Patrząc wstecz na mijający teatralny sezon warto wspomnieć o decyzjach zgoła nieartystycznych, związanych z polityką dotyczącą wyborów nowych teatralnych władz. Oczywiście kolejne dyrektorskie nominacje w każdym niemalże sezonie wzbudzają kontrowersje. Jednak w tym roku kuriozalne i niekiedy skandaliczne decyzje urzędników, zarówno ministerialnych jak i samorządowych, stały się przyczyną dużego zamieszania i o dziwo zjednoczyły większość dotychczas skłóconego środowiska ludzi związanych w większym lub mniejszym stopniu artystycznie z teatrem w Polsce. Wydaje mi się, że warto o tym wspomnieć, z jednej strony żeby przypomnieć o pewnych decyzjach, które będą miały konsekwencje w kolejnym rozpoczynającym się teatralnym sezonie a z drugiej żeby jeszcze raz być może uzmysłowić wagę i konieczność powstania spójnego, przejrzystego prawnego i administracyjnego kryterium nominacji dyrektorów teatrów. Bezskutecznie dyskutuje się o tym już od paru dobrych lat jednak wydaje mi się, że ubiegły sezon uzmysłowił, że bez takich kroków jakość polskich teatrów w poszczególnych miastach może zależeć przykładowo od kaprysu samorządowych władz. Nie chodzi mi więc o krytykowanie jakości teatrów w Polsce oraz ludzi, którzy nimi zarządzają. Chciałbym tylko pokazać, że w obecnej sytuacji proporcja decyzji bardzo złych, niemądrych i podejmowanych bez żadnych racjonalnych motywacji z decyzjami kompetentnymi i przemyślanymi ustalana jest na zasadzie czystego przypadku.
Wszystko zaczęło się w marcu, kiedy dolnośląscy radni podjęli decyzję o odwołaniu dyrektorów trzech największych teatralnych placówek w województwie: Teatru Polskiego we Wrocławiu, Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy oraz Opery Wrocławskiej. Na tym się niestety nie skończyło, gdyż z odwołaniem wiązała się decyzja dotycząca połączenia w tych teatrach funkcji dyrektorów artystycznych z administracyjnymi. Jednym słowem całym teatrem, zarówno jego stroną finansowo-administracyjną jak i artystyczno-repertuarową miałby zarządzać jeden człowiek o kompetencjach biznesowego menadżera (radni na szczęście po fali protestów z różnych stron się z tego pomysłu szybko wycofali). Na tę sytuację nałożyła się kwestia wygaśnięcia w nadchodzącym sezonie kadencji dyrektora Teatru Dramatycznego w Warszawie Pawła Miśkiewicza i kompletnego nieprzygotowania na taką sytuację władz stolicy (dochodziło do tak nieprawdopodobnych sytuacji jak krótkotrwałe wybory nowego dyrektora przez głosowanie zespołu aktorskiego Teatru Dramatycznego i pójście ze swoją propozycją kandydata do ratusza). Do wypowiedzi o rychłym odwołaniu Miśkiewicza dołączały formułowane wprost komentarze urzędników, że teatr ten jest zbyt mało komercyjny, a za bardzo awangardowy i artystyczny.
Wszystko to przyczyniło się do powstania manifestu w postaci listu otwartego do polityków decydujących o polityce kulturalnej państwa. Ów manifest zatytułowany „Widz nie jest klientem, teatr nie jest produktem” ostro sprzeciwiał się komercjalizacji teatru, podporządkowaniu go regułom biznesowego zarządzania, w którym nie liczy się jakakolwiek artystyczna specyfika tych instytucji oraz nieuregulowanym prawnie sposobom wybierania dyrektorów teatralnych placówek i ich finansowania. Manifest, który zjednoczył niemal jednogłośnie teatralne środowisko był czytany ze sceny przed każdym spektaklem podczas tegorocznych Warszawskich Spotkań Teatralnych. Można wręcz powiedzieć, że stał się jego jednym z najważniejszych punktów, a takie spektakle jak Tęczowa Trybuna Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego, gdzie obecna prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Walz jest jednym z jego antybohaterów, zyskały dodatkowy, gorzko-aktualny wymiar.
Manifest, pomimo, że zainicjował poważną środowiskową dyskusję nad szerokim spektrum aspektów funkcjonowania teatrów w Polsce, w żaden konstruktywny sposób nie dotarł do jednostek, które odpowiadają za zarządzanie kulturą. Władze miasta Warszawy odebrały Maciejowi Nowakowi organizację festiwalu, podczas którego manifest był czytany i oddały go pod dyrekcję Tadeuszowi Słobodziankowi. Ten ostatni parę tygodni wcześniej został dyrektorem wspomnianego wcześniej Teatru Dramatycznego, bez konieczności rezygnacji z funkcji dyrektora prowadzonych wcześniej przez siebie teatrów: Na Woli i Laboratorium dramatu. Władze uznały bowiem, że należy te trzy teatry połączyć i dać do kierowania jednemu, wybranemu przez nich człowiekowi.
Nie chodzi oczywiście o samą osobą Tadeusza Słobodzianka. Rzecz w tym, że wskutek całkowicie nieprzejrzystych decyzji w ręce jednego człowieka zostaje oddane kierownictwo znacznej części życia teatralnego w stolicy dużego europejskiego państwa.
Maciej Nowak reanimował Warszawskie Spotkania Teatralne po długim okresie niebytu. Stworzył festiwal, który ściągał do stolicy kraju najważniejsze i najciekawsze spektakle z Polski i zza granicy. Organizował przy tym cieszące się ogromnym powodzeniem dyskusje, warsztaty, panele. Co więcej tworzony przez niego festiwal był niebywałym sukcesem frekwencyjnym i komercyjnym. Długie kolejki po bilety ustawiały się pod Instytutem Teatralnym na dwa tygodnie przed festiwalem. Podobna sytuacja miała miejsce w dni grania spektakli pod kasami teatrów. Stworzono więc festiwal, który po długoletniej przerwie wreszcie elektryzował dużą część warszawiaków. Przez trzy majowe tygodnie stolica naprawdę żyła teatrem. Niestety, jak pokazała prezydent miasta, taki sukces można zniszczyć jedną decyzją, co więcej bez podania jakiegokolwiek jej uzasadnienia. Wobec przytoczonych wcześniej argumentów jedynym powodem zmiany dyrektora festiwalu mogą być tylko pobudki osobiste i ogromna niechęć do istnienia jakiejkolwiek formy dyskusji. Krytykowane podczas festiwalu władze ukarały ludzi, którzy na to pozwolili i przezornie obsadzili kolejną jego edycję ludźmi zaufanymi i mającymi wcześniej wobec miasta dług wdzięczności. Jest to najlepszy przykład na to, że jakakolwiek forma podjęcia rozmowy, dla władz Warszawy jest nie do przyjęcia. Urzędnicy klarownie i bezwstydnie pokazali, że kulturą w swoim mieście wolą zarządzać jak prywatnym folwarkiem, niż jak demokratyczną, złożoną, obywatelską, pluralistyczną instytucją.
Z jeszcze większą siłą pokazuje to przykład utworzenia wspomnianego wcześniej, złożonego z trzech teatrów, artystycznego kombinatu. Jest to we współczesnych czasach krok dość absurdalny. Ostatni raz taki zabieg miał miejsce w 1947 roku, kiedy połączono ze sobą Teatr Polski we Wrocławiu, Teatr w Jeleniej Górze oraz Teatr w Legnicy pod wspólną nazwą Teatrów Dolnośląskich i kierownictwem Jerzego Waldena. Tamtą decyzję uzasadniał powojenny chaos oraz chęć organizacyjno-administracyjnego wzmocnienia i rozwoju prowincjonalnych ośrodków. Obecnie nie uzasadnia jej nic. Teatr Dramatyczny radził sobie do tej pory bardzo dobrze, stając się jedną z ciekawszych scen w kraju. Teatr Na Woli również znalazł swoją publiczność i umiejętnie szedł w kierunku złotego środka: przeplatania przedstawień czysto komercyjnych i rozrywkowych z repertuarem bardziej ambitnym (to tu dwa lata temu powstał słynny Lipiec reżyserowany przez Iwana Wyrypajewa z Karoliną Gruszką).
Decyzje tego rodzaju bardzo poważnie odbijają się na artystycznym funkcjonowaniu całego życia teatralnego w Polsce. Taki, na razie jeszcze szczęśliwie precedensowy, projekt teatralnego molocha bardziej przypomina przedsiębiorstwo niż placówkę artystyczną. Z pewnością łatwiej, taniej i bardziej efektywnie można nim zarządzać, odbywa się to jednak kosztem twórczej i kulturalnej różnorodności. Teatr jest newralgiczną instytucją, której kształt zależy przede wszystkim od wizji i charyzmy jego dyrektora. To on decyduje o repertuarze, tworzy jego zakres repertuarowy, wyznacza granice stylu i estetyki spektakli, które będą w danym teatrze grane, skupia wokół siebie reżyserów i artystów, którzy będą w nim pracować. Bardzo dobrze kiedy ta wizja jest szeroka, maksymalnie otwarta, odważna, różnorodna (jak propozycja Jana Klaty oraz Sebastiana Majewskiego, którzy zostali wybrani nowymi dyrektorami Teatru Starego w Krakowie). Jednak zawsze będzie ona wyrazem artystycznej osobowości i wrażliwości danej osoby, a więc będzie naznaczona nieredukowalnym w przypadku takiej pracy subiektywizmem. Im silniejsza zaś wizja, tym nawet pomimo wysokiego poziomu tworzonych dzieł, większe kontrowersje będzie wzbudzać. Dlatego, abstrahując już od niezależności artystycznej wobec władz, teatry powinny być kierowane przez osoby charyzmatyczne, mające sprecyzowaną wizję teatralnego świata, ale przede wszystkim powinno być tych osób jak najwięcej. Widz musi mieć możliwość wyboru, konfrontacji i dyskusji różnych teatralnych światów oraz sprecyzowania który z nich jest mu najbliższy.
Jednak ostatnie decyzje władz (także związane z ociąganiem się przed remontem sceny w TR oraz budową siedziby dla teatru Krzysztofa Warlikowskiego) coraz bardziej możliwości te zawężają. Pozostaje mieć nadzieję, że ich swawola nie doprowadzi ostatecznie do tego, że jedyny wybór, jaki widzowi pozostanie polegać będzie na tym czy w ogóle iść do teatru czy zostać w domu.
Tak jak wspominałem nie piszę o tym, żeby jakoś znacząco potępiać całą organizację życia teatralnego w Polsce. Nie chodzi mi również o to, żeby twierdzić, że w całej Polsce, na każdym szczeblu decyzje ministerstwa są złe. Przypadek z Krakowa, gdzie najpierw minister Zdrojewski zarządził konsultacje z zespołem aktorskim, który opowiedział się za Bartoszem Szydłowskim – dotychczasowym dyrektorem Łaźni Nowej, natomiast inna powołana przez ministra komisja ekspercka złożona z Jacka Popiela, Krzystofa Globisza i Jerzego Treli, która poparła kandydaturę Jana Klaty i Sebastiana Majewskiego, pokazuje że możliwy jest wybór dyrektora po szerszych i mających dużą wagę konsultacjach. Minister ostatecznie nominował na to stanowisko duet Klata – Majewski i choć nie jest to wybór bez kontrowersji, który wszystkich by zadowalał (Krystian Lupa już zapowiedział, że z Klatą jako dyrektorem w Starym współpracować nie będzie i zapowiedział odwołanie premiery swojego najnowszego spektaklu) jest to przykład kompetentnej, przemyślanej i przede wszystkim przejrzystej decyzji. Z ujawnieniem jej motywacji, listy kandydatów, którzy się do walki o to stanowisko zgłosili, udostępnienia opinii publicznej złożonych przez kandydatów projektów zarządzania teatrem, kryteriów ich oceny.
Decyzje urzędników w stolicy pokazują jednak, że dopóki nie stworzymy jasnych przepisów prawnych, dzięki którym konkursy dyrektorskie przebiegały właśnie w tym trybie dopóty zawsze będzie istniało ryzyko, że sytuacja zaistniała w Krakowie będzie stanowiła chlubny, ale tylko wyjątek od reguły.