Piątkowy deszcz, który zmył nabrzeże Cannes, miał być najwyraźniej sposobem na odcięcie się od mało imponujących początków tej edycji i oczyszczenie atmosfery. Od tamtej pory da się zaobserwować pewien wzrost poziomu oglądanych filmów, choć autentycznych zachwytów wciąż jeszcze w canneńskim konkursie brakuje.
Jeden z mniej prominentnych reżyserów konkursu, znany z Eastern Boys Robin Campillo, nakręcił jeden z ciekawszych i najbardziej energetycznych jak dotąd tytułów festiwalu. BPM [Beats per Minute] to opowieść z czasów, gdy chorzy na AIDS traktowani byli jak trędowaci. Mimo że na początku lat 90. badania nad wirusem HIV były coraz bardziej zaawansowane, świadomość społeczeństwa francuskiego na temat tej choroby była znikoma – i właśnie o walce z nieświadomością opowiada Campillo. W swoim trzecim filmie Francuz daje głos tym, którzy przez lata musieli o niego walczyć do upadłego – homoseksualistom, prostytutkom, transwestytom, nawet więźniom i narkomanom. Pokazuje zmagania francuskiego oddziału grupy aktywistów Act Up o… właściwie o co? O zdrowie, życie, czy o godną śmierć? W BPM najbardziej chodzi chyba o to ostatnie, a Campillo w swym głęboko inspirującym i – paradoksalnie – pulsującym energią filmie ukazuje tę walkę w niezwykle angażujący sposób. Kto wie, czy anonimowy jeszcze dla wielu widzów na świecie reżyser nie powalczy w tym roku o najwyższe canneńskie laury.
Najnowszy film Szweda Rubena Östlunda, którego Turysta zdobył w 2014 roku Nagrodę Jury w sekcji Un Certain Regard, z początku nie znalazł się w oficjalnej selekcji festiwalu w Cannes. Gdy jednak po paru tygodniach ogłoszono, że The Square jednak znajdzie się w konkursie głównym, wielu przewidywało, że może być to jeden z najbardziej interesujących tytułów w stawce. O tym, czy tak jest w istocie, w Cannes chcieli przekonać się chyba wszyscy – kolejki przed premierowym pokazem pękały w szwach jeszcze wyraźniej niż zazwyczaj, a wśród oczekujących na seans widzów dało się wyczuć podekscytowanie związane ze spodziewaną nieprzewidywalnością filmu Östlunda. Co dotąd było jedynie przypuszczeniami, z nawiązką spełniło się podczas seansu – Szwed zaimponował świeżością spojrzenia na powierzchowność niektórych dziedzin i twórców kultury, serwując przy tym widzom koktajl złożony z absurdalnego humoru, odrobiny niepokoju i dyskomfortu oraz całego mnóstwa audiowizualnych smaczków. W The Square nie brakuje żartów niemal żywcem wziętych z Roya Anderssona, ale i społecznego komentarza jak u Michaela Moore’a (“Nie bądź takim Szwedem” – mówi do głównego bohatera jego podwładny, zarzucając mu tym samym nadmierną poprawność polityczną). Nie ulega wątpliwości, że The Square ma wszelkie dane, by zdobywać nagrody – jednak czy takie samo zdanie będzie miało jury pod przewodnictwem Pedro Almodóvara?
Seansu Le Redoutable Michela Hazanaviciusa obawiali się chyba wszyscy, począwszy od samego reżysera, a na bohaterze filmu, Jean-Lucu Godardzie, kończąc. Pomysł na fabularyzację ważnego okresu z życia legendy francuskiego kina był z gatunku samobójczych, a jednak Hazanaviciusowi udało się wyjść z tej próby obronną ręką. Spora w tym zasługa dużej swobody, z jaką reżyser potraktował temat – Le Redoutable wystrzega się czołobitnej postawy wobec mistrza Godarda, wręcz pozbawiając postać reżysera-maoisty atrybutów geniusza. Tutaj twórca Pogardy jest postacią groteskową, zabawnie kreskówkową i przygnębiająco banalną jednocześnie. Raz bliżej mu do Chaplina, innym razem do Wertera, ale zawsze jest postacią bardzo wyrazistą. Louis Garrel znakomicie portretuje reżysera pogrążonego w samozwątpieniu i politycznych rozterkach, a wszystko przy akompaniamencie krzyków tłumów demonstrujących na ulicach Paryża w maju 1968 roku. I tylko nieco żal, że nieco więcej animuszu nie włożono w przedstawienie związku Godarda z piękną Anną Wiazemsky (Stacy Martin), która pozostaje dla swego słynnego męża jedynie tłem. Chwała jednak Hazanaviciusowi za to, że sprostał wymaganiom i stworzył obraz zarówno wizualnie, jak i fabularnie pozostający bliskim twórczości Godarda.
Już po kilku dniach festiwalu daje się odczuć, iż poziom tegorocznego konkursu jest bardzo wyrównany. Jak dotąd nie ma w nim jednoznacznych zachwytów, ale i nie odnotowano spektakularnych porażek. Wiele powie nam druga połowa festiwalu, gdzie co prawda mniej już spektakularnych nazwisk, ale i większa szansa na niespodzianki.