Po zeszłorocznym debiucie w roli uczestnika Przeglądu Filmowego Kino na Granicy nie miałem wątpliwości, gdzie spędzę majówkę AD 2015. Niesamowity klimat tej imprezy, który sprawia, że czuję się tam jak stały bywalec, na stałe wpisał ją w kalendarz moich filmowych podróży. Tym bardziej, że z każdą kolejną edycją program Kina na Granicy zdaje się rozrastać i dojrzewać, czyniąc z cieszyńskiego wydarzenia propozycję dla każdego niemal kinomana.
Charakter nagranicznego przeglądu zakorzeniony jest w estetyce prowincji. Ale nie tej negatywnej – niewrażliwej, nudnej i zamkniętej. Wprost przeciwnie – kulturalna chluba Cieszyna emanuje prowincją spod znaku Andrzeja Barańskiego, Jana Jakuba Kolskiego czy też bohatera zeszłorocznej retrospektywy, Dušana Hanáka. To rodzaj niepowtarzalnej, magicznej aury, którą spowite jest całe miasteczko. Ten przegląd nie mógłby odbywać się nigdzie indziej – żadne wielkie miasto nie współgrałoby z tożsamością festiwalu tak doskonale, jak to przecięte polsko-czeską granicą miejsce. Trudno tak naprawdę powiedzieć, czy to KnG jest cieszyńskie, czy może Cieszyn „kinonagraniczny”.
W programie tegorocznej edycji wprost roiło się od retrospektyw. Ich bohater(k)ami byli nie tylko reżyserzy, ale także scenarzyści i aktorzy. Swoje pięć minut otrzymała nasza bogini seksapilu, Katarzyna Figura, a także dwójka aktorskich fenomenów ze Słowacji i Czech: Emília Vášáryová oraz Boleslav Polívka. To ze względu na zaplanowaną wizytę czeskiego gwiazdora miejsca noclegowe w Cieszynie rozeszły się jak świeże bułeczki – taką informację przekazała mi właścicielka jednego z tamtejszych pensjonatów po tym, jak moje pytanie o kwaterę skwitowała pełnym politowania śmiechem… Jakież było rozczarowanie moje i setek pozostałych uczestników Kina na Granicy, gdy na niespełna dwa tygodnie przed rozpoczęciem przeglądu okazało się, że pan Polívka – ze względu na obowiązki serialowe! – nie zostanie jednym z gości cieszyńskiej imprezy. Magia aktorskiej legendy prysła, ale zostały wspaniałe filmy, w którym niedoszła gwiazda 17. edycji KnG udowadniał swój niepośledni talent.
W retrospektywie Boleslava Polívki znalazły się m.in. aż trzy tytuły wyreżyserowane przez Věrę Chytilovą, której co prawda tym razem nie poświęcono osobnej retrospektywy, ale której obecność w Cieszynie odczuwalna była bardzo wyraźnie. Zmarła w 2014 roku, prawdziwa pierwsza dama czechosłowackiej kinematografii należała do grona bohaterek cyklu Stokrotki: Kino kobiet w kinematografii czechosłowackiej, będącego swoistą kontynuacją zeszłorocznego przeglądu dokonań polskich reżyserek. To właśnie Chytilová nakręciła film, od którego wziął nazwę najbardziej kobiecy cykl 17. edycji przeglądu. Fenomenalne Stokrotki z 1966 roku to kontestacja w najczystszej postaci. Urocze i niezdarne anarchistki, które przepędzają czas na absurdalnych zabawach, obżarstwie i oplataniu kolejnych nieszczęśników wokół swych drobnych paluszków. W dialogach pomiędzy szalonymi niewiastami padają niezliczone stwierdzenia potwierdzające wywrotowość ich działań, a z nieszablonowością ich poczynań współgra eklektyczna forma, którą stosuje Chytilová.
A jeśli już mowa o surrealistycznych obrazach z lat 60., nie sposób nie wspomnieć o wspaniałym Gdy przyjdzie kot Vojtěcha Jasnego z 1963 roku. Urokliwie alegoryczna baśń o ludzkich przywarach, która w Cannes zdobyła prestiżową nagrodę jury, bawi i zachwyca – nie tylko formą, która podobnie jak w Stokrotkach przełamuje czarno-białą tonację wybuchami intensywnych barw, ale też hipnotyzującą ekranową energią Emílii Vášáryovej. Słodko-gorzka przypowieść Jasnego, jednego z rzadziej docenianych twórców czechosłowackiego kina, oferuje prosty, ale mądry przekaz podany w zgrabnej, humorystycznej formie. A przy tym bohater nagranicznej retrospektywy z 2000 roku umieścił akcję filmu w miasteczku, które w interpretacji widzów z powodzeniem mogłoby być Cieszynem.
Samo miasto także miało swojego przedstawiciela wśród bohaterów retrospektyw – był nim Ludvík Aškenazy, pisarz i scenarzysta, autor m.in. Indiańskiego lata i zbioru opowiadań Psie życie, prawdziwy humanista i erudyta. Choć zmarł blisko 30 lat temu, jego twórczość wciąż jeszcze inspiruje filmowców, w dodatku nie tylko tych z Czech, czego dowodem jest choćby krótkometrażowa animacja Brutus Svetlany Filippovej z 2014 roku, inspirowana niczym innym, jak Psim życiem Aškenazego właśnie. W tej sekcji można było zobaczyć także wysmakowany, bardzo francuski w formie Pierwszy krzyk Jaromil Jireša, który doskonale wpasowałby się w ramy Nowej Fali – bardziej jednak tej kojarzonej z Paryżem niż z Pragą.
W gronie przeglądowych gości nietuzinkową postacią był zwłaszcza Stanislav Párnický, który – choć ma na koncie wiele znakomitych tytułów, głównie telewizyjnych – znany jest przede wszystkim jako wychowawca kolejnych pokoleń słowackich filmowców. Jak stwierdził Martin Šulík, rodak i kolega po fachu bohatera retrospektywy, pan Párnický odpowiedzialny jest za ukształtowanie chyba wszystkich współczesnych filmowców Słowacji. Kino na Granicy postanowiło zaprezentować aż osiem wyreżyserowanych przez mistrza dzieł, z których szczególnie wzruszający okazał się Cukier z 1982 roku, opowieść o matce, która tuż po zakończeniu II wojny światowej wędruje od wioski do wioski w poszukiwaniu tytułowego składnika, którego potrzebuje jej ciężarna córka. Determinacja matki, która ryzykuje życie w imię rodzicielskich uczuć, zdumiewa i wzrusza, a humanistyczna lekcja Párnický’ego staje się niezwykłym przykładem kina wojennego, choć tak naprawdę wojna jest już w Cukrze nieobecna.
Choć Kino na Granicy zawsze dba o to, by w programie przeglądu znalazło się wiele starszych i mniej znanych tytułów kina polskiego, czeskiego i słowackiego, ja i tak z największym zainteresowaniem wertuję listę tytułów w sekcji poświęconej najnowszym dokonaniom tych kinematografii. I o ile byłem już doskonale zaznajomiony z większością tytułów polskich – nadrobiłem jedynie osobliwe i świeże Heavy Mental – o tyle z przyjemnością eksplorowałem nowości z kina obu naszych południowych sąsiadów. Pierwszy wybór nie okazał się najlepszy – Droga wyjścia Petra Václava, która podczas tegorocznej gali Czeskich Lwów osiągnęła spektakularny sukces (7 statuetek), okazała się mało atrakcyjnym filmem publicystycznym. Nie znam pobudek reżysera, ale, opowiadając o społeczności romskiej w Czechach, utrwala stereotypy na temat tej mniejszości, zamiast z nimi walczyć.
Rozczarowanie seansem najlepszego czeskiego filmu ostatniego sezonu wynagrodziły mi za to dwa seanse plenerowe, podczas których całe Wzgórze Zamkowe trzęsło się w posadach z powodu niekończących się salw śmiechu pochodzących z widowni. Socjalistyczny Zombie Mord, bardzo niskobudżetowa słowacka produkcja z 2014 roku, to przykład filmu, w którym widać radość tworzenia – Rastislav Blažek, Peter Čermák i Zuzana Paulini wykorzystali niemal wszystkie sprawdzone schematy kina gatunkowego i stworzyli prawdziwą hybrydę, w której gore miesza się z romantyczną komedią dla nastolatków, a kwestie wypowiadane przez bohaterów przypominają złote myśli zaczerpnięte wprost z Twittera. Akcja – jak sugeruje tytuł – osadzona jest w dodatku w głębokim socjalizmie, co nadaje rumieńców opowiadanej historii. Krew, wnętrzności, zgrabne ciała nastoletnich dziewcząt, a to wszystko w konwencji świadomego kiczu i groteski – dystans młodych słowackich filmowców spotkał się wyłącznie z zachwytem widzów, co nazajutrz można było zobaczyć m.in. na fanpage’u przeglądu.
Ostatnim seansem, który dane było mi zobaczyć na tegorocznym Kinie na Granicy, było Trabantem aż na koniec świata, niepozbawiony polskich akcentów fenomenalny reportaż Dana Přibáňa z 2014 roku. Przezabawny dokument o grupie szalonych podróżników z różnych krajów, którzy wspólnie decydują się na podróż do Ameryki Południowej tytułowym trabantem (a nawet dwoma), kultowym polskim „maluchem” oraz motocyklem Jawa 250 z 1957 roku, nie mógł nie przypaść do gustu widowni przeglądu, który w swej idei jest ponadnarodowy. Z zaciekawieniem i nieodłącznym uśmiechem na ustach obserwujemy zmagania uczestników wyprawy: z barierą językową, trudnościami sprzętowymi i własnymi niedoskonałościami. Szalony entuzjazm bije tu z każdego kadru, a jeśli dodamy do tego fenomenalne widoki z Brazylii czy Peru, Trabantem aż na koniec świata zaczyna jawić się jako coś więcej niż film – jako inspiracja.
Coraz większą inspiracją jest też dla polskich kinofilów przegląd Kino na Granicy – podczas edycji nr 17 nie wytrzymywały maszyny do wydruku karnetów, a sam uczestniczyłem w seansie w Teatrze im. Adama Mickiewicza, który zaczął się kilka minut później, gdyż organizatorzy (jakże miło z ich strony!) chcieli umożliwić dotarcie do teatru osobom, które nie dostały się na seans w położonym nieopodal kinie Piast. To niepodważalny dowód nie tylko na rosnące z roku na rok zainteresowanie cieszyńskim świętem kultury (bo przecież nie tylko filmu, ale i muzyki, fotografii, literatury), ale na niesamowitą, niemal rodzinną atmosferę i znakomite podejście organizatorów do uczestników. Bo czy możecie sobie wyobrazić duży festiwal, na którym opóźniono seans, by zaczekać na biegnących do kina widzów?