Tarabuk – księgarnia i kawiarnia w jednym, działająca od 2005 roku na warszawskim Powiślu. Jesienią 2015 roku księgarnia przeniosła się do lokalu przy ulicy Marszałkowskiej 7 (siedziby Stowarzyszenia Wolnego Słowa i Fundacji Polska Obywatelska), w pobliże Teatru Rozmaitości. Jakub i Anna Bułatowie oraz Anna Bułat-Świtała, ich córka, opowiadają o swoich doświadczeniach – zarówno księgarskich, jak i tych dotyczących działalności małej firmy rodzinnej – o teraźniejszości i przyszłości Tarabuka, rozwoju małej księgarni, w której spotykają się ludzie i książki.
Aleksandra Bartelska: Jaką księgarnią jest obecnie Tarabuk? Na jakie zmiany zdecydowali się Państwo po wyprowadzce z ulicy Browarnej i zainstalowaniu księgarni na ulicy Marszałkowskiej 7?
Jakub Bułat: To ci pytanie! Wyprowadzka odbyła się bardzo spontanicznie i szybko, bo właściwie do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, gdzie się wyprowadzamy. To miejsce pojawiło się w ostatnim momencie i tak naprawdę zdecydował w dużej mierze przypadek. Ale przypadek w życiu Tarabuka jest dość ważny i nieprzypadkowy, w związku z tym ja też się mu poddałem. Tutaj mamy może trzy czwarte tego miejsca na książki co w starej lokalizacji. W związku z tym po prostu przebrałem książki i te o mniej interesujących tytułach, mniej pasujące do pozostałych zostawiłem w domu. Z drugiej strony tu zmieściły się przede wszystkim te wielkie regały, które przedtem stały w mniejszej sali. Nastąpiło więc pewne odwrócenie: w głównej sali kawiarnianej znalazły się książki, które przedtem były w pewnym sensie schowane – starsze czy trudniejsze, bardziej eseistyczne – i teraz sprzedają się lepiej niż wcześniej, bo na wierzchu znajdowała się literatura, książki kolorowe. Druga zmiana polegała na tym, że mieliśmy pomysł na bycie nad Wisłą – powrót na Powiśle, ale nad Wisłę. Startowaliśmy w konkursie [Tarabuk wygrał konkurs na trzyletnią dzierżawę działki przy Centrum Nauki Kopernik nad Wisłą na ekologiczny pawilon z księgarnią – dop. AB], więc wyobrażaliśmy sobie, że ten „stary” Tarabuk, zasadniczy, zostanie tutaj, a nad Wisłą będziemy kreowali coś innego, tarabukowego, ale być może w relacji z tamtejszą publicznością. Trudno sobie do końca wyobrazić jaką. Na pewno nie będą to ci sami, zwłaszcza w lecie, klienci, których mieliśmy przedtem.
Księgarnia przy Marszałkowskiej zostanie, a Państwo stworzą nowe miejsce? Czy jeszcze trudno powiedzieć?
Jakub Bułat: Trudno powiedzieć. Najlepiej, żeby tak się stało. Gdyby ta lokalizacja zaczęła funkcjonować – ona dopiero nabiera kolorów i tempa – tutaj powstawałby ten „zasadniczy” Tarabuk, natomiast tam inny, nastawiony na literaturę piękną. U nas literatury pięknej nie było tak dużo, jak bym chciał, nie było miejsca. I ja przez swoje skłonności do antropologii i eseistyki dopieszczałem bardziej humanistykę niż literaturę. Więc w pewnym sensie ta dwoistość by nam pasowała. Byłaby to pewnego rodzaju sukcesja. Tam nad Wisłą powstawałoby coś, co byłoby raczej w rękach młodych. A nasze pokolenie – rodziców – kontynuowałoby swoją działalność na Marszałkowskiej – ponieważ tutaj jest dużo większa sala…
Tak, jest też scena.
Jakub Bułat: …z pomysłem na więcej debat. Debat różnego rodzaju, ale przede wszystkim takich, w których dwie strony ze sobą rozmawiają. To zawsze było jednym z moich ważniejszych zadań. W Tarabuku książki rozmawiają. Są z różnych biegunów i to było dla mnie przykre, kiedy wielu światłych skądinąd ludzi obsztorcowywało mnie, że mam te, a nie inne książki.
Czegoś się Pan mógł dowiedzieć o swoich klientach i o tym, które książki budzą największe emocje. W jaki sposób prowadzi Pan zakupy książek w Tarabuku?
Jakub Bułat: Z wykształcenia nie jestem księgarzem. Mimo że przez ostatnich dziesięć czy nawet więcej lat [Przed Tarabukiem – wtrąca Anna Bułat-Świtała] pracowałem w branży wydawniczej, zajmowałem się dystrybucją książek i podręczników, na księgarza nie uczyłem się nigdy. Ta księgarnia jest księgarnią autorską. Podszedłem do jej zakładania jak czytelnik. Powstała między innymi na założeniu, że na pytanie, czy jest taka i taka książka, nie odpowiadamy klientom „nie”. To jest zabronione. „Nie” mówimy na następnym etapie. Najpierw pytamy, czy ta książka potrzebna jest na dziś.
Jak się zdobywa tak trudne książki, że nawet sam klient nie wierzy, że je kupi?
Jakub Bułat: Bardzo różnie. Natomiast klienta zdobywa się przede wszystkim tym, że się go nie zostawia samego z pytaniem. Na przykład jeśli wiemy, że książka będzie w Czułym Barbarzyńcy, tam odsyłamy. Jeśli klient mówi, że zaczeka, to szukamy w hurtowniach. Albo wysyłamy informację do antykwariatu – bo są antykwariaty, w których można przedstawić swoje zapotrzebowanie i czekać na odpowiedź. Albo po prostu wdzieramy się do wydawnictw, do pokojów redakcyjnych i tam szperamy.
Anna Bułat-Świtała: Wydawcy mają takie swoje egzemplarze. Gdy nakład już się wyczerpie, czasami zdarza się, że u nich jeszcze coś jest…
Jakub Bułat: Przy pomocy zaprzyjaźnionych przedstawicieli handlowych wyjaśnialiśmy, o co chodzi – pracowałem w niejednym wydawnictwie i wiem, że książki, których już dawno nie ma na rynku, tam leżą po regałach. No więc zdobywamy te książki na najróżniejsze sposoby. W najgorszym wypadku wypożyczałem własny egzemplarz, gdy widziałem, że ktoś potrzebuje coś bardzo rzadkiego – ważny klient, można mu zaufać. Mam takich klientów, którzy są mi wdzięczni za wypożyczenie.
Czy sprowadzanie książek opiera się głównie na współpracy z wydawcami czy hurtowniami?
Jakub Bułat: Raczej z hurtowniami, ze względów logistycznych. Ja wybieram książki intuicyjnie, zamawiam takie, które budzą we mnie jakieś zainteresowanie, inspirują – zarówno jeśli chodzi o literaturę, jak i eseistykę. Ale zamawiam też według autorów i wydawców. No i „dokupki” na zasadzie obserwacji co schodzi, w jakim tempie. Mamy też taką zasadę, że trzymamy książki i po kilka lat czy nawet od początku istnienia Tarabuka. Są tytuły, które schodzą zawsze, mimo że są z 2006 czy 2003 roku. U nas można je znaleźć.
Anna Bułat-Świtała: Jeśli chodzi o zdobywanie książek trudno dostępnych, to teraz powstała nasza grupa Kolektywu Księgarskiego i już pojawiają się tam [w facebookowej grupie dyskusyjnej kolektywu – dop. AB] pytania: „czy u was nie ma tego tytułu, bo nasz klient szuka”. To szybka forma, wewnętrzna i nie oparta na konkurencji, tylko na sprzymierzeniu. Taka fajna platforma. Zresztą kiedy ogłaszaliśmy, że będzie ten warszawski weekend [Warszawski Weekend Księgarń Kameralnych – dop. AB], ktoś na Facebooku pytał: „no a kiedy będzie taka baza jak w Empiku, dokąd można zadzwonić i dowiedzieć się, w którym salonie dostanę tę książkę”. Taka baza jest droga do stworzenia…
Kosztowna w utrzymaniu…
Jakub Bułat: …trudna…
Anna Bułat-Świtała: …natomiast taka grupa jest bardzo szybkim narzędziem! Wymaga tylko wewnętrznej obsługi przez nas. Klient sam nie wejdzie do takiej grupy, ale my jesteśmy w stanie szybko mu odpowiedzieć. Nas jest tam dwadzieścia czy trzydzieści osób – samych księgarń jest mniej, ale jak na razie jesteśmy bardzo zaangażowani w Kolektyw i reagujemy, jak tylko zobaczymy nowy post.
Czy wobec tego ceni Pan współpracę z wydawcami? Co jest w niej wyjątkowego względem współpracy z hurtownikami?
Jakub Bułat: Wydawca jest bardziej zainteresowany współpracą. Standardowa współpraca polega przede wszystkim na tym, że organizuje się spotkania; po stronie wydawcy jest zaangażowanie prowadzących czy aktorów, przygotowanie oprawy, nieraz jakiegoś poczęstunku. Wydawcy dają też książki na konkursy. Są zainteresowani bezpośrednią promocją. Hurtownicy niby reprezentują wydawców, ale nie są w stanie tych kilkuset wydawców reprezentować skutecznie, więc robią to raczej dystrybucyjnie, logistycznie.
Anna Bułat-Świtała: Prowadzimy też bezpośrednią współpracę z kilkoma wydawnictwami. Szczególnie z takimi malutkimi, na przykład wydawnictwem MIND, które wydaje książki Jespera Juula, książki o rodzicielstwie. Zresztą ono znajduje się po sąsiedzku. Współpraca jest tak bliska, że książki przechodzą przez dom rodziców. Warto przy tym wspomnieć o Agnieszce Stein, polskiej psycholożce współpracującej z wydawnictwem Mamania.
Jakub Bułat: Mamy też książki blogera, który zaczął wydawać i stał się wydawnictwem – dla niego jesteśmy jedynym miejscem dystrybucji w Warszawie czy w ogóle w Polsce. Współpracujemy także z takimi wydawcami, którzy znajdują się w trudnej sytuacji, bo dopiero rozpoczynają działalność i hurtownicy nie chcą ich wpuścić, bo są za mali. Wtedy oczywiście się otwieramy, mimo że logistycznie byłoby straszne, gdyby trzeba współpracować z kilkuset wydawcami. To nie jest dobra współpraca, jeśli chce się utrzymać ciągłość sprzedaży.
Inną formą współpracy wydawnictwa i księgarni jest przedstawianie przez wydawcę swojej oferty w taki sposób, żeby Pan jako księgarz mógł zdobyć wiedzę o tym, co sprzedaje. Czy taka forma również ma miejsce u Państwa?
Anna Bułat-Świtała: Tak. Wydawnictwo Dwie Siostry w tym roku zapoczątkowało takie spotkania. Zapraszają do swojej księgarni na Powiślu, częstują kawą i ciastem, przychodzi kilkunastu księgarzy z księgarni dziecięcych. Podczas spotkania redaktor albo ktoś inny z wydawnictwa prezentuje nowości z tego kwartału, zapowiedzi. Pierwsze spotkanie było podsumowującym dziesięć lat ich istnienia. To było bardzo cenne spotkanie, bo zadawali nam pytania: co się u nas sprzedaje, dlaczego uważamy, że coś jest dobre, co my lubimy i tak dalej. To była taka wymiana. Fajnie było też usłyszeć głosy z tego środowiska. Dwie Siostry robią to raz na kwartał. To jest początek, zobaczymy, co będzie dalej.
Dzięki takiej „wymianie” o książce wiesz więcej czy poznajesz ją też od podszewki, jak powstaje…?
Anna Bułat-Świtała: Wiem wszystko. Na przykład wiem, że została pozyskana w takich a takich okolicznościach. To są anegdotki. Albo że to książka wznawiana ze względu na szczególną historię albo czytelników, którzy bardzo o wznowienie prosili.
Jakub Bułat: Prawda jest taka, że wydawców jest kilkuset i nie jesteśmy w stanie współpracować…
Anna Bułat-Świtała: Ale akurat Dwie Siostry się starają, chociaż jeszcze im to nie wychodzi. Obiecują, że postarają się dopracować proces wydawniczy w ten sposób, by ich nowości ukazywały się najpierw w małych księgarniach, nie w Empiku. Czyli my będziemy mieć przedsprzedaż.
Jakub Bułat: To wydawnictwo jest wyjątkowe, bo chyba przoduje wśród dziecięcych.
Anna Bułat-Świtała: Ale też Tako (małe a dobre wydawnictwo z Torunia) dało nam kilkudniową szansę przedsprzedaży tytułu Co to właściwie jest demokracja; zorganizowaliśmy wtedy spotkanie promocyjne dla dzieci. Utrzymujemy też kontakt z wydawnictwem Mamania, które wydaje mądre i ważne książki, czasem robi u nas spotkania. Zacieśniamy relację z grupą Świadomych Wydawców. Krakowskie Wydawnictwo Bona, które wydało książeczkę mojego męża, przygotowało też kiedyś dostawę, którą odbierałam od nich, będąc tam towarzysko. Te bliższe nam wydawnictwa chętnie fundują nagrody książkowe w naszych konkursach na Facebooku. Więc kontakty mamy, ale handel odbywa się głównie przez hurtownie.
Swoją księgarnio-kawiarnię nazywa Pan w wywiadach „wzorcownią niskonakładowych dobrych książek”, a swoją rolę tutaj „byciem kustoszem Tarabuka”. Proszę to skomentować. Czy to jest wynik obserwowania samego siebie w tym miejscu?
Jakub Bułat: Przede wszystkim chciałbym podkreślić wagę księgarni, w której można się spotkać, dla społeczności lokalnej i dla konkretnego człowieka. Tego internet i rozrywka internetowa nie zastąpią. Stosunkowo często osoby, które kupują w internecie, przychodzą do mnie i mówią: „o, skąd ty wziąłeś tę książkę, ja jej w ogóle nie widziałem”. To jest pytanie wynikające z niewiedzy. Bo przecież ludzie nie mają czasu, żeby codziennie wchodzić do księgarni internetowej, w związku z czym niektóre rzeczy im umykają. To raz. A dwa – ja dokonuję wyboru, u mnie książki leżą dłużej, dłużej je widać jako nowości niż na stronie księgarni internetowej. U mnie książki można jeszcze dodatkowo sprawdzić. Okazują się zupełnie inne po bliższym poznaniu.
Anna Bułat-Świtała: Też recenzje, które się ukazują, są czasami mylące. Fajnie wziąć książkę do ręki. Te księgarnio-kawiarnie, które powstawały w ciągu ostatnich dziesięciu lat, a teraz się pozamykały, w szczególny sposób sprzyjały dobrym zakupom książkowym, bo można było tam posiedzieć i wczytać się we fragment książki.
Jakub Bułat: I wzajemnie się widzieć; zwłaszcza dzieci widziały swoich rodziców, a oprócz tego inne dzieci i innych rodziców, którzy siedzieli przy stołach, każdy miał swoje książki. U nas panuje taka zasada, że dzieci raczej mogą dotykać książek, zwłaszcza dziecięcych. Nie jest tak, że wyrywamy im je z rąk, więc uczą się w bezpośredniej relacji z książką w miejscu, w którym ta książka jest ważna. A to jest bardzo istotne. Nie spodziewałem się, że po paru miesiącach osiągniemy jakąś popularność, wyrobimy markę i będziemy mieli bardzo dużo ofert. W związku z tym tak naprawdę moja rola zaczęła się ograniczać do tego, że musiałem z tych ofert ułożyć coś w miarę spójnego, a jednocześnie różnorodnego i bogatego. Nie zamykaliśmy się nawet przed ofertami kół naukowych, grup studenckich, które chciały wynająć stolik. Nawet wykładowcy przychodzili z grupami seminaryjnymi kilkunastu osób, czego się nie nagłaśniało, ale to też budowało wizerunek Tarabuka jako otwartego na różnorodność. Kiedyś przyszli do nas jacyś lewacy do sześcianu, którym rektor [UW – dop. AB] w ostatniej chwili odmówił sali i chcieli wynająć ją u nas. Powiedziałem im, żeby przyszli. Ale wiedziałem, z góry zakładałem, że dużo ich nie będzie. I rzeczywiście – trzy osoby, usiedli przy stoliku, mimo że nie chciałem się afiszować z sytuacjami politycznymi. Jedynym właściwie zakazem u nas w Tarabuku jest wpuszczanie środowisk politycznych z ich polityką. Program społeczny, kulturalny – proszę bardzo – ale bezpośrednia walka polityczna – nie. Także książki, które proponuję – bo właściwie jest to autorski wybór – najczęściej są niskonakładowe.
Jak funkcjonuje książka niskonakładowa, jak wygląda jej życie w odróżnieniu od bestselleru?
Jakub Bułat: Hm… Jej żywot jest skromny i cichy, ale pełen satysfakcji, bo takiego tytułu dotyka się bardzo starannie; jest kupowany przez ludzi, którzy tę książkę szanują, kochają, więc ma ona bardzo dobrze. Książka wysokonakładowa jest po prostu wrzucana do kosza i wszędzie jej pełno. Ma krótki żywot. A literatura niskonakładowa, siłą rzeczy, dłużej żyje też w hurtowniach i u wydawców. Czasami jest wyprzedawana na pniu z przyczyn ekonomicznych i kończy swój żywot na taniej książce.
Anna Bułat-Świtała: Jest też tak, że niektóre książki są naszymi bestsellerami. Ich sprzedaż mierzona w liczbach jest śmieszna dla hurtownika, ale w naszej skali, skali sprzedanych książek u nas – dwadzieścia kilka egzemplarzy jednego tytułu – to jest dość dużo. Poza tym są książki, które sprzedają się u nas po trochu, ale od lat. Ciągle je domawiamy.
Anna Bułat: Tak. To jest Kronika japońska Bouviera…
Jakub Bułat: Moja żona sprzedała kilkaset egzemplarzy Nicolasa Bouviera, kiedy w wydawnictwie sprzedaż już zamarła. Bez przerwy sprzedaję Świat nura Aleksandra Kościówa, który jest autorem niesamowicie oryginalnym.
Jest to jakaś misja, zresztą bardzo wdzięczna, bo książki niskonakładowe mówią o bardzo ważnych sprawach albo dokonują bardzo ważnych zmian stereotypów. Pokazują coś, czego przedtem nie widzieliśmy. Proponowanie ich klientom jest pracą wdzięczną, ale rzeczywiście nie jest to łatwy kawałek chleba – nie jest łatwo materialnie.