Co otrzymaliśmy od Muzeum w Gliwicach?
Pod względem projektu graficznego album ogląda się łatwo i przyjemnie. Sprawia pozytywne wrażenie, ponieważ niebieskie litery tytułu dobrze współgrają z czernią okładki. Należy podkreślić bardzo dobrą jakość druku i fotografii. To monumentalne przedsięwzięcie posiada kilka bardzo dobrych, lecz niestety ogólnych recenzji.
Postaram się podzielić swoimi wątpliwościami. W stosunku do dużych opracowań, które dotyczą złożonych zjawisk historycznych, powinno się zwrócić do grupy ekspertów, którzy z różnych stron dokonają wnikliwej interpretacji. Autor wstępu, Wojciech Nowicki dokonał analizy Zapisu socjologicznego Zofii Rydet przede wszystkim z perspektywy literaturoznawczej i biograficznej. W sposób wybiorczy odwołał się do historii fotografii czy kultury wizualnej. Wykorzystano także inne archiwum, w postaci zdjęć Anny Beaty Bohdziewicz[1] – można było natomiast sięgnąć po prace, a nawet krótkie relacje innych autorów, takich jak Wojciech Prażmowski, Leszek Pękalski czy Andrzej Różycki, aby obraz tego, jak przebiegała praca Rydet, był pełniejszy.
Jak mógłby wyglądać album poświęcony Zapisowi…, gdyby realizować go z uwzględnieniem jego miejsca w historii fotografii? a) rodowód Zapisu socjologicznego, b) rozwój kolejnych podcykli w ramach Zapisu…, c) koncepcja „fotografii ojczystej” Jana Bułhaka a koncepcja projektu Zofii Rydet, d) cykl Ludzie dwudziestego wieku Augusta Sandera wobec Zapisu… Zofii Rydet, e) metoda pracy twórczej, f) znaczenie cyklu dla fotografii polskiej, g) polski dom, polskie wnętrze (lata 70.-80.). Antropologia obrazowania.
Przy okazji pisania recenzji spoglądam na katalog Zofia Rydet. Fotografie z 1999 wydany przez Muzeum Sztuki w Łodzi, gdzie przedstawiono całość jej dorobku w różnych perspektywach interpretacyjnych, podobnie, jak uczyniliśmy tworząc monografię Jerzego Lewczyńskiego (Września 2005).
Tekst Wojciecha Nowickiego
Nie jestem zwolennikiem metody interpretacji fotografii Wojciecha Nowickiego, ponieważ według mnie niewiele wnosi ona do historii medium. Być może jest interesująca z punktu widzenia literatury, gdyż jego styl opisu i poetyckiego obrazowania jest wyrazisty i bardzo sugestywny. Nowicki interpretuje zdjęcia Zapisu… w sposób arbitralny, ale czasami ciekawy, np. „Oto więc stoi autorka pochłonięta przez własne dzieło. Jej półuśmiech mógłby wynikać z zakłopotania, bo z tej pieczary – Rydet już wie o tym – wyjścia nie ma” (s. 6). Czy jest to pieczara? Tak, do pewnego stopnia. Dla mnie jest to po prostu nieuporządkowane pomieszczenie. Czy na twarzy Rydet widzimy półuśmiech, jak chce tego Nowicki? Raczej zmęczenie. Ale sadzę, że nie warto się nad tym zastanawiać, gdyż są to literackie „przystawki”, natomiast poszukajmy w długim tekście punktów bardziej istotnych, jego meritum.
Wadą tekstu jest braku przypisów, dotyczy to zwłaszcza listów. Nieistotna jest natomiast wyliczanka autorów piszących o Rydet, jaką wybiórczo zastosował autor (s. 7). Istotniejsze jest, kto pierwszy doceniał wartość cyklu Rydet, kiedy i gdzie ten cykl był pokazany za życia i po śmierci autorki. I gdzie Zapis… był wystawiany? Dziś łatwo napisać, że jest to bardzo ważne dokonanie. Z tego faktu zdaje sobie sprawę Nowicki.
Autor cytuje fragmenty tekstów Jerzego Lewczyńskiego, listu do Jerzego Buszy, ale nie przywołuje ważnego, a nawet podstawowego w kontekście jej twórczości tekstu pt. Zofia Rydet o swojej twórczości (1993), w którym dowiodła, że miała swoje określone credo – najważniejsza była w nim „prawda losu ludzkiego”. Jej twórczość była świadomym podążaniem do celu. Kontekst jej fotografii był religijny, kobiecy i naznaczony widmem starości, z którą musiał się zmierzyć.
Dobrze, że Nowicki przytoczył fragment listu o powstawaniu zapisu: „Początkowym moim założeniem było: ważniejsze są przedmioty […]”, tylko szkoda, że nie podał dokładnej atrybucji. Autor skupia się na opisie fotografii, sprzętu. Niepotrzebne – z punktu widzenia kontekstu historycznego – są długie cytaty z Edwarda Redlińskiego czy Mirona Białoszewskiego, gdyż niewiele mają wspólnego z fotografią Rydet. Raczej poszukiwałbym relacji dokumentalnych, telewizyjnych, radiowych, a nawet filmu fabularnego. Po co taki cytat: „Kurwa mać – coś tam łubudubu i znów tok normalniejszy” (s. 19). Zupełnie nic to nie wnosi do zrozumienia twórczości i samej osobowości Rydet. Bardziej świadczy chyba o autorze tekstu i chęci wzbudzenia sensacji…
Odczytywanie Zapisu poprzez prozę Mirona Białoszewskiego czy Stanisława Barańczaka wydaje mi się chybione, co najwyżej przybliża do atmosfery późnego PRL-u. Niech świadczy o tym jeden cytat: „czy naprawdę? Powiedzcie, naprawdę obca wam rozpacz / tego, kto dach nad głową ma jak nad głową wiszący / miecz…” (s. 20). Takiego parakastroficznego tonu nie dostrzegam w Zapisie Rydet i przede wszystkim zupełnie inna była jej metoda pracy oraz cel, którym był jak najbardziej pełny portret grupowy Polaków. Należy także pamiętać o wielkim znaczeniu, jakie miała wystawa Marka Rostworowskiego, zorganizowana w 1979 roku Polaków portret własny. Całość pracy Rydet, pomimo wielu prac świadczących o ubóstwie i samotności, miała pozytywne znaczenie. Nie było w niej chaosu czy zwątpienia. I o tym nie należy zapominać.
Czy Nowicki jest literatem na miarę Andrzeja Stasiuka, który potrafi opisywać przestrzeń niczym mag czy iluzjonista tworzący określoną aurę? Moja odpowiedź nie będzie udzielona wprost. Posłużę się cytatem, który też definiuje styl autora piszącego o zdjęciach Rydet: „Te fotografie są jak ostry pies, którego szczekanie opisuje przestrzeń, a słuchającego zamyka w ciasnym pomieszczeniu wypełnionym strachem. Nie ma w nich żadnej miękkości, to twarde, często przeczernione odbitki, na nich tylko ludzie w wnętrzach wypełnionych dorobkiem życia” (s. 23). Ten styl przypomina mi, choć nie jestem specjalistą w dziedzinie literatury, prozę Marka Hłaski.
W dalszej części tekstu Nowicki zajmuje się internetowym portalem zofiarydet.com, słusznie zwracając uwagę na charakter „negatywowy” Zapisu…, który podlegał dalszej obróbce, oczywiście za życia Rydet. Zwraca też uwagę na niską jakość techniczną wielu odbitek. Tylko czy pisząc swoją interpretację zaznajomił się z oryginalnymi odbitkami, znajdującymi się w polskich i zagranicznych muzeach, np. w Muzeum Sztuki w Łodzi czy Muzeum Narodowym we Wrocławiu? Z jakością techniczną prac Rydet jest różnie. Są odbitki na bardzo wysokim poziomie technicznym (np. w zbiorach Niigata City Art Museum), są i gorsze. Nie jest tajemnicą, że kilka osób kopiowało jej zdjęcia jeszcze za jej życia, gdyż miała już z tym problemy.
Kwestie dotyczące tego, co kształtowało ideę Zapisu…, które wymienia Nowicki, są problematyczne. Mam na myśli takie nazwiska, jak Lewis Hine (dzieci) czy Atget, który fotografował Paryż wyrzucony z pamięci oficjalnej/burżuazyjnej. Największy mój sprzeciw budzi jednak przywołanie Karla Blossfeldta, który w ramach nowej rzeczowości fotografował rośliny. Ten fragment w tekście powinienem być zdecydowanie bardziej rozbudowany. Ważny dla zrozumienia cyklu jest także ówczesny kontekst polskiej fotografii reportażowej, która rozwijała się w „Razem”, „Itd.”, „Perspektywach” oraz kontekst wystaw „sztuki przy Kościele” z lat 80., na których Rydet pokazywała także Zapis... Artystka formalnie związana ze środowiskiem ZPAF-u, zwłaszcza z neoawangdą (Andrzej Różycki, Józef Robakowski) tworzyła prace z trudem mieszczące się w dominującym nurcie ówczesnej fotografii. Właśnie ten wątek dokumentalny w twórczości Rydet słusznie podkreślał Alfred Ligocki w książce, która ukazała się już po jego śmierci, w 1987 roku, pt. Fotografia socjologiczna.
Nowicki, podobnie jak wcześniej w kilku tekstach Andrzej Różycki, zastanawiał się nad znaczeniem tytułu tego gigantycznego cyklu, jego „niespójnością” (s. 41), z czym trudno się zgodzić. Jej praca była bowiem metodyczna i z czasem rozwijała się w określonych kierunkach. W rezultacie powstały kolejne podcykle, którymi Nowicki nie zajął się bliżej i które zupełnie niesłusznie nie zostały zamieszczone w albumie (np. Mit fotografii, Obecność, Zawody). Jest to poważny błąd opracowania. Autor, jak przypuszczam, opierał się na stronie http://zofiarydet.com, gdzie są zdjęcia należące do cyklu, a nie ma dokumentacji wystaw, jakie Rydet zrealizowała za życia. Pamiętam kilka ekspozycji jej prac na dużych wystawach zbiorowych. Zawsze były spójne, jakby zaprogramowane w duchu estetyki fotomedialnej czy w konwencji typologicznej Becherów.
Na końcu tekstu jest bibliografia, czyli swoista mapa, na której opierał się autor. Wśród publikacji brakuje np. katalogu z Muzeum Sztuki w Łodzi (1999), w którym znajduje się tekst Pierre’a Devina i najpełnej, jak dotąd, opracowana przez Małgorzatę Mach biografia.
Układ zdjęć
Myślę, że należało najbardziej, jak to było możliwe zbliżyć się do koncepcji samej Rydet, czyli pokazać zbiór chronologicznie i ówczesnymi województwami, np. zaczynając od mapy Polski, z której można by było poznać, co i kiedy fotografowała, a czego nie zdążyła. Wiadomo, że Rydet zaczęła optymistycznie od zdjęć kobiet stojących na progach domów, a które znajdują się w środku albumu (str. 144) i w dalszej jego części. Autor arbitralnie wybrał prace, które są znane np. Śląsk. Ostropa (1978), Śląsk, Milówka (1978) lub mniej znane, co ma także swoje dobre strony, ponieważ odkrywa to, czego nie dostrzegała sama artystka. Ale przede wszystkim trzeba było pokazać te, które ceniła autorka i które za jej życia trafiły do różnych kolekcji w Polsce i za granicą. Można było sięgnąć do ostatniego katalogu Zofia Rydet. Fotografie. Śląskie wspomnienia (Muzeum w Gliwicach, 1995), w którym znajdują jakże optymistyczne scenki z Zapisu (miłość małżeńska, wielopokoleniowa rodzina, bawiące się dzieci, pierwsza komunia, msza, starzy ludzie, biedacy, wszystko fotografowane w przestrzeni miasta, tak jakby artystka powracała do wcześniejszych cykli, aby podsumować swe dokonania).
Mam wątpliwości czy zdjęcia dobrze atrybuowano. Np. na s. 101 znajduje się praca Śląsk, Pyskowice, 1984. Podobne ujęcie, z tą sama osobą, znajduje się w albumie Obecność (s. 91). Powinno być zaznaczone czy konkretna praca ma swoją odbitkę, czy tylko istnieje negatyw. Oczywiście nie wszystko da się wyjaśnić, mam tego świadomość. Ale trzeba próbować. W przeciwnym razie zbiór, zaprojektowany przez Nowickiego, staje się wirtualny – mający tylko częściowe potwierdzenie poprzez istniejące, ale nigdy nie skopiowane, negatywy.
Jeśli widzimy zdjęcia osób, które trzymają w rękach fotografie, to mamy do czynienia z cyklem Mit fotografii, mimo że negatywy powstały wcześniej (s. 193, 228, 255 i następne). Jeśli widzimy prace, w których tematem są same obrazy i reprodukcje, w tym religijne, to mamy do czynienia z Obecnością (s. 199).
Należy pamiętać jeszcze o tym, że nie każda klatka fotograficzna, która trafiła do archiwum cyfrowego http://zofiarydet.com należy do Zapisu socjologicznego. Np. mam wątpliwości czy zdjęcie w atmosferze zabawy z Jerzym Lewczyńskim i rodziną Rydet (s. 209) należy do tego cyklu. Być może jest to praca rodzinna?
Zastosowany w albumie układ – choć ciekawy pod względem wizualnym – zatarł koncepcję Rydet, wraz z jej narracyjnością i cyklicznością. Można było posłużyć się fragmentem dokumentacji z jej wystawy zorganizowanej w nawie św. Krzysztofa w Łodzi, tak aby czytelnik poznał sposób eksponowania zdjęć przez sama artystkę.
Uwagi końcowe
Oczywiście twórczość Rydet jest już uznana, jej znaczenie jest ogromne. Ale Zapis… w dalszym ciągu czeka na swoją dogłębną interpretację. Z perspektywy historii fotografii album niewiele wnosi. Budzi moje zastrzeżenia zamieszczone na końcu kalendarium (opracowane przez Marię Sokół-Augustyńską i Annę Bujnowską), w którym np. nie umieszczono informacji o ostatnich wystawach, jakie miały miejsce, za życia artystki, w Muzeum w Gliwicach w 1993 roku, a zwłaszcza 1995 roku. Podano błędną datę jej śmierci – 4 sierpnia, umarła natomiast 24 sierpnia. Nie wymieniono także wystawy i katalogu XX wiek w fotografii polskiej z kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi (Tokio, Niigata, 2006), będącej ostatnią dużą historyczną prezentacją XX-wiecznej fotografii polskiej za granicą, po której nastąpił znaczący zakup prac Rydet do muzeum w Niigacie dzięki inicjatywie Hitoyasu Kimury.
Album uzupełnia niejako wystawę z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, która nie miała katalogu. Z pewnością w przyszłości będzie punktem odniesienia do kolejnych interpretacji. Mnie rozczarował, ponieważ tylko w niewielkim stopniu znalazłem w nim nowe analizy. Ale oczywiście jest pozycją potrzebną i za to należy się uznanie dla Muzeum w Gliwicach, które dużo dobrego zrobiło dla promocji sztuki Zofii Rydet.
- Anna B. Bohdziewicz, jak mi napisała w mailu w styczniu 2017 roku, jest bardzo zadowolona z wydawnictwa i nie dostrzega w nim żadnych wad, w przeciwieństwie do Różyckiego, który jest z niego bardzo niezadowolony. Brakuje mu, podobnie jak mi, profesjonalnego opracowania z zakresu historii fotografii.↵