Wspólnym mianownikiem filmów 12 edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego T-Mobile Nowe Horyzonty stał się bunt i kontestacja rzeczywistości. Obrazy (a było ich aż 469!) opowiadały o nieuchronności losu, która według twórców doprowadza do samotności i wyobcowania. Zaświadczają o tym „Od czwartku do niedzieli” w reżyserii Domingi Sotomayor Castillo nagrodzone Grand Prix festiwalu oraz „Sąsiedzkie dźwięki” Klebera Mendonca Filho, któremu krytycy, zrzeszeni w Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych, przyznali prestiżową nagrodę FIPRESCI. Filmy te wyróżniały się spośród dwunastu wyselekcjonowanych tytułów konkursu głównego przede wszystkim precyzyjnością realizacji oraz wyraźnym dążeniem do odkrycia prawdy o człowieku.
„Od czwartku do niedzieli” to klasyczne kino drogi. Skonfliktowana rodzina wyrusza samochodem w wakacyjną podróż. Krajobraz Chile staje się tłem do ukazania rozpadu rodziny, a przede wszystkim zagubienia dzieci pragnących odnaleźć się w tragicznej sytuacji. Pełen strachu i nostalgii obraz to swojego rodzaju „krzyk, którego nikt nie słyszy”. W szeleście słów, szumie myśli zatraca się więź pomiędzy rodzicami i dziećmi (ci starsi nie zauważają, że ich pociechy rozumieją więcej niż niejeden dorosły). Debiutująca Dominga Sotomayor Castillo w perfekcyjny sposób uchwyciła emocjonalną grę toczoną przez młodą współczesną rodzinę znajdującą się na drodze „bez przejazdu”. Widz staje się świadkiem ostatniej, melancholijnej wyprawy chillijskimi bezdrożami.
Z Ameryki Południowej wywodzą się również „Sąsiedzkie dźwięki”. Akcja dramatu toczy się w Brazylii (podobnie jak dzieło Fernando Meirellesa „Miasto Boga”), dokładnie w stanie Pernambuco. Większość mieszkańców Recife (największego miasta stanu) egzystuje w fawelach, gdzie życie nie jest proste – to pole walki o przetrwanie. Tytułowi sąsiedzi, rezydenci jednej z ulic, to przedstawiciele klasy średniej. Bohaterowie starają się uczynić swoją dzielnicę azylem bezpieczeństwa, instalują kraty w oknach, wynajmują firmę ochroniarską, dodatkowo większość czasu spędzają w domach. Okazuje się, że ich zajęciem jest podsłuchiwanie i podglądanie sąsiadów. Voyerystyczna, niespieszna egzystencja ukazanych przez reżysera rodzin unaocznia awersję, brak tolerancji, wręcz rasistowskie poglądy brazylijskiej społeczności. Mieszkańcy ukazanej w filmie ulicy obawiają się przemocy i wyzysku ze strony biedniejszych, którzy w każdej chwili mogą wtargnąć na ich terytorium. Ich niespokojne bytowanie zostaje naznaczone dźwiękami codzienności, refleksyjną ciszą i męczącym hałasem. Minimalistyczny obraz obnaża prywatność jednostek, jest opowieścią o permanentnej inwigilacji podszytej strachem i neurozą.
Analogiczną perspektywę – sztuki komentującej życie samotników i kontestatorów – ukazywały filmy eksponowane w sekcji Panorama, prezentującej najwybitniejsze i najnowsze dzieła artystów nagradzanych na najważniejszych filmowych imprezach świata. Tego roku we Wrocławiu pojawiło się gros tytułów pokazywanych na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes. Dyskusję wzbudził niezwykle frapujący „Holy motors” Leosa Caraxa – surrealistyczna, zwariowana historia opowiadająca o życiu Oskara, milionera zmagającego się z niecodziennymi zleceniami. Podróżując limuzyną bohater wciela się w rozmaite role, dzięki czemu rozwiązuje problemy innych ludzi, jest żebrakiem, akordeonistą, ojcem rodziny, gangsterem. Film przywołuje na myśl „Alicję w krainie czarów” Lewisa Carrolla. W „Holy motors” bohater znajduje się również „po drugiej stronie lustra”, wykonuje zlecone mu zadania, aby w finale przejść do kolejnego etapu (skończyć dzień pracy). Zagadki związane z określonym czasem i przestrzenią dotyczą problemu tożsamości osobowej, która zostaje świetnie ukazana przez reżysera. Opowieść o dramacie samotnego człowieka, nieustannie pragnącego zrealizować swoje marzenia z dzieciństwa może stać się przypowieścią o nas samych. „Holy motors” w fantasmagoryczny sposób unaocznia mundus inversus, w którym milioner staje się żebrakiem. Urzeka formą, wspaniałymi zdjęciami i absurdalnym humorem. To objawienie festiwalu, którego kinoman nie może przeoczyć.
Mocnym punktem Panoramy była także „Miłość” Michaela Hannekego, laureata głównej nagrody tegorocznego festiwalu w Cannes. Austriacki reżyser, twórca „Białej wstążki”, „Funny Games” czy „Pianistki” tworzy kameralną opowieść o bliskości i namiętności. Para starszych ludzi (wspaniałe role aktorskie 81-letniego Jean-Louis Trintignanta i 85-letniej Emmanuelle Rivy) pomimo podeszłego wieku pozostaje nieustannie zauroczona sobą, dodatkowo obdarzając się niezwykłą czułością. Pasja i oddanie wydają się bezgraniczne, jednak pogarszający się stan zdrowia Anny skłania Georga do podjęcia ostatecznych kroków. Kazus bezradności względem choroby ukochanej zostaje zaakcentowany w finalnym momencie, doskonale znanym z wcześniejszych dzieł reżysera – akcie zła. „Miłość” nie pozbawiona jest atmosfery duszności, historia dzieje się w jednym wnętrzu, kamera skupiona jest na twarzach bohaterów, a Hanneke staje się bezlitosnym filozofem życia. Filozofem, który kieruje się zasadą introcepcji. Eksploatuje i odkrywa ciemne strony kresu egzystencji, pozostawiając jednak iskrę nadziei w postaci tytułowej miłości.
Kwestie nadającego sens życiu uczucia porusza „Raj: Miłość” w reżyserii Urlicha Seidla. Twórca miał swoją retrospektywę na Nowych Horyzontach, widzowie obejrzeli „Import/Export”, „Upały” czy „Modeleki”. Filmy austriackiego reżysera wzbudzają poruszenie, skłaniają do dysput o granice kina, o czym można było przekonać się wieczorami w festiwalowym klubie lub usłyszeć w kinie pomiędzy seansami. „Raj: Miłość” to kolejny kontrowersyjny paradokument będący pierwszą częścią trylogii: „Miłość, wiara, nadzieja”. Seidl sam przyznaje w jednym z wywiadów w „Gazecie Wyborczej”: „Moje filmy mają wchodzić pod skórę. Mają irytować, boleć, czasem nawet urazić. Chciałbym, żeby w jednej chwili widzowie się śmiali, a w następnej czuli dreszcz przebiegający po plecach”. Tak jest też w przypadku najnowszego filmu, w którym Europejki w średnim wieku udają się do nadmorskiego kurortu w Kenii w celu przeżycia seksualnej przygody. Realność okazuje się daleka od oczekiwanej, kobiety zostają wykorzystane, a miłość w świadomości tzw. “beach boys” jest jedynie transakcją handlową (znajdziemy wiele analogii z najnowszym dokumentem Michaela Glawoggera „Chwała dziwkom”). Miejsce, które miało stać się rajem miłosnym, unaocznia znaczące dysproporcje pomiędzy białymi z zachodniego świata a autochtonami zamieszkującymi postkolonialną Afrykę. Dekadencka satyra z elementami pornografii epatuje smutkiem i samotnością, portretując nieodparte dążenie do miłości. Film ten, przez wielu uznany za rewelacyjny, nie wychodzi poza ramy wiadomej dla widza postkolonialnej rzeczywistości, zbyt dosłownie ukazując afrykańską rzeczywistość.
Warto wspomnieć o „Za wzgórzami” Cristiana Mungiu, ukazującego rumuńską prowincję. Reżyser filmu „4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni” nagrodzonego w 2007 roku Złotą Palmą tym razem wyrusza na bezdroża kraju leżącego nad Morzem Czarnym. Portretuje dwie przyjaciółki – Alinę i Voichitę. Młode kobiety znają się z sierocińca, łączy je mroczna przeszłość związana z przemocą seksualną, jakiej były ofiarami w dzieciństwie. Alina przybywa specjalnie z Niemiec, aby zabrać przebywającą w prawosławnym klasztorze Voichitę. Młode kobiety spajają silne więzy emocjonalne, prowadzące do szaleńczego opętania Aliny. Dla reżysera najważniejsze jest jednak tło społeczne, które to właśnie doprowadza do finalnej tragedii. Konserwatywne zachowanie zakonnic, brak pomocy z zewnątrz, ciągłe obawy przed lokalną społecznością ukazują, iż klasztor jest miejscem schronienia dla wykluczonych, a nie oddania chwały najwyższemu. Świat zakonny przedstawiony przez Mungiu na szczęście nie jest tak banalny jak w filmie Barbary Sass „W imieniu diabła”. Rumuński reżyser uświadamia,że skrajny fanatyzm religijny prowadzi do zepsucia i rozłamu, a nawet całkowitego upadku. Konsekwentnie zaplanowana warstwa wizualna (monochromatyczne zdjęcia) oraz wspaniałe aktorki kreujące postaci – Cosmina Stratam (Voichita) i Cristina Strutur (Alina), nagrodzone w Cannes ex aequo za najlepszą rolę kobiecą, wydają się oddawać pierwotne założenie artysty. „Za wzgórzami” to dramatyczny głos w dyskursie o władzy i osamotnieniu zakonników rumuńskiego monastyru.
Prosto z Cannes do Wrocławia organizatorzy przywieźli również „Post tenebras lux” Carlosa Reygadasa, „Bestie z południowych krain” Benha Zeitlina czy „W drodze” Waltera Sallesa. Dwa pierwsze obrazy to wisienki na torcie, jakie zaoferowała miłośnikom X muzy wrocławska impreza. Piękne, oniryczne kino traktujące o nieuchronności losu przepełnionego jednak wiarą w siłę marzeń. Natomiast trzeci – „W drodze” to nieudana próba adaptacji popularnej książki Jacka Kerouaca. Kultowe dzieło o beatnikach arcydziełem pozostanie jedynie na papierze.
Oprócz Międzynarodowego Konkursu Nowe Horyzonty oraz sekcji Panorama podczas jedenastu dni festiwalu tłumy kinomanów miały okazję oglądać kino meksykańskie, retrospektywę filmów Dušana Makavejeva, Carlosa Reygadasa i Petera Tscherkassky’ego. Z kolei Konkurs Filmy o Sztuce wygrał obraz „Zespół Punka”, fińska produkcja autorstwa dwóch młodych filmowców Jukki Kärkkäinena i Jani-Petteri Passiego.
T-Mobile Nowe Horyzonty uświadamia, iż współcześni reżyserzy manifestują swoje twórcze osobowości. To jedyna droga, aby móc stać się lub chociaż zbliżyć do bycia arystokratą kina. Doskonałym przykładem są filmy Luchina Viscontiego, będące rodzajem filmowego malarstwa. Klucz, jak się wydaje, tkwi w wyobraźni autorów. Im bardziej niekonwencjonalna i wyrafinowana forma, tym większa szansa na uwagę publiczności. Podstawową zasadą powinna pozostać jednakże fascynacja obrazem filmowym jako narzędziem poznawania świata i człowieka. Tegoroczna edycja wrocławskiego festiwalu wydaje się potwierdzać tę tezę. „Sąsiedzkie dźwięki”, jak i „Od czwartku do niedzieli” kierują swą uwagę ku człowiekowi, jako bytowi jednostkowemu i społecznemu. Prawdopodobnym jest, iż ci młodzi, nowohoryzontowi twórcy mogą w przyszłości podążyć drogą mistrzów kina – Hannekego czy też Caraxa. Tendencja współczesnego kina zaprezentowana podczas festiwalu w Cannes, obnażającego kryzys jednostki zdaje się wyznaczać charakterystyczny nurt filmowy, który został zauważony także podczas Nowych Horyzontów. Odnoszę wrażenie, iż zasada mimesis destabilizacji obecnych czasów zagości na dłużej w światowym kinie.