Debiutancką powieść Marty Masady można odczytywać na kilku poziomach interpretacyjnych. Da się ją rozpatrywać z perspektywy genderowej, jako historię odsłaniającą kwestię uwikłania płci w określone role i jednocześnie te role dekonstruującą. Warto też traktować Święto Trąbek jako powieść o współczesnej Polsce i Izraelu, krytycznie odnoszącą się do kwestii polsko-żydowskich relacji bądź – na odwrót – utrwalającą stereotypowe postawy. Wreszcie można skupić się na jednym z głównych wątków – polskiej pamięci o Zagładzie i traumie wywołanej świadomością, że ludobójstwo wydarzyło się właśnie u nas. Czytając wybrane fragmenty książki, które bezpośrednio odnoszą się do Holocaustu, ma się wrażenie, że Święto trąbek powstało z ogromnego poczucia winy, straty i pustki, jaką pozostawiła po sobie II wojna. To książka o wyrównaniu strat, podejmująca próbę zmierzenia się z żałobą, która (powtarzając za Marią Janion) nigdy się nie kończy.
Powieść Masady jest dynamiczna od początku do końca. Główna bohaterka, Zula Pogorzelska, teatrolożka i erudytka, skupia się przede wszystkim na szukaniu wielkiej miłości. Właściwie jest pewna, że już ją znalazła w osobie prominentnego i cenionego w artystycznym środowisku reżysera teatralnego, Romana Wrzeszcza, z tym że jej miłość jest nieodwzajemniona, a relacja obojga bohaterów czysto instrumentalna. Nieszczęśliwie zakochana i porzucona, Zula wybiera się w podróż do Nowego Jorku. Tam poznaje Rafaela, artystę żydowskiego pochodzenia. Szybko nawiązują romans, który równie szybko się kończy, ponieważ przytłoczony traumą odziedziczoną po urodzonej w Auschwitz matce Rafael nie radzi sobie z życiowymi wyborami. Zula wchodzi jeszcze w dziwną, perwersyjną relację z rysownikiem Urim w czasie swojego pobytu w Tel Awiwie. Miłość i Żydzi to dwie obsesje głównej bohaterki, obie toksyczne, wikłające ją w sieć z pozoru niegroźnych uzależnień, od których sama nie jest w stanie się uwolnić. W dodatku Zula jest sierotą wychowaną przez dziadka ocalałego z Auschwitz, który często wspominał obozowe wydarzenia, dawny, przedwojeny świat i żydowskich mieszkańców. Oni też stają się bohaterami jej dziecięcej wyobraźni, by w dorosłym życiu zamienić się w obiekt nostalgii: „[…] przecież mogłabym ich widywać na ulicach swojego miasta, cudzego miasta, polskiego miasta. Dziadek, wspominając o nich, jakby odsłaniał przede mną zakurzone pocztówki z przeszłości, karty dawnego albumu, przekładane pergaminem. Ale zaraz potem gwałtownie je chował z rodzajem dziwnej goryczy. Pewnie dlatego byli teraz dla mnie egzotyczni i swojscy zarazem. Tak odlegli i obcy, a w niewytłumaczalny sposób bliscy. Krewni, «zagubiona rodzina»” (s. 79). Podświadome pragnienie zrzucenia z siebie ciężaru poczucia winy, dążenie do pewnego rodzaju przepracowania nieobecności „swojego”-Innego prowadzi narratorkę (powieść pisana jest w pierwszej osobie) do uwikłania w niezdrowe relacje z żydowskimi mężczyznami. Tylko w nich Zula upatruje swoich kochanków: „Skoro, jak twierdził Freud, wybieramy partnerów na podobieństwo ojca, nic dziwnego, że ja wybieram brak. Brak w postaci Romana, tylko pozornie obecnego” (s. 146).
Sentymentalne, przedwojenne opowieści oddziałują na mityczną wyobraźnię bohaterki. Figura Żyda jawi się niemal jako fantazmat, „superbohater”, którego już nie ma, dlatego musi zostać od nowa wymyślony, aby zapełnić „puste miejsce”. Dziecięce wyobrażenie jest „romantyczne” i „nierealne”, przybiera formę baśni: „Byli też trochę jak piraci, których dawno nikt nie widział, choć zaludniają opowieści i rozgrzewają wyobraźnię, a na mapach wciąż widnieją krzyżyki wskazujące miejsce ukrycia skarbu. […] Przypominało to jakąś grę, choć jeszcze wcale nie komputerową. […] Stanisław powiedział nawet, że im się to co jakiś czas zdarza, że zastawiają na nich pułapki, ale potem oni się odradzają. Wtedy przyrzekłam sobie, że jak kiedyś wrócą, to ja im pomogę i razem z nimi wygram” (s. 147). Zabieg wykorzystania motywu baśni w literaturze o Holocauście nie jest niczym nowym: pojawił się wcześniej w powieści Dawida Grosmana Patrz pod: miłość. Młody bohater, mieszkający w Izraelu Momik, próbuje rozwiązać zagadkę pochodzenia ocalonych z Zagłady rodziców i dziadka, Anszela Wassermana. Wyobraźnia podsuwa mu fantastyczne wyobrażenia Polski jako kraju TAM. Tworzy jej mityczny obraz na podstawie urywków zasłyszanych rozmów dorosłych, spisuje obco brzmiące (polskie i niemieckie) słowa i opowieści ulicznych pomyleńców, wsłuchuje się w mamrotanie dziadka Anszela. Próbuje spisać historię, w której pojawiają się bohaterowie opowiadań przygodowych (dzicy wojownicy, cesarz) oraz postacie wykreowane na podstawie rodzinnych przekazów, a nawiązujące do tego, co najstraszniejsze (jak Sonder z komanda czy nazistowska bestia, którą chce wyhodować w swojej piwnicy). Zderzenie mitu z okrutną rzeczywistością przynosi niepokój, niszczy beztroskę dziecięcego świata, naznacza. Ktoś raz „dotknięty” prawdą o Shoah musi się z nią mierzyć do samego końca.
Święto trąbek odsłania cechy dystynktywne posttraumatycznego (postkatastroficznego) dyskursu: pamięć o Zagładzie kształtuje się poprzez rodzinne opowieści i kulturowy przekaz, poprzez narracje historyczne i literackie, źródła wizualne (fotografie, filmy) czy pozostałości materialne. Teksty literackie nie są jednak tylko rekonstrukcją przeszłości, lecz także próbą opisu wewnętrznego doświadczenia pisarzy drugiego i trzeciego pokolenia, które Marianne Hirsch określa „pokoleniem postpamięci”. Sam termin odnosił się głównie do potomków ocalonych z Zagłady, Hirsch zastrzega jednak, że może być on wykorzystywany także w odniesieniu do pamięci innych tragicznych wydarzeń w historii.
Polska pamięć staje wobec szczególnie trudnego etycznego wyzwania: niekończącej się żałoby, która wymaga przepracowania „nadmiaru bólu i nieodwołalnej straty”. Jak zauważa Jan Tomasz Gross, Holocaust to nie tylko sprawa między Niemcami i Żydami; my także jesteśmy głęboko uwikłani w tę ponurą historię: jako świadkowie, ofiary, również sprawcy. Reakcją na tę kwestię stała się – obok prac badawczych, prac artystów krytycznych, działalności instytucji kultury – polska literatura reprezentowana przez drugie i trzecie pokolenie. Nie wszystkie narracje wpisujące się w literaturę postpamięci wychodzą spod pióra pisarzy żydowskiego pochodzenia (przykładem jest zbiór opowiadań Krystiana Piwowarskiego Więcej gazu, Kameraden!); nie wszystkie odnoszą się do Zagłady, lecz dotyczą również polskiego doświadczenia tragedii wojennej (Mała Zagłada Anny Janko). Książka Masady wpisuje się w oba te dyskursy: mamy tutaj bowiem nie tylko pamięć o Zagładzie, lecz także historię dziadka bohaterki – polskiego więźnia obozu Auschwitz. Jego przykład stanowi punkt wyjścia do polemiki z dość jednostronnym i nie zawsze sprawiedliwym osądem postawy Polaków podczas wojny, z jakim bohaterka spotyka się w trakcie swojego pobytu w Izraelu. Znamienna jest tutaj scena, kiedy poznaje ona młodą osadniczkę, która dowiadując się, że Zula jest Polką, stwierdza, że to Polacy mordowali Żydów w czasie wojny i zakładali dla nich obozy. Kiedy natomiast pada pytanie o Niemców, dziewczyna wykazuje się rażącą niewiedzą i skłonnością do przeinaczania faktów: „Nie wiem. Byli w wojsku? Musieli” (s. 540). W innym miejscu jej nowy partner, Uri, wyznaje: „Prędzej pojadę do Berlina niż Warszawy”. Na nikim z kolei nie robi wrażenia często przywoływany przez Zulę fakt, że Polacy również byli ofiarami hitlerowskiego terroru, a już tym bardziej nikogo nie obchodzi praca na rzecz reedukacji w Polsce – kraju, który jest dla mieszkańców Izraela wielkim cmentarzem. Nostalgiczne wyobrażenie Żyda zderza się w tej powieści z rzeczywistością: główna bohaterka odkrywa, że trauma izraelskich znajomych ma w sobie niewiele z refleksji i kontemplacji, że wiedza o Holocauście, owszem, konstytuuje współczesną żydowską tożsamość, ale oparta jest na uprzedzeniach i kliszach. Obłąkany chasyd, którego Zula spotyka w Nowym Jorku (nie wiemy do końca, czy jest on realną postacią, czy kimś z zaświatów), i młodzi, imprezujący w klubach Tel Awiwu Izraelczycy to dwie różne figury. Pierwsza jest bliższa tradycyjnemu wyobrażeniu i symbolizuje poczucie winy głównej bohaterki – spotkany w szabat stary chasyd widzi w niej dybuka: „Co za potwór we mnie każe wciąż wracać wspomnieniami do t e g o, rozpamiętywać, żałować, wstydzić się, plątać, czerwienić, posypywać głowę popiołem krematoriów. Noszę poczucie winy za cały naród. […] Całe moje życie jest jak pobudka po złym śnie. Nieprzyzwoicie jasny ranek po nocy w Auschwitz” (s. 159). Druga przynosi gorzką refleksję, że wspólna polsko-żydowska pamięć jest niemożliwa, a próba odkupienia win skazana na niepowodzenie. Nikomu nie przynosi tak naprawdę niczego dobrego i nawet wyjątkowo radykalna forma wchodzenia w rolę ofiary w trakcie perwersyjnych praktyk seksualnych ze swoimi partnerami prowadzi jedynie do uwikłania w chore i upokarzające relacje, bez szansy na wzajemne porozumienie ponad podziałami: zarówno narodowymi, historycznymi, jak i płciowymi. Zwłaszcza na tym ostatnim polu Zula prowadzi swoją własną, damsko-męską wojnę: o płciową i seksualną tożsamość, o miłość. Ale – jak na każdej wojnie – i tutaj nie ma szans na rozstrzygnięcie konfliktu bez ofiar: „Spełniłam swój śmieszny, prywatny plan odkupienia win, przywołania z mrocznych otchłani choć jednego, niesłusznie zepchniętego w niebyt istnienia, któremu chciałam dać bezpieczeństwo. Ale czy mogę być spokojna, będąc matką Żyda, żywego Żyda, gdziekolwiek i kiedykolwiek?” (s. 630).
Proza Marty Masady wymaga zdecydowanie głębszej refleksji, zwłaszcza że powieść obfituje w elementy oniryzmu (senne koszmary pełne obozowej topiki: złote zęby, popiół itp.). Balansujące na granicy dobrego smaku opisy seksu czynią tę powieść niezwykle odważną – nie chodzi jednak o celowe wywołanie kontrowersji i obyczajową prowokację, lecz pokazanie, że seks może być także narzędziem przemocy, upokorzenia i kontroli (nawet przy obopólnej zgodzie partnerów). To wreszcie powieść, w której autorka dokonuje pewnego rodzaju rewizji postaw, obnaża ich absurd. Pokazuje Polskę jako kraj, w którym jedni wypisują na murach antysemickie hasła, drudzy: „Tęsknię za Tobą, Żydzie”, a jeszcze inni stwierdzają (jak poznana w warszawskim klubie dla homoseksualistów doktorantka), że „Holocaust jest zajebisty”. Święto trąbek to dobrze napisany debiut z przemyślaną kompozycją i niebanalnym przesłaniem.