W drugiej połowie lat 90., kiedy to nadal magnetowid, a nie piekielnie powolny i raczej rzadko spotykany Internet był oknem na świat dla przeciętnego polskiego nastolatka, w moim otoczeniu zachodziła powolna, ale znacząca zmiana pokoleniowa. Fani Nirvany w powyciąganych swetrach, coraz wyraźniej wypierani byli przez fanów Eminema i dopiero co śmiertelnie postrzelonego Tupaca Shakura. Wtedy też powstał kultowy film Młodzi gniewni, będący kwintesencją tamtych czasów. Ja sam byłem wtedy bardzo młody, z całą pewnością za młody na ten film, ale udało mi się go obejrzeć, prawdopodobnie w pełnej konspiracji przed rodzicami. Wtedy też, w tym właśnie filmie, pierwszy raz usłyszałem o Bobie Dylanie.
Zastanawiałem się, jak mogę skomentować przyznanie Dylanowi nagrody Nobla w dziedzinie literatury „za tworzenie nowych form poetyckiej ekspresji w ramach wielkiej tradycji amerykańskiej pieśni”. Muszę przyznać, że w pierwszej chwili pomyślałem: szczyt intelektualnego lenistwa szanownej kapituły, jak pokojowa nagroda Nobla dla Baraka Obamy albo Unii Europejskiej. Jasne, niby każdy zna piosenki Boba Dylana: Like a Rolling Stone, Knockin’ on Heaven’s Door czy Hurricane, niby poezja to jednak liryka, więc wszystko się zgadza. Niby wszystko okej, nie ma się do czego przyczepić, ale przecież jestem w stanie zrozumieć rozczarowanie tych wszystkich, którzy jednak oczekiwali od Szwedów czegoś więcej niż uhonorowania wybitnego, ale jednak jednego z wielu przedstawicieli wielkiej tradycji amerykańskiej pieśni – za to chyba jedynie, że się dla odmiany nie zaćpał.
Wróćmy jednak do Młodych gniewnych. Jest w tym filmie scena, w której nauczycielka, grana przez Michelle Pfeiffer, stara się dotrzeć do sprawiających problemy wychowawcze (jest to oczywiście eufemizm) uczniów i w tym celu daje im do przeczytania tekst piosenki Dylana Mr. Tambourine Man. Następnie prezentuje dosyć popularną interpretację tego utworu, w której tytułowy „pan z tamburynem”, to tak naprawdę diler piosenkarza (sam artysta wielokrotnie odcinał się od tej interpretacji). W ten sposób udaje jej się pierwszy raz zainteresować swoich podopiecznych literaturą.
I uważam, że nic bardziej niż ta scena, w tym właśnie filmie sprzed dwudziestu lat, nie broni tego Nobla. Bo wprawdzie to tylko film, ale takie jest właśnie miejsce Dylana w amerykańskiej (i chyba nie tylko) kulturze. Trwałe i dostosowujące się do zmieniających się mód, gustów i estetyk. Poza tym w czasach (i mam na myśli dzień dzisiejszy, a nie najntisy), w których tak dużo się drukuje, że już nikomu nie chce się tego czytać, przyznanie literackiego Nobla artyście, którego teksty są wciąż reinterpretowane i równie chętnie słuchane, to chyba jednak słuszny wybór. Czy mam dowód na tę trwającą popularność? Włączcie radio, albo obejrzyjcie sobie jakikolwiek talent show z jesiennej ramówki, a jest duża szansa, że usłyszycie utwór Dylana. Bo on dalej na ludzi działa.
Poza tym dużym plusem tej decyzji jest właśnie to, że tegorocznego Noblisty wyjątkowo nie trzeba nikomu przedstawiać. Obrażą się natomiast pewnie tłumacze i wydawnictwa, bo tym razem na Noblu i pośpiesznie wydawanych książkach nie zarobią. No chyba, że nie doceniam ich kreatywności.
Nobel dla Dylana ma w każdym razie moją wewnętrzną akceptację. A że przy okazji sam laureat ma dosyć obojętny stosunek do całego tego zamieszania i być może nawet nie pofatyguje się, żeby tę nagrodę odebrać? Tym lepiej. Nie od dziś wiadomo, że nagrody przyznawane są głównie po to, żeby pewna grupa ludzi mogła elegancko się ubrać i pogrzać w blasku cudzego talentu.
4 comments
Pan jest krytykiem literackim, człowiekiem wykształconym. Pisze Pan, że do decyzji szwedzkich akademików przekonała Pana scena z filmu, w ktorej do młodych nieokrzesanych dociera nauczyciel przy pomocy piosenki Boba Dylana. Ja myślałam dotychczas, że “nobla” dostaje się za teksty sprostające wymaganiom okrzesanych i wykształconych. Czy Pan nie ma syndromu sztokholmskiego? Uczy Pan też młodych nieokrzesanych? To dla mnie smutne.
Zgodnie z testamentem Alfreda Nobla, nagroda w dziedzinie literatury przyznawana jest za “wybitną pracę na rzecz idealistycznych tendencji”. Ani słowa o wymaganiach, a tym bardziej wykształceniu publiczności. Jednocześnie przyznaję, że zdecydowanie bardziej cieszy mnie wzruszenie literaturą jednego “młodego nieokrzesanego”, niż tłumu okrzesanych i wykształconych, albowiem “większa będzie radość w niebie z jednego grzesznika, który się opamięta, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy opamiętania nie potrzebują”. Przykro mi, że Pani smutno. Mi wręcz przeciwnie :)
Drogi panie Pawle,
na tekstach B. Dylana już trzecie pokolenie uczy się nie tylko wrażliwości, ale także warsztatu poetyckiego.a „pan z tamburynem”, to tak naprawdę diler piosenkarza , czyzby? jakie sa tego dowody, przecież z tekstu to nie wynika jednoznacznie, jes szerokie pole do interpretacji.
Dylan powiedział, że zainspirował go czarny muzyk do skomponowania tej ballady, ale badacze jego twórczości nie dają za wygraną i twierdzą, że hipotez jest wiele więcej.
Jedna z hipotez (romantyczna) mówi, że to nic innego niż grecka Muza, (mistrz Dylana, Woody Guthrie) przybrała postać mężczyzny, Muza, natchnienie, która zainspirowała B.Dylana do napisania tej ballady. Jest ona bardzo rytmiczna i melodyjna, łatwo wpada w ucho.
Być może Człowiek z Tamburynem, to nikt inny niż sam Jezus Chrystus,(wersja duchowa) bo i takie są interpretację tego utworu. Jezus nie jako syn Boga, ale Jezus jako inspiracja, której trzeba się poddać i iść za jej głosem, ale zrealizować swoje marzenia, bo tak będzie dobrze, bo droga jest już znana.Jest też inna wersja i to nie jest przypadkowa, że, Człowiek z Tamburynem, to podobno określenie osoby prowadzącej procesje pogrzebowe w Nowym Orleanie. Jest to kapelmistrz, co prowadzi orkiestrę tuż za trumną umarłego. Pogrzeb taki jest bardzo głośny, muzyczny, jazzowy w niczym nie przypomina europejskie pogrzeby. Jest radosny, suto zakrapiany alkoholem i jedzeniem nad grobem zmarłego. Ta wersja, jednak musi odpaść, “akcja” ballady dzieje się rano, mówi o tym ten wers: In the jingle jangle morning I’ll come followin’ you. (W ten buczący, brzęczący poranek pójdę za tobą).
Panie Adamie,
dziękuję za zainteresowanie moim skromnym tekstem.
Ze wszystkim co Pan w swoim komentarzu napisał, zgadzam się jakby było moje własne. Rzecz jasna poza tym, co stało się punktem wyjścia – jako że nie napisałem w żadnym miejscu, że Pan z Tamburynem, to diler Dylana. Napisałem, że taką interpretację przedstawiła bohaterka wspomnianego w tekście filmu. Pozdrawiam!
Comments are closed.