Festiwal w Cannes to najważniejsze wydarzenie filmowe na świecie i ogromne przedsięwzięcie. Przez kilkanaście majowych dni kilkudziesięciotysięczne miasteczko na Lazurowym Wybrzeżu staje się stolicą kina, podziwiającą konstelację prawdziwych gwiazd ekranu. Bo przecież festiwal filmowy w Cannes to nie tylko premiery nowych dzieł wybitnych mistrzów kina, lecz także, a może przede wszystkim, blichtr, splendor i całe morze próżności.
Smokingi, suknie wieczorowe, luksusowa biżuteria i egzotyczne supersamochody – oto codzienność canneńskiego festiwalu, zwłaszcza w okolicach Palais des Festivals et des Congrès. Mimo że w wydarzeniu tym biorą udział głównie przedstawiciele mediów, na każdy z pokazów dostępne są też specjalne zaproszenia, rozprowadzane przez producentów i dystrybutorów prezentowanych tytułów. To właśnie owi potencjalni „goście” najbardziej wyróżniają się na ulicach francuskiego kurortu – elegancko ubrani, wyposażeni w kartki ze sformułowanymi w różnych językach prośbami o użyczenie zaproszeń, szczelnie wypełniali ulice przed festiwalowym pałacem. Ot, specyfika Cannes – tu każdy może poczuć się kimś wyjątkowym, zwłaszcza przemierzając słynne, przykryte czerwonym dywanem schody, po których przechadzały się największe gwiazdy kina.
Nie zabrakło ich także w tym roku – już podczas otwarcia festiwalu do publiczności machali Woody Allen, Kristen Stewart i Jesse Eisenberg, a potem było już tylko lepiej. W konkursie głównym 69. edycji Festival de Cannes swoje najnowsze filmy pokazali m.in. Xavier Dolan, Pedro Almodóvar, bracia Dardenne czy Jim Jarmusch, a więc twórcy dużego kalibru. Rokrocznie w kontekście Cannes mówi się o wyjątkowo mocnej obsadzie konkursu, jednak w roku 2016 stwierdzenie to nabrało szczególnego znaczenia. W zestawieniu pojawiło się aż czterech zdobywców Złotej Palmy (Dardenne’owie, Ken Loach, Cristian Mungiu), a także reżyserzy, o których wielokrotnie mówiło się w kontekście tej nagrody, lecz którzy nigdy jeszcze jej nie zdobyli (m.in. wspomniany Almodóvar). Paradoksalnie jednak to nie najwięksi faworyci narobili podczas tegorocznego festiwalu najwięcej zamieszania.
Niemal uniwersalny zachwyt wzbudziła absurdalna komedia familijna Toni Erdmann w reżyserii młodej Niemki Maren Ade, która siedem lat temu na festiwalu w Berlinie otrzymała nagrodę jury za film Wszyscy inni. Jej najnowszy obraz to brawurowo opowiedziana historia o nieco niezdarnym i samotnym ojcu, który po śmierci ukochanego psa postanawia podjąć próbę odbudowania relacji z córką, robiącą korporacyjną karierę w Bukareszcie. Film Ade to nie tylko błyskotliwe podejście do tematu trudnych emocji we współczesnym, szaleńczo rozpędzonym świecie, ale także niezwykle trafna krytyka życia podporządkowanego pracy, nie tylko tej w korporacji. Niemiecki jedynak w canneńskim konkursie stał się bezapelacyjnym hitem, zbierając po każdej projekcji prawdziwą burzę oklasków. Choć Maren Ade nakręciła film dość klasycznie opowiedziany, jego treść pozostaje oryginalna i świeża. Tym bardziej dziwi fakt, że Toni Erdmann nie znalazł uznania w oczach jury konkursu głównego – jedyna nagroda dla tego dzieła pochodzi od FIPRESCI, Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych, co nie będzie zaskoczeniem dla tych, którzy na bieżąco śledzili relacje z festiwalu (film Ade pobił m.in. rekord średniej oceny w canneńskiej edycji magazynu „Screen Daily”).
Drugim tytułem, który pozytywnie zaskoczył dziennikarzy filmowych z całego świata, jest Elle Paula Verhoevena, jedna z ostatnich propozycji tegorocznego konkursu. Blisko 80-letni Holender od dawna już nie należy do reżyserskiej czołówki na świecie, a ostatni film poza ojczyzną nakręcił… szesnaście lat temu. Nic dziwnego więc, że po belgijsko-francusko-niemieckiej koprodukcji nie spodziewano się zbyt wiele. Tymczasem Verhoeven stworzył dzieło odważne, wymykające się schematom – Elle to thriller psychologiczny, w którym ciężar głównego motywu (gwałt na dojrzałej kobiecie) zostaje zniesiony poprzez nietypowe wykorzystanie humoru. Isabelle Huppert w tytułowej roli stworzyła z pewnością jedną z najbardziej wyrazistych kreacji tegorocznego konkursu – niewiele zabrakło, by dwukrotna zdobywczyni nagrody aktorskiej w Cannes ponownie mogła cieszyć się z triumfu. Kto wie, być może gdyby film Verhoevena był wyświetlany kilka dni wcześniej, jej szanse byłyby większe?
Nagrody aktorskie tym razem powędrowały do osób, które trudno nazwać gwiazdami światowego kina. W poprzednich latach laury otrzymywali m.in. Bruce Dern, Julianne Moore czy Emmanuelle Bercot, zaś w tym roku wyróżniono Jaclyn Jose, odtwórczynię głównej roli w filipińskim Ma’ Rosa Brillante Mendozy, oraz Irańczyka Shahaba Hosseiniego za występ w The Salesman Asghara Farhadiego. Oboje są doświadczonymi aktorami i postaciami rozpoznawalnymi w swych krajach, jednak dla większości widzów na świecie wciąż mogą być anonimowi – werdykt jury pod przywództwem reżysera George’a Millera ma szansę zmienić ten stan rzeczy. Tym bardziej że oboje wyróżnieni zdobyli w Cannes premierowe laury aktorskie dla swoich krajów. Przyznanie nagród Jose i Hosseiniemu z pewnością nie nosi znamion skandalu, lecz wielu uczestników festiwalu (w tym niżej podpisany) było zawiedzionych pominięciem przez jury fenomenalnej Sonii Bragi, która błyszczała w bardzo dobrze przyjętym Aquariusie Klebera Mendonçy Filho, a także znakomitych ról męskich: Petera Simonischeka jako tytułowego Toniego Erdmanna, Adama Drivera jako Patersona, Dave’a Johnsa w I, Daniel Blake. Ostatni z wymienionych nie otrzymał co prawda nagrody indywidualnej, lecz razem z Kenem Loachem miał mnóstwo powodów do radości podczas finałowej gali.
Najnowszy film brytyjskiego weterana okazał się bowiem nieoczekiwanym zdobywcą tegorocznej Złotej Palmy. Społeczny dramat rozgrywający się w położonym w północnej Anglii przemysłowym Newcastle najwyraźniej chwycił za serce członków jury, którzy postanowili zignorować oczekiwania większości uczestników i nagrodzić film niemal banalny w swej prostocie, mający dydaktyczną, antysystemową wymowę. I, Daniel Blake to kino bardzo sprawnie zrealizowane, którym Ken Loach powraca do korzeni, a jednocześnie odnosi się do aktualnych problemów (bezduszna biurokracja, niedopasowanie starszych obywateli do wymogów rynku pracy). Cannes przez lata przyzwyczajało jednak miłośników kina do tego, że nagradza i promuje dzieła nieszablonowe, odkrywcze, proponujące świeże spojrzenie na formę lub treść sztuki filmowej. Od pewnego czasu jednak werdyktom jury (choć jego skład co roku jest przecież inny) bliżej do szeroko pojętej politycznej poprawności niż wytyczania nowych ścieżek rozwoju światowego kina.
Nie ma jednak co rozdzierać szat – Złota Palma nie powędrowała do reżysera, który zupełnie na nią nie zasłużył, a nagrodzony film plasował się w tej lepiej ocenianej połowie konkursowych tytułów. Nagrody dla It’s Only the End of the World można było się spodziewać – choć krytycy przyznawali filmowi Xaviera Dolana najniższe noty, George Miller nie mógł pozostać obojętny na tak pulsujące, oszałamiające kino, nawet jeżeli nieco pretensjonalnie opowiedziane. Młody Kanadyjczyk zdobył kolejny canneński laur, ale kredyt zaufania przyznany mu przez widzów zaczyna się powoli wyczerpywać. Dolan przekonał się, że tytułu złotego dziecka światowego kina nie otrzymuje się dożywotnio. Można być pewnym, że zimny prysznic, jaki zafundowała mu część krytyków, pozytywnie wpłynie na ambicje zaledwie 27-letniego reżysera – okazję do rehabilitacji będzie miał już wkrótce filmem The Death and Life of John F. Donovan, w którym wystąpią m.in. Kit Harrington, Kathy Bates, Susan Sarandon i Jessica Chastain.