Tylko mi nie mówcie, że jestem jedyna – mówi jedna, a może właśnie jedyna bohaterka powieści Sajko. Ta sama, albo inna niż ta, która tańczyła w sukni ślubnej na zgliszczach swojego domu, która była w obozie uchodźców, która wedle formularza do autodiagnozy jest już alkoholiczką i upija się w Rio Barze, ta, która wymachiwała flagą w dzień zwycięstwa, właśnie ta, albo zupełnie inna.
Nie sposób podejść do tekstu Sajko bez emocji, bo to one są niejako siłą napędową całej książki. Narratorka nie zastanawia się nad przyczynami i skutkami, nie kalkuluje, nie zastanawia się nad poprawnością, polityczną i każdą inną, tego, o czym mówi. Ciężko jest odmówić jej prawa do tych emocji i ciężko pisać o tym, co mówi, w neutralny sposób.
Ciężko pozostać bezstronnym, gdy mówi kobieta, która przeżyła wojnę. Kobieta, dziewczyna. Nie wiadomo, ile ma lat, nie wiadomo, czy jest tylko jedna. Na pewno nie jest jedyna. Dzisiaj to kobiety w Chorwacji piszą o wojnie, tworząc w ten sposób nową perspektywę. Do najbardziej znanych należą z całą pewnością Maša Kolanović i Ivana Simić Bodrožić, których książki poruszyły chorwacką opinię publiczną. Bez wątpienia należy do nich również autorka Rio Baru.
Ivana Sajko jest w Chorwacji rzadkim zjawiskiem – buntowniczka, outsiderka, zaangażowana politycznie, odnosząca sukcesy nie tyle w kraju, co za granicą, wystawiana na całym świecie. To prawdopodobnie jedyna kobieta w Chorwacji utrzymująca się jedynie z pisania. Wyłącznie dzięki zagranicy – mówi. Wcześniej znana jako autorka dramatów, m.in. wystawianej również w Polsce Kobiety-Bomby. Rio Bar to jej pierwsza powieść (2006), kolejną, Historia mojej rodziny od 1941. Do 1991. i dalej (Povijest moje obitelji od 1941. do 1991. i nakon) wydała w 2009 roku.
Sajko mówi, że polityczność jej tekstów nie wynika z tematów, które wybiera, ale ze sposobu, w jaki pracuje. A tematyka Rio Baru jest na wskroś polityczna – przede wszystkim wtedy, kiedy jest mowa o wojnie i operacji Burza (Oluja), a także o kryzysie, który nieuchronnie nadchodzi po wojnie.
Czwartego sierpnia bieżącego roku w Kninie odsłonięto pomnik operacji Burza – składa się on z formy przypominającej literę v, mającej oznaczać zwycięstwo (tak w tej operacji, jak i w całej wojnie) oraz swego rodzaju łuku triumfalnego. Znajduje się w nim kaplica ze świeczkami, które można zapalić, wrzucając monetę.
Rio Bar jest antypomnikiem wojny, pełnym buntu, goryczy, beznadziei, bezsilności. Nie ma tu bohaterów, którym można palić świeczki, nie ma też zwycięstwa, jest tylko cierpienie – i to wśród przedstawicieli obu stron konfliktu. Teoretycznie dużo mniejsze, niż gigantyczny szary pomnik. Praktycznie olbrzymie, bo jedyne, wyjątkowe, bo jest nieszczęściem jednej kobiety.
Jedna kobieta siedzi przy stoliku i pisze monologi dla ośmiu kobiet ubranych w suknie ślubne. Być może, ale tylko być może, jest to ta sama osoba, która przesiaduje w Rio Barze, upijając się, jakby była mężczyzną, w małym miasteczku nad niebieskim morzem, jednocześnie marząc o miłości i ucieczce. Nie potrafi zapanować nad swoją skłonnością do alkoholu, jej wypowiedzi są pełne dziur, często traci świadomość. Rozpaczliwie poszukuje odrobiny uczucia i niechcący wplątuje się w mafijne porachunki. Nie panuje nad swoim życiem, podobnie jak nikt nie panuje nad rzeczywistością, która ją otacza, a która jest przepełniona zagranicznymi turystami i inwestorami, wykupującymi co się da, a także nietłumioną agresją i wszechobecną przemocą trafiającą na całkowitą obojętność obserwujących. Nie ma współczucia, nie ma perspektyw, nie ma nikogo, kto mógłby pomóc.
Trzecia z kobiet, wypowiadająca się dziesięć lat wcześniej na gruzach swojego spalonego domu, widzi, jak jej wesele zostaje przerwane wybuchem konfliktu, w który nikt nie wierzył. Widzi palące się serbskie domy, w fałdach sukni ślubnej trzyma nóż. Zobaczy też, jak wygląda zwycięstwo, zobaczy swoją twarz w telewizji, po tym, jak w poszarpanej sukni ślubnej stała i wymachiwała flagą, krzycząc Zwycięstwo! – i będzie tylko modlić się, żeby to nie była jej twarz. Będzie w obozie uchodźców czekać na powrót ukochanego, który – to takie banalne – nigdy nie wróci. Będzie chodzić po urzędach, mieć poważne problemy psychiczne. Te trzy kobiety mówią tym samym głosem, w ten sam charakterystyczny sposób. Być może to ta pierwsza udziela im głosu? A może to jest jedna, ta sama kobieta?
Miasteczko, w którym znajduje się Rio Bar, jest naaaaaaajpiękniejszym miasteczkiem nad naaaaajbardziej niebieskim morzem, co narratorka wielokrotnie podkreśla. Czy w takim miejscu cokolwiek może być brzydkie, ułomne, nie w porządku? Skoro wszystko jest naaaaajpiękniejsze, to czy wojna ma prawo być brzydka, czy pokój może przynieść rozczarowanie? Czy nie jest tak, że te naaaajpiękniejsze krajobrazy zmylą obserwatora, który przymknie oczy i zignoruje to, co zakłóca mu estetyczną kontemplację, który popatrzy na rzeczywistość kraju znanego z atrakcji turystycznych, jakby patrzył na kolorową pocztówkę z palmami?