Każdy spogląda w trochę inną stronę, zdaje się zwracać uwagę na co innego. Niektórzy się uśmiechają, na twarzach innych widać przejęcie, konsternację. Są razem, ale jednak osobno. W różnych humorach – pochłonięci swoimi myślami i emocjami, a jednocześnie poddający się zbiorowej nastrojowości. Jako pewną całość widzi ich tylko fotograf. Czy ktoś wie, gdzie on jest?
Na jednym ze zdjęć prezentowanych na wystawie Zbliżenia zgromadzeni w dużej sali, elegancko (ale nie nazbyt szykownie) ubrani ludzie siedzą przy okrągłych stolikach. Przeważają osoby w młodym wieku, jednak pomiędzy nimi można odnaleźć bardziej dostojne, starsze postaci. Chyba nie dla każdego przewidziano miejsce na sali – w tyle na parterze i na balkonach widać stłoczonych, stojących pod ścianą ludzi. Po ubiorze i fryzurach możemy rozpoznać lata 50., co potwierdza podpis pod zdjęciem – Waldorf Astoria, 28. rocznica Columbia Scholastic Press Association, 1952.
Oglądając fotografię pod szkłem powiększającym, Jagoda Przybylak zainteresowała się tylko jedną osobą – stojącą na dalekim planie, patrzącą wprost w obiektyw dziewczyną. W przeciwieństwie do większości ona zdaje się dostrzegać fotografa. Mimo że to nie jedyna osoba świadoma robionego zdjęcia – usytuowany w przedniej środkowej części fotografii mężczyzna w pstrokatym krawacie również spogląda w oko aparatu – Przybylak to jej postanowiła poświęcić swoją pracę. Pierwszoplanowe osoby wydawały się jej zbyt oficjalne, ważne. Dziewczyna w szarej sukience, jak nazwała ją artystka, nieistotna i niewyraźna, jednocześnie jest jakby niezwykle obecna, uważna. Przybylak w pierwszej części tryptyku (większość jej prac składa się z kilku części) zasłoniła całe zdjęcie, zostawiając tylko okienko, w którym widzimy postać dziewczyny; w kolejnej – wykonała duże powiększenie jej twarzy. Teraz to ona jest kluczową postacią. Widzimy ją z bliska, jednak jej tożsamość pozostaje dla nas zagadką. Efekt rozmycia towarzyszący temu zabiegowi nadaje pracy charakter fotografii spirytualistycznej, obecny również w innych kompozycjach artystki – m.in. znajdującej się na wystawie Manifestacji (1977), w której obok powiększenia Przybylak zastosowała powielenie.
Zbliżenia prezentują jedne z najważniejszych punktów w dorobku urodzonej w 1929 roku w Warszawie, dziś mieszkającej w Nowym Jorku artystki. Obejrzymy tu jedną z pierwszych, docenionych przez polskie środowisko fotograficzne prac – Sto razy siatka – powstałą pod wpływem rady udzielonej przez Zbigniewa Dłubaka: „niech Pani weźmie dowolny przedmiot i uporczywie go fotografuje”. Ułożona na różne sposoby rybacka siatka (znaleziona przez Przybylak podczas jednego z rejsów do Afryki) to wije się i przypomina wodne stwory, które można by w nią schwytać, to przeistacza się we fragmenty ciepłolubnych roślin lub oglądane pod mikroskopem zwoje DNA. Również w tej pracy Przybylak buduje zestawienia, sekwencje, układa obok siebie mniejsze zdjęcia w większą całość. W galerii Propaganda znalazły się także jej wielkoformatowe fotokolaże – niepokojące, wręcz przygnębiające, złożone z powiększeń fragmentów twarzy portrety, zaprezentowane po raz pierwszy na wystawie Fotografowie poszukujący (1970/71). Mroczne, melancholijne wrażenie robi również praca Zdjęcie klasowe (1971/72), w której oblicza ustawionych do zdjęcia dzieci Przybylak powiększyła do rozmiarów osobnych portretów. Atmosfera powinna być odświętna, radosna, jednak większość wychowanków szkoły ma poważne miny. Brakuje dziecięcej beztroski, czuć w powietrzu nauczycielską musztrę z początków ubiegłego wieku.
Niektóre prace Przybylak bywają w swojej formie lżejsze, podszyte nutą humoru – tak jak w przypadku Jesteśmy (1992). Artystka kolorową, zbiorową fotografię (jest wiosna, lato? Kilka kobiet założyło jasne kapelusze) zamalowuje farbą na jasnoniebiesko, pozostawiając to, co dla niej najistotniejsze – głowy. Pozbawieni korpusów gapie lewitują w morzu absurdu.
Inne metody stosowane przez Przybylak w pracy z fotografią sentymentalną, użytkową pokazuje m.in. praca Osieki (1979). Grupowe zdjęcie zrobione przed gminnym Ośrodkiem Szkolenia Kadr zostaje zaprezentowane przez artystkę w trzech wersjach. Wygaszenie tła i podświetlenie wybranych postaci dodaje fotografiom dynamiki, a pojawiający się jakby poklatkowy ruch przynosi skojarzenie z oscarowym Tangiem Zbigniewa Rybczyńskiego.
Fotografia znaleziona, wernakularna stanowi najbardziej wybijający się obszar konceptualnej działalności Jagody Przybylak. Od początku kariery intrygowały ją przeróżne zdjęcia grupowe pochodzące z bliższych i dalszych miejsc oraz epok, znalezione w albumach rodzinnych lub wyciągnięte ze śmietnika. Zaintrygowana charakterystyczną dla tych zdjęć anonimowością, rozproszeniem bohatera zbiorowego wybiera interesujące ją elementy, powiększa je, multiplikuje. Poszukuje tego, co wyjątkowe, indywidualne. Często jednak przekształcone przez nią obrazy – tak jak Manifestacje – stają się coraz bardziej zamazane, zniekształcone, dalekie.
Nie dziwi więc, że zdjęcia z tego nurtu dominują w galerii. Biorąc jednak pod uwagę założony przez kuratorów przekrojowy charakter wystawy, można by oczekiwać większej różnorodności, liczniejszej reprezentacji późniejszych okresów – aż osiem z jedenastu pokazanych prac pochodzi z lat 70. Zbliżenia nie prowadzą nas po kolejnych etapach twórczości artystki, nie przedstawiają jej życiowych perypetii. Nie sygnalizują też szerszego spektrum jej działań. Przybylak w latach 60. rzuciła pracę architekta, „budowniczego nowej stolicy”, i coraz bardziej zanurzała się w fotografii subiektywnej, eksperymentalnej. Wiadomo, że w tamtym okresie powstawały również prace bardziej reportażowe – w galerii Propaganda nieobecne. Tą późniejszą oraz niedawną twórczość artystki – m.in. z wykorzystaniem kolorowych zdjęć oraz farb – reprezentują tylko dwa dzieła: wspomniane Jesteśmy oraz Wiwat (2005) – połączenie dwóch podwórkowych zdjęć grającej w piłkę latynoskiej młodzieży. Czytelny jest okres warszawski – inspiracje Dłubakiem (powielanie) czy współpraca z Januszem Bąkowskim (wspólnie wystawiali, m.in. Fotografów poszukujących) – brakuje jednak szerszego spojrzenia na jej działalność w Stanach Zjednoczonych i efekty kontaktów z Krzysztofem Wodiczko – m.in. prac wideo.
Przybylak zamieszkała w Nowym Jorku na chwilę przed stanem wojennym. Myśli o powrocie do kraju stawały się z każdym rokiem coraz bardziej odległe. Nim w tamtejszych kręgach doceniono jej talent i zaproponowano prowadzenie zajęć na New York Institute of Technology, zarabiała m.in. opiekując się starszymi ludźmi. Ze Zbliżeń nie dowiemy się jednak o jej kondycji jako emigrantki, nie odpowiemy sobie na pytanie, jak doświadczenie obcości czy budowanie relacji ze studentami (sama na początku fotograficznej drogi pragnęła mentorskiego wsparcia, spotkało ją jednak rozczarowanie) rezonuje w jej artystycznych poszukiwaniach.
W 2014 roku w niewielkiej przestrzeni Propagandy zaprezentowana została praca Przybylak Jedno zdjęcie, a tyle twarzy, w której bazowała na zdjęciu amerykańskich weteranów I wojny światowej (także w tym przypadku użyła powiększalnika, aby przybliżyć twarze wybranych żołnierzy). Praca była zaledwie małym wyimkiem jej twórczości, a jednocześnie mówiła o całości bardzo wiele. Tegoroczna wystawa poszerza tamtą perspektywę, jednak to zaledwie mikroretrospektywa, która wciąż nie pozwala się do artystki w pełni zbliżyć.