Wszyscy są dobrzy i wszyscy są źli.
Lew Tołstoj
S. uparł się, że jego życie musi mieć sens. Aby to osiągnąć, zamieszkał w małym miasteczku i tak jak potrafił, zaczął uczyć ludzi omijać zło. Trwało to paręnaście lat.
*
S. leżał w łóżku. Nie mógł wstać i otworzyć drzwi.
– Proszę wejść! – krzyknął.
Do pokoju wszedł lekarz. Był ubrany w czarny, obcisły płaszcz. W ręku trzymał czarną laseczkę, zakończoną białą gałką. Wyglądał jak ktoś, kto już dawno powinien nie żyć.
– Ma pan kogoś z rodziny? – zapytał.
– Nie.
– Mówiono panu o rzeczach niezwykłych?
– Tak.
– Często?
– Wystarczająco często.
– Czy to dotyczyło pana?
– Nie zawsze.
– Jakie to na panu zrobiło wrażenie?
– Dwa razy powiedziano mi coś, co zrobiło na mnie duże wrażenie – mówił S. bezbarwnie. – W pozostałych wypadkach byłem podniecony.
Nie mógł się poruszyć. Słoiki lekarstw leżały na stoliku i nie mógł żadnego z nich otworzyć. Od paru godzin czuł się wyjątkowo niedobrze.
– To jest choroba nieuleczalna – powiedział lekarz. – Ma pan jakieś życzenie – zapytał po chwili.
– Nie, dziękuję – odparł S.
– Kto się panem opiekuje?
– Ludzie z tego domu.
Lekarz zaśmiał się krótko, jakby udał mu się doskonały żart. Chory opadł na poduszki.
*
Śnił o dniu, w którym przyjechał do miasteczka. Zobaczył kawiarnię i w głębi przy patefonie kobietę w nieprzyzwoicie krótkiej sukni. Było gorąco, ludzie pili piwo i pocili się.
Wydało mu się to piękne i dostojne. Chciał mieszkać stale w jednym miejscu i chciał, aby w jego życiu był jakiś porządek. Wszystko jedno co: praca, kobieta, Bóg. Nie musi to być porządek doskonały.
Został w miasteczku.
Jak już powiedziałem, chodziło mu o to, aby ludzie byli dobrzy. Zaczął ich więc przekonywać do swojej idei. Wysłuchiwali uprzejmie wszystkiego, co mówił, ale nikt, najzupełniej nikt nie brał tego na poważnie. Wkrótce zaczęto mówić, że S. jest nieszczęśliwym, chorym człowiekiem.
Odtąd zgorzkniały i zawiedziony łaził po przedmieściach, podpatrywał ludzi, notował ciekawe spostrzeżenia. Po roku uporządkował notatki i wtedy pomyślał, że może kierować życiem miasteczka.
Zaczął wysyłać anonimy.
Próbował godzić skłóconych, podjudzał na siebie przyjaciół, donosił mężom o miłostkach ich żon, dewotom o wyuzdaniu sąsiadów, skąpcom o bogatych, złodziejom pisał o więzieniu, a chorym o śmierci.
Doczekał się pierwszych wyników. Doktorowa L. poszła do prokuratora i oświadczyła, że udusiła niemowlę w łazience, pewien stary gruźlik powiesił się w ubikacji kina „Polonia”. Początek był trudny.
S. nie ruszał się prawie z pokoju. Wychodził tylko wieczorem na długie spacery. Po roku pustelniczego życia nagle zaczął odwiedzać znajomych. Chodził po ulicy pogodny i uśmiechnięty i wreszcie pewnego dnia uratował z płonącego domu staruszka. „Zmądrzał – mówili ludzie – chytrość z niego wylazła”.
*
Wszedł lekarz.
– Przyniosłem pigułki – powiedział.
– Mógł pan przynieść coś do picia. – Uśmiechnął się S. – Na przykład wódkę.
– Jaką pan lubi wódkę? – zapytał lekarz.
– Polską. Ale mogę pić wszystkie wódki.
– Doskonale. – Ucieszył się lekarz. Postawił na stoliku butelkę „Wyborowej”.
– Chce pan się napić teraz?
– Jasne, że chcę się napić teraz. Szklanki są w kuchni.
Kołdra na łóżku S. była zielona. Były na niej plamy od lekarstw i atramentu. Nie przerywał pisania anonimów nawet w czasie choroby.
Lekarz wrócił z kuchni. Patrzył na chorego z odrazą.
– Nie pił pan jeszcze z człowiekiem, który musi umrzeć? – zapytał S.
– Nie przypominam sobie. Przypuszczam, że piłem – odparł lekarz.
– Gorzej niż z innymi?
– Myślę, że nie.
S. usiadł na łóżku. Miał twarz zieloną z wyczerpania.
– Jeszcze – powiedział i podsunął kieliszek pod brodę lekarzowi. Wypił duszkiem.
– Czy pan mnie zna? – zapytał.
– Tak – odparł lekarz.
– Od chwili, kiedy przyszedłem do miasteczka?
– Tak.
– A ja pana nawet nie widziałem.
– Dużo pracuję.
– Nie spotkałem pana nawet na ulicy.
– Często wyjeżdżam.
Lekarz wstał. Zaniósł wódkę do kuchni, wziął laskę i kapelusz.
– Niech pan spróbuje zasnąć – poradził.
S. poczuł się znowu okropnie. „To przejdzie – szeptał – to przejdzie… przejdzie…” Zasnął.
*
Zobaczył swój pokój. Duża szafa, stół, czerwony fotel i maszyna do pisania.
Prowadził oszczędny tryb życia. Około godziny dziewiątej szedł do biura. Siedział tam do godziny piętnastej, potem jadł obiad w maleńkiej restauracji.
Usługiwała mu żona właściciela. Gdy jadł, patrzyła na niego i uśmiechała się, a piwo kapało do kufla. Kiedy kufel napełniał się do połowy, wylewała piwo do wielkiego garnca.
Pewnego dnia stawiając obiad, zapytała, czy może usiąść. „Proszę” – zgodził się S. Posiedziała chwileczkę i poszła do bufetu. Po roku, stawiając obiad, zapytała znowu, czy może usiąść.
„Proszę” – zgodził się S. Powiedziała, że nienawidzi swojego męża. Patrzyła na S. wyczekująco. Nie obiecał niczego. „Pan myśli, że jestem rozpustna?” – zapytała drugiego dnia. Wieczorem S. napisał anonim do jej męża.
Między godziną piętnastą a osiemnastą sprawdzał notatki, wciągał na palce gumowe rękawiczki i nie spiesząc się, wystukiwał na maszynie zdanie po zdaniu, fakt po fakcie, a na końcu podpis: „Wasz przyjaciel”.
Po skończonej pracy gimnastykował się dziesięć minut przy otwartym oknie. Około godziny osiemnastej wychodził na spacer. Brał kapelusz i laskę. Każdy wiedział, że idzie na spacer. Ludzie przyzwyczaili się do tych jego spacerów. Około godziny dwudziestej wracał do domu i przebierał się. Nie tak, aby go poznano i nie tak, że poznać go było można na kilometr. Od godziny dwudziestej trzydzieści zaczynała się właściwa praca. Uważał, że pogląd na ludzi miasteczka można mieć, jeśli się wie, co oni robią od godziny dwudziestej pierwszej do północy.
Przypomniał sobie wieczory zimne, deszczowe, ciepłe. Miasteczko nocą. Stróży, mokre dachy domów, powietrze pachnące ogrodami, ciszę, samochody zostawione pod hotelem, milicjantów.
Pewnego dnia wieczorem pod drzwiami jego pokoju stała żona restauratora.
„Jestem szczęśliwa – powiedziała. – Kocham pana”. „Niech pani odejdzie – błagał – muszę być wierny”. „Komu” – zapytała. Nie wiedział komu, ale to przecież w niczym nie zmieniało jej żałosnego położenia.
*
Lekarz stał przy łóżku. Patrzył, jak chory rzuca się i mamrocze.
Na stoliku leżał niedokończony list. Przeczytał parę zdań. Na podłodze przy szafie zauważył wazon pełen wysuszonych kwiatów. Pozbierał je i wyszedł.