Fotografkę Mariam Sitchinavę poznaję pewnego sierpniowego wieczoru w Tbilisi. Wyznacza miejsce spotkania – Rooms Hotel. Czekając na nią na schodach przyglądam się niesamowicie modnie i elegancko ubranym osobom, wbiegającym kolejno przez drzwi hotelu. „Przepraszam, gdzie jest koncert?” – pyta mnie rozgorączkowana kobieta w średnim wieku, ubrana cała w białe jedwabie. Przed wejściem zbierają się grupki hipsterów, kolejno przyjeżdżają młode dziewczyny w kapeluszach, mężczyźni w stylowych garniturach, matki z nastoletnimi córkami. Później dowiaduję się, że śmietankę towarzyską stolicy Gruzji ściągnął charytatywny koncert na rzecz ofiar powodzi, która przeszła przez Tbilisi w czerwcu tego roku.
Mariam i jej mąż, Koté, siedzą na tarasie restauracji hotelu i roztaczają wokół siebie zgoła inną aurę. Oboje ubrani cali na czarno, prosto, Mariam – cicha i skromna, Koté swobodniejszy i bardziej rozmowny. Wybrali to miejsce, ponieważ Sitchinava czasami wykorzystuje przestrzeń Rooms Hotel do swoich sesji. Kilka dni po spotkaniu pojedzie robić zdjęcia do drugiego obiektu marki, położonego urokliwie w górskim miasteczku Stepancminda.
Jednym ze znaków rozpoznawczych Sitchinavy są niesamowite gruzińskie krajobrazy. Najchętniej fotografuje w plenerze, w otoczeniu natury, przy świetle dziennym. Jej ulubioną porą roku jest zima – wtedy światło jest delikatne, miękkie. Choć na starówce Tbilisi można znaleźć mnóstwo klimatycznych, pnących się w górę uliczek i wiekowych drewnianych domów, Mariam unika robienia zdjęć w tej okolicy, nigdy nie fotografuje też w dzielnicy, w której mieszka – zabudowanej blokami Saburtalo. Ucieka poza miasto, najchętniej nad otaczające Tbilisi jeziora, m.in. nad niewielkie kąpielisko Lisi.
Pierwszy aparat – starego Zenita, otrzymała przed paroma laty od Koté’ego. Nie miała wówczas pojęcia o fotografii analogowej, więc poprosiła o kilka podstawowych lekcji przyjaciela dziadka męża, fotografa z czasów radzieckich. Pierwszy film zapełniła portretami przypadkowych ludzi spotkanych na ulicy, jednak już kolejną rolkę wykorzystała na studyjną sesję z umówioną przez Internet modelką. Nim zaczęła fotografować, prowadziła bloga na Tumbrl, na którym zamieszczała znalezione w sieci zdjęcia, obrazy, kadry z filmów. To właśnie światowe klasyki stanowiły dla niej jedną z ważniejszych inspiracji – dzieła Federico Felliniego, Michelangelo Antonioniego (Powiększenie, oczywiście), Ingmara Bergmana. Wśród ulubionych malarzy Sitchinava wymienia mistrzów impresjonizmu, Vincenta Van Gogha i Claude’a Moneta – oglądając ich prace zwraca uwagę przede wszystkim na paletę barw, operowanie światłem. Zapytana o współczesnych gruzińskich twórców, opowiada o Mikheilu Khiergianim – fotografie alpiniście, który w wieku zaledwie 34 lat zakończył życie w górach, a także o Nateli Grigalashvilli, która w swoich reportażowych, społecznych ujęciach sporo miejsca poświęca gruzińskiej wsi.
Swoje własne zdjęcia Sitchinava zaczęła publikować na portalu Flickr i to tu została odkryta – najpierw przez brytyjskie wydawnictwo, chcące wykorzystać jedną z jej fotografii jako okładkę książki, potem przez Urban Outfitters. Sesja dla znanej sieci sklepów odzieżowych była jej pierwszym poważnym komercyjnym zleceniem i początkiem przygody ze światem mody. Projekt Around The World angażował młodych fotografów z całego świata do robienia autorskich, outdoorowych sesji wybranych marek i Sitchinava została poproszona o sfotografowanie ubrań francuskiej marki Sessun. Sesja odbyła się w nietypowych okolicznościach – chwilę po ślubie cywilnym, który zaledwie 21-letnia Mariam i 20-letni Koté wzięli w niewielkim miasteczku Signagi w Kacheti („w Gruzji wciąż małżeństwa zawierane są bardzo młodo i dodatkowo w cerkwi, zgodnie z tradycją” – tłumaczą). Modelką Mariam była jej świadkowa, Tina Sora Nomura.
Postać Nomury wyróżnia się swoją androgyniczną urodą na tle pozostałych modelek Sitchinavy. Artystka fotografuje właściwie wyłącznie kobiety (nie licząc prywatnych zdjęć, na których mąż i roczna córka zajmują centralne miejsce) – zmysłowe, rozmarzone, posiadające tradycyjne żeńskie atrybuty: bujniejsze kształty, długie włosy, dziewczęce akcesoria. Ważnym tłem wielu sesji są drzewa, kwiaty, florystyczne wzory. Większość pozujących kobiet nie zajmuje się modelingiem zawodowo, jest naturalna i niewyidealizowana, przypomina piękności z pierwszej połowy XX wieku. Nagość na zdjęciach Sitchinavy wkomponowana jest w otoczenie, wydaje się czymś oczywistym, a zarazem delikatnym, ulotnym. Z jednej strony fotografka nadaje swoim bohaterkom eteryczny charakter, osadzając je w sennej, odrobinę odrealnionej konwencji retro, z drugiej podkreśla cechy, z których od czasów królowej Tamary słyną gruzińskie kobiety – siłę i dumę.
„Nie jest łatwo być artystą w Gruzji” – mówi Sitchinava. Jednak przed paroma laty rzuciła studia związane z turystyką i postanowiła poświęcić się w pełni fotografii. Dzięki aktywności w Internecie sprzedaje całkiem sporo odbitek za granicę, również spośród ponad 100 tysięcy osób, które śledzą jej fanpage na Facebooku, aż 84 procent stanowią obcokrajowcy. Współpracuje z gruzińskimi i zagranicznymi markami oraz projektantami, których ubrania pasują do jej wizji i mogą stać się częścią prowadzonej przez nią narracji – m.in. Tamar Sulakvelidze, Vaudeville & Burlesque, More is Love. Często sama zajmowała się stylizacją podczas sesji, co skłoniło ją do własnych prób w tej branży. Przed rokiem zaczęła kupować ubrania w lokalnych i zagranicznych second handach, by następnie sprzedawać je w internetowym sklepie Vintage Gal, a przed kilkoma miesiącami wspólnie z przyjaciółką zrobiły kolejny krok – zaczęły same projektować. Tak powstała marka Lucky 11. Praca nad własną linią ubrań jest dla fotografki kolejnym impulsem, który stymuluje powstawanie koncepcji łączących modę, obraz i dźwięk. Pierwsza skromna kolekcja ma mocno vintage’owy charakter, młode projektantki używają wysokiej jakości materiałów, takich jak jedwab, zamsz, bawełna. W Tbilisi taki styl nie jest jeszcze zbyt modny, jednak Mariam zauważa, że coraz więcej młodych ludzi zaczyna odnajdywać się w nawiązującej do poprzednich dekad estetyce.
Jednym z ciekawszych projektów fotograficznym Sitchinavy jest Illusory – zabawa superimpozycją. Niewywołane, zapełnione własnymi pomysłami klisze, fotografka przesłała do wybranych zagranicznych artystów, m.in. Polaka, Łukasza Wierzbowskiego, Szwedki, Annette Pehrsson oraz Amerykanki, Hany Haley, a ci, nie wiedząc, co na filmie się znajduje, nałożyli na niego swoje zdjęcia. Powstał zaskakujący dialog osobowości, przebywających w odmiennych strefach czasowych, klimatycznych, kulturowych. Dwuwarstwowe, wieloznaczne prace pokazały, jak „w ciemno” mogą spotkać się artyści o podobnej estetyce i wrażliwości, tworząc spójny obraz i nadając poszczególnym fotografiom nowe znaczenie.
Jakie są plany i marzenia Sitchinavy? Zaledwie 26-letnia artystka zarzeka się, że zawsze pozostanie wierna analogowi. Jedynie filmy video kręci cyfrówką, choć bardzo chciałaby nauczyć się realizować je na taśmie filmowej. Fotografka wydaje swój debiutancki album Me in You, niedługo w stolicy odbędzie się jej pierwsza solowa wystawa. Bardzo chciałaby w najbliższym czasie odbyć daleką podróż – jej upragnionymi miejscami do robienia zdjęć są Portland w Stanach Zjednoczonych, Włochy oraz Islandia. „Tam musi być wspaniałe światło” – uśmiecha się z rozmarzeniem Mariam.