecznie podobna do tej, jaką można poczuć od starszych pań w Boże Ciało.
W Kuca Cveca jestem sam na sam z czymś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Czuję się jak prezent. Po chwili już wiem, że jest to pojedynek jeden na jeden z wyobrażeniem przerastającym moją wyobraźnię. Teraz moje myśli pędzą szybciej niż strzały oddane w zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, szybciej niż wiatrak Nikoli Tesli napędzany owadami przytwierdzonymi klejem do śmigła, szybciej niż rytm tutejszego turbo-folku, podlewanego falami Dunaju. Pojedynek wyjątkowo nierówny, skazany z góry, jakby nie patrzeć, na porażkę. No bo jak tutaj się zachować wobec człowieka, który nie wiadomo nawet, kiedy się urodził?
Czy Tito przyszedł na świat piątego, szóstego czy dwunastego marca, pierwszego albo siódmego albo dwudziestego piątego maja roku 1892. Albo szóstego lutego, szóstego marca, siódmego lub dwudziestego piątego maja roku 1893, albo dwudziestego piątego maja Bóg wie jakiego roku. Wiem tylko tyle, że oficjalnych dat urodzin Tito jest piętnaście.
Przed laty Marcin Żyła w swoim artykule opublikowanym na łamach Znaku wprowadził bardzo ciekawą klasyfikację odwiedzających belgradzki Dom Kwiatów. Odwiedzających obowiązuje nieformalna, czterostopniowa skala wtajemniczenia. Stopień pierwszy – słyszałem o Ticie; drugi – widziałem Titę; trzeci – poznałem Titę; wreszcie czwarty, ten najwyższy: walczyłem u boku Tity. Należę do osób z pierwszego kręgu wtajemniczenia.
2
Dom Kwiatów znajduje się przy dziwnym, widmowym i prawie pozbawionym eksponatów Muzeum Historii Jugosławii, które jest sukcesorem dwóch poprzednich placówek mieszczących się przed laty w tym samym miejscu: Centrum Pamięci Tity oraz Muzeum Rewolucji Narodów Jugosławii i Mniejszości Etnicznych. Policjant pilnuje pustych ścian i wygląda na to, że historia kraju najwyraźniej wyjechała na wczasy. Jedynie sala ekspozycyjna modernizmu bałkańskiego z pierwszego piętra zdaje się bronić honoru tej świątyni sztuki. Jakieś kobiety siedzą na tle wielkiej mapy świata, wydają mi się opuszczone, jakby ich mężowie wyjechali na wczasy. Zagaduję.
– W Belgradzie na reprezentacyjnej ulicy miasta cygańskie dzieci śpią w nocy na kartonach w deszczu. Widziałem, było to z soboty na niedzielę – rzucam nieśmiało.
– Ciekawe, po co tu przyjechali, nikt ich nie prosił! – jedna z kobiet wzruszyła ramionami. Spostrzegłem, że siedzące wyglądały teraz jak sójki odlatujące za morze.
– Cóż się dziwić – odparła miłym głosem druga kobieta. – U nas ludzie mieszkają całymi rodzinami w piwnicach. Zarabiamy bardzo mało, jest ogromny problem z pracą, w ogóle z dostaniem pracy i z utrzymaniem pracy.
Padały kwoty sto, sto pięćdziesiąt euro zarobku miesięcznie. Ale takiego Belgradu nie poznałem. Nie widziałem ludzi mieszkających w piwnicach. Widziałem ceny w sklepach, które są porównywalne do cen w Polsce. Opowiadam paniom o kontrastach. Mówię, że nigdy nie widziałem miasta, w którym przejście dziesięciu metrów zmienia kompletnie optykę przechodnia. Opowiadam o dziwnym uczuciu ciągłego wkraczania w Belgradzie w jakby inne, nowe światy. Masz duże domy w centrum – mówię – wchodzisz w bramę, a tam rozwalająca się lepianka i domy powciskane między pięknie wyremontowane kamienice. To tak, jakby pałac jakiegoś magnata został wybudowany na wysypisku śmieci – tłumaczę.
– Tutaj plany okazywały się zawsze brakiem planów. Część ludzi jest kompletnie niezaradna. Zwłaszcza starsza część Serbów nie odnalazła się w tej nowej rzeczywistości – słyszę od pań.
Po tych słowach wychodzę. Stoję na parkowym wzgórzu w reprezentacyjnej dzielnicy Dedinje, w niewielkim pawilonie zimowym zaprojektowanym przez Stjepana Kralja, który dla starzejącego się Marszałka miał być równocześnie miejscem pracy i odpoczynku. W dłoniach trzymam wiązankę gerber i rozmyślam o dniu pogrzebu twórcy Jugosławii. Widzę, jak trumna z ciałem przywódcy przyjeżdża do Belgradu specjalnym pociągiem ze Słowenii. Cofam się do 4 maja 1980 roku. Widzę zwłoki wystawione na widok publiczny w cieplarnianym ogrodzie. To „szczyt ludzkości” – depeszuje rządowa Agencja Tanjug. Siedemset tysięcy Jugosłowian, sto dwadzieścia siedem delegacji z państw całego świata oraz Margaret Thatcher, Leonid Breżniew, Indira Gandhi, Kim Ir Sen i Saddam Husajn żegnają Boga.
Do Kuca Cveca wchodzi się przez niewielki hall. Czerwony dywan prowadzi do skromnego grobowca z białego marmuru. Żadnego epitafium. Żadnej gwiazdy na grobie. Wokół same kwiaty. Nikt nie składa hołdu. Ciekawi mnie, co o najnowszej historii Serbii może powiedzieć ozdobiona medalami i naszywkami marszałkowska pierś. Brązowe naramienniki są z przodu spięte z resztą munduru dwudziestoma czterema srebrnymi przypinkami, które wyglądają jak muszelki porastające skały w Dubrowniku. To odznaki Sztafety Młodości – wielkiego biegu przecinającego całą Jugosławię, kończącego się co roku 25 maja, w dzień urodzin Tity na stadionie Jugosłowiańskiej Armii Ludowej w Belgradzie.
W maju 1990 roku wyprowadzono straż honorową i po raz ostatni włączono syreny kwadrans po piętnastej – o godzinie, kiedy umarł Tito. Już wtedy narody Jugosławii rozpoczęły przygotowania do wojny o swoją wielkość i wolność, a mauzoleum zamknięto na cztery spusty. Pamięć o polityku, który bardziej od demokratycznej opozycji obawiał się nacjonalistów, a podziały etniczne chciał likwidować za pomocą swojego strategicznego konceptu „braterstwa i jedności”, stała się zagrożeniem dla narodowców przejmujących w tym czasie ster władzy w Belgradzie. W mauzoleum odczuwam właśnie coś z tej atmosfery: osowiałej, dusznej, niecierpliwej, a sennej. Serbia dzisiaj jest malutka jak łupina orzecha, bez dostępu do morza, poharatana wewnętrznie i zewnętrznie, szukająca powiewu świeżego powietrza.
Zrozumie tę atmosferę ten, kto stanie w Domu Kwiatów przed demonicznym boliwijskim rytualnym strojem karnawałowym z maską z rogami kozła, otrzymanym od kogoś ważnego z Ameryki Południowej. Głód egzotyki, przygoda i znak firmowy legendarnej szarmanckości i wrażenia, jakie Tito robił na współrozmówcach i oczywiście na kobietach, o czym opowiedział mi już dobre kilka miesięcy po powrocie z Belgradu Krzysztof Kordzik, mający przyjemność rozmowy z Latinką Perović, byłą sekretarz Związku Komunistów Serbii, odsuniętą od władzy w roku 1972, wspominającą o tym rysie osobowości Tity. Pomyślałem, że musiał być w dobrych relacjach z wieloma wpływowymi osobami, skoro otrzymywał takie stroje.
3
Po śmierci Tity Dom Kwiatów odwiedziło prawie 20 milionów ludzi. Marszałek zmarł w Lublanie. Tory, po których jechał pociąg wiozący trumnę z jego ciałem, zalała rzeka łez, większa niż tegoroczna powódź. Jeszcze kilka lat później dzień odejścia największego syna jugosłowiańskich narodów w godzinie jego śmierci czczono syreną, w szkołach przerywano lekcje. Po latach to uczucie straty uformowało w umysłach bałkańskich tęsknotę nazwaną „jugonostalgią”, o czym opowiem za chwilę.
Losy jego pośmiertnej kariery świetnie oddaje chorwacki film pod znamiennym tytułem Duch marszałka Tity Vinko Brešana. W wizji artysty społeczność małej chorwackiej wyspy tęskni za karykaturalnie uporządkowanym i przewidywalnym światem ery Tity. Akcja filmu rozgrywa się współcześnie, na niewielkiej chorwackiej wyspie. A od czasu wojen bałkańskich w latach 90. życie mieszkańców wyspy stało się bardzo trudne. Miejscowy burmistrz, Luka, który rządzi całą wyspą, intensywnie szuka sposobu na zarobienie jakichś pieniędzy. Jest on jednocześnie właścicielem jedynego, zrujnowanego, pustego hotelu i jedynego baru dla miejscowych. Wszystko jednak ulega zmianie, gdy duch marszałka Tity pojawia się na pogrzebie jednego z byłych partyzantów.
To tyle, w skrócie, o samym filmie.
W tym miejscu należy dodać, że bez partyzantów Tito nigdy nie wspiąłby się tak wysoko. Partyzantom zawdzięcza, w politycznym sensie, bardzo wiele. Nieprzypadkowo założył partyzancki klub w Belgradzie. Partizan stał się kołem zamachowym w kreowaniu kultu jednostki. To dzięki partyzantom na stadionach wprowadzono obowiązkowe wiwaty na cześć Tity, dzięki partyzantom dziesiątki tysięcy ludzi w rytm jakiegoś bałkańskiego obrzędu śpiewało, tańczyło i wykonywało akrobacje na cześć dyktatora. Na stadionach odsłania się potężne posągi Tity, przy reflektorach wzlatuje pod niebiosa Bóg z Belgradu, nadludzkiej wielkości, niczym nieosiągalny maszt nad społeczeństwem, ogarnia sobą wszystko i wszystkich. Kończy się na tym, że lokalny konkurent do dzierżenia palmy pierwszeństwa na futbolowej mapie Belgradu, kibice Cervenej Zvezdy, określają grających w czarnych koszulach piłkarzy Partizana Grabarzami.
Zatem stoję pośród kwiatów, wgapiony w prezenty otrzymane od wielbicieli, poddanych i dyplomatów całego świata, stoję między tymi wszystkimi buławami, pocztówkami, strojami, maskami i nie chce mi się wierzyć, że jestem otoczony milionem marszałkowskich gadżetów, wśród gablot, sam jakby za szkłem, wśród prezentów. Niedostępny pchli targ. Nic do kupienia, tylko oglądanie. Ekskluzywna giełda staroci. Kościół próżności. Gdy sam poczułem się jak prezent, wyszedłem na miasto.