19 i 20 września 1985 roku miastem Meksyk poruszyło trzęsienie ziemi. Tysiące ofiar, zawalone budynki i olbrzymie straty w infrastrukturze oznaczały koniec dotychczasowego porządku. Można by kontynuować tę historię zdaniem: „i właśnie wtedy na zgliszczach zrujnowanej metropolii rodzi się meksykański punk”. Wizję katastrofy skutkującej pojawieniem się nowego „gatunku” ludzkiego, który adaptuje się do rzeczywistości przewleczonej na drugą stronę, wyeksploatowało w dużej mierze kino. Jednak sytuacja w Meksyku daleko odbiegała od fikcji, a zaistnienie subkultury punkowej było odpowiedzią na konkretne problemy, które trzęsienie ziemi jedynie wydobyło na światło dzienne.
Jak pisze we wstępie do katalogu wystawy PUNXDEFEKTUOZOZ: Laureana Toledo i Dr Lakra. Work in progress jej kuratorka Sylwia Serafinowicz: „Zarówno państwo, jak i władze Meksyku położyły nacisk na odbudowę instytucji przynoszących profit, zostawiając najbiedniejszych mieszkańców samym sobie. Brak pomocy ze strony struktur, które taką pomoc powinny nieść (np. policja), obnażyły skalę korupcji, nadużyć i fundamentalnego braku szacunku dla jednostki”. Dwa konteksty – polityczny oraz socjologiczny – zostają wyraźnie podkreślone już w pierwszej sali ekspozycji, gdzie na jednej ze ścian namalowano linię uzupełnioną chronologicznie wydarzeniami z historii najnowszej Meksyku.
Wystawa w Muzeum Współczesnym we Wrocławiu jest wydarzeniem dość egzotycznym i trudno umieścić ją w kontekście tradycyjnie pojętej sztuki, ale flirt muzeum z marginesami kultury alternatywnej wyszedł jej na dobre. Zgromadzone na ekspozycji artefakty – ziny, kasety magnetofonowe, płyty winylowe, plakaty oraz ulotki – stanowią dodatek do wciąż powstającego filmu autorstwa Laureany Toledo i Dr Lakry, którego fragmenty w postaci wywiadów możemy oglądać w przerwach od kontemplacji punkowego dziadostwa. Jest tutaj wszystko, czego moglibyśmy spodziewać się po tego typu pokazie. Dość szybko dojdziemy również do wniosku, że punkowa estetyka jest formułą transnarodową, przedstawiającą się wszędzie z grubsza podobnie.
Przestrzeń galeryjna wypełniona różnymi formami artystycznymi, poprzez które manifestował się punk, przypomina trochę rezerwat wyczerpanych postaw związanych z kontrkulturą. Oczywiście pogłoski o śmierci punku są nieco przesadzone – trudno wyobrazić sobie, żeby pewne zjawiska i formy oporu nie ewoluowały na przestrzeni dziejów – jednak większość artystów, muzyków i tatuatorów wypowiadających się w krótkich fragmentach wywiadów obecnych w Muzeum Współczesnym podkreśla z rozrzewnieniem, że „teraz to nie to samo co kiedyś” i „dzisiaj wystarczy pójść do sklepu i kupić gotowe ubrania, żeby być punkiem, a kiedyś ciuchy wygrzebywaliśmy na wysypisku śmieci” albo „kiedyś zakładałem na głowę nocnik, żeby wkurzyć społeczeństwo i właściwie nie trzeba było niczego więcej”. PUNXDEFEKTUOZOZ ukazuje ruch w momencie, gdy nie zdążył jeszcze ulec zinstytucjonalizowaniu oraz utowarowieniu przez kulturę popularną. Dzięki temu stykamy się z mieszanką bezpretensjonalnej twórczości w duchu Do-It-Yourself, na której ciąży romantyczne spojrzenie.
Nostalgię łatwo wytłumaczyć osobistym charakterem całego przedsięwzięcia – wystawa stanowi aneks do filmu dokumentalnego, realizowanego przez artystów niegdyś czynnie uczestniczących w opisywanym przez siebie zjawisku. To do nich należy znaczna część zgromadzonych prac, co dodatkowo podkreśla subiektywny wymiar wystawy, bo w gruncie rzeczy obcujemy z kolekcją pochodzącą z archiwów domowych. Prace z reguły nie mają autorów, a ich jakość i uroda budzą pewne wątpliwości. Jednak można je potraktować z koneserskiego punktu widzenia. W końcu brzydota została jakiś czas temu zrehabilitowana – zwłaszcza w gronie projektantów grafiki użytkowej, którzy deklarują fascynację wernakularyzmem i wszelkiej maści projektowaniem nieprofesjonalnym. Z tym że estetyka, która w 2012 roku została podsumowana w publikacji zatytułowanej Pretty Ugly: Visual Rebellion in Graphic Design, przyprawia na ogół o ziewnięcie. Na szczęście dzieła pokazane we Wrocławiu nie epatują protekcjonalnym językiem ironii typowym dla współczesnych mód projektowych, a kolaże, litery wydzierane z prasy codziennej, nieostre fotografie oraz mnóstwo emblematyki subkulturowej odsyłają w stronę grafiki społecznie zaangażowanej.
Zaangażowanie manifestowało się najpełniej na łamach zinów, które oprócz wywiadów z zespołami – nie możemy zapominać, że to scena muzyczna była spoiwem wszelkiej aktywności artystycznej – poruszały w formie artykułów oraz komiksów rozmaite zagadnienia natury „światopoglądowej”. W złym świetle przedstawiano władze uosabiane przez chętnie karykaturowaną na ilustracjach policję, krytykowano kapitalizm, nawoływano do samoorganizacji. Horyzont prezentowanych informacji sięgał daleko poza Meksyk – przy odrobinie szczęścia podczas przeglądania zinów natrafimy na artykuł wspominający „Solidarność”. Ale najważniejszym punktem odniesienia pozostawały wydarzenia lokalne. Dobrze ilustruje to logotyp jednego z najsłynniejszych – stąd łatwo na niego natrafić na wystawie – meksykańskich zespołów tego czasu, Massacre 68. Napis „Massacre” złożony został czcionką graficznie wyobrażającą ludzkie kości. Natomiast liczba „68” odnosi się do Letnich Igrzysk Olimpijskich w Meksyku z 1968 roku – zespół dosłownie skopiował element identyfikacji wizualnej Mistrzostw wraz z kołami olimpijskimi. Przeszły one do historii za sprawą krwawo stłumionego protestu studenckiego przeciwko organizowaniu przez państwo wydarzenia o tak spektakularnym rozmachu w momencie, gdy znaczna część społeczeństwa żyła w skrajnym ubóstwie. Śmierć z rąk armii rządowej poniosło wówczas ponad 200 osób. Z kolei w 1986 roku, niespełna rok po trzęsieniu ziemi, meksykańska stolica była gospodarzem Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej, co równie cynicznie pokazało fasadowość działań ówczesnej władzy. Stąd „68” z logotypu zespołu tak łatwo przerobić na anagram.
PUNXDEFEKTUOZOZ świetnie wpisuje się w kontekst samego Wrocławia, który w latach 80. stał się kolebką takich formacji artystycznych, jak Pomarańczowa Alternatywa oraz Grupa Luxus. Zwłaszcza historia tej drugiej, która zazębia się z kontrkulturowym środowiskiem wrocławskich zespołów muzycznych (Miki Mousoleum, Klaus Mitffoch, Kormorany), jest szczególnie warta odnotowania. Grupa chętnie operowała estetyką „defektu”, która towarzyszyła rozmaitym drukom – zwłaszcza jej oficjalnemu fanzinowi „Magazynowi Luxus” czy okładkom kaset projektowanym dla zaprzyjaźnionych kapel. Jednak specyficznym narzędziem walki zarówno Grupy Luxus, jak i Pomarańczowej Alternatywy była ironia – co samo w sobie było wyjątkowe w „heroicznej” dekadzie lat 80. – stanowiąca odpowiedź na absurd ówczesnej rzeczywistości. Tego w meksykańskich pracach nie znajdziemy, ale trudno wdawać się w tym miejscu w zbyt daleko idące porównania, ponieważ artyści meksykańscy nie tworzyli żadnej grupy artystycznej. Mimo że prześmiewczość jest obecna w niektórych drukach będących produktem tamtejszej subkultury, to z pewnością nie była jej wiodącą strategią. Ukazuje to, w jak różnych kontekstach funkcjonuje tytułowy „defekt”.
Swoistym „defektem”, który wyszedł pokazowi na dobre, jest przestrzeń ekspozycyjna Muzeum Współczesnego, mającego swoją tymczasową siedzibę w byłym schronie przeciwlotniczym. Militarne przeznaczenie budynku niepokoi, a jego dziwaczne i trudne do aranżacji wnętrze o klaustrofobicznym charakterze niemal naturalnie uzupełnia wystawę. W salach wrocławskiego muzeum rozbrzmiewa muzyka, kserokopie zinów zawieszone są na zwisających z sufitu łańcuchach i można je swobodnie przeglądać, tak samo jak nieskończoną ilość skserowanych ulotek. Do moich faworytów należą te napisane całkowicie odręcznie – co za bezpośredniość przekazu! Przy odrobinie inwencji można wyobrazić sobie atmosferę meksykańskiego targu El Tianguis del Chopo – głównego punktu wymiany nagrań muzycznych oraz cyrkulacji punkowych idei. Przy czym cały pokaz wypada dość grzecznie, więc przyda się dodatkowo zamknięcie oczu. Żałuję tylko, że film dokumentalny, do którego wystawa niejako prowadzi, nie był dostępny w skończonej formie. Oczywiście przez ekspozycję przewijają się fragmenty wywiadów, ale w ostatnim z pomieszczeń przeznaczonych na projekcję obejrzeć można jedynie zlepek irytująco pociętych rozmów z osobami tworzącymi meksykańską scenę muzyczną. Mimo wszystko to właśnie w nich pojawiają się wyjaśnienia, które trudno odnaleźć w samych pracach. Dowiadujemy się między innymi, czym punk meksykański różnił się od swoich bliźniaczo podobnych wariacji z innych krajów – bo w warstwie wizualnej nie odznaczał się niczym szczególnym. Ostatecznie mogę przyjąć do wiadomości, że pokawałkowanie filmu jest wynikiem odgórnie zamierzonego „defektu”.