W wielości zjawisk z łatwością dostrzec możemy te wartościowsze od innych. Te które sytuują się na płaszczyźnie zawieszonej ponad. I nie jakość odgrywa tu rolę a przyzwyczajenie w dostrzeganiu rzeczy takimi jakie być powinny.
Na ekspozycję Yoko Ono w Zamku Ujazdowskim w Warszawie składają się poetyckie, sensualne aranżacje przestrzeni wystawienniczych. Wystawę otwierają projekcje, ukazujące muchy, które siadają i chodzą po nagim, kobiecym ciele. Obraz z muchą na sutku możemy zabrać ze sobą do domu w postaci nadruku na przypinanej plakietce. W jednej z sal artystka postawiła drzewo, które przyjęło bardzo dużo małych, białych karteczek z wypisanymi przez zwiedzających życzeniami. Ich podglądnięta treść to najczęściej prośby o miłość i udany seks, także aby piwko było zawsze pod ręką. Duże zapotrzebowanie na przywiązywanie karteczek zrodziło konieczność postawienia nowego „drzewka szczęścia”. Inną salę artystka zapełniła wieloma wyrastającymi z trumien roślinami. Spacerujemy po jutrzejszym cmentarzu. Gdzieś w tle słyszymy świergot ptaszków. Możemy przypomnieć sobie teledysk Michaela Jacksona Earth Song, który opowiada o kataklizmie świata i śmierci natury. Wystawa jest ładna, subtelna i delikatna ale i „bardzo dobrze już znana”. Edukacyjna rozrywka na najwyższym światowym poziomie. Klasyka, która odwołuje do porywów rewolucyjnego, wolnego serca i umysłu. Ważne wydarzenia artystyczne, których bohaterką była Yoko Ono zdarzyły się w latach 60. – o tych latach opowiada wystawa Rewolucje 1968, która odbywa się w tym samym czasie w Zachęcie. Bardzo wiele zgromadzonych dzieł tworzy imponująco bogaty i różnorodny zbiór. Można zagłębić się w labiryncie i odczuwać przyjemność indywidualnych „odkryć”. W odpowiedni nastrój już na samym początku wprowadzają nas dźwięki utworu Sympathy for the Devil Rolling Stonesów. Oddając się lekkiemu drżeniu ciała spoglądamy w górę, gdzie swobodnie unoszą się tuż pod sklepieniem, srebrzyste nadmuchane chmurki – poduszki Andego Warhola. Na ekspozycji zgromadzono bardzo dużo dzieł i wiele wybitnych nazwisk, takich jak: Marcel Broodthaers, Louise Bourgeois, Guy Debord, Valie Export, Hans Haacke, Dorothy Iannone, Nam June Paik, Lee Lozano, Gustav Metzger, Martha Rosler i z przyjemnością można by wymieniać dalej. Niestety szkoda, że wystawa nie mogła rozciągnąć się na większej przestrzeni Zachęty. Ciągle z sentymentem, niepozbawionym krytycznego nastawienia, wspominam rewolucyjne czasy, których możliwej swobody nie mogłam doświadczać.
W Krakowie mniej imponująco. Wystawa Justyny Köke pogrążona jest w stęchniętej piwnicznej atmosferze Bunkra Sztuki. Połyskliwe, tanie materiały, z których wykonano zdeformowane laleczki nasiąkły specyficznym zapachem, który odstrasza, pozostawiając właściwie żadne wrażenie, poza odczuciem braku tlenu. Są estetycznie bardzo nieatrakcyjne. Piętro wyżej zaprezentowano wystawę japońskiego artysty zatytułowaną Realizm perwersyjny. Shinji Ogawa z gorliwością rysuje kolejne obrazki. Przy pierwszym kontakcie zaskakują, są intrygujące, ale szybko się nudzą. Stają się tylko efektem przyzwyczajenia artysty do czynności odrysowywania. Kiedy byłam małą dziewczynką namiętnie kopiowałam flamandzkie obrazy przedstawiające bukiety kwiatów. Ileż to wymagało cierpliwości, ileż straconego czasu na doskonalenie rzemieślniczej umiejętności. Jednak celem artysty nie jest oszołomienie widza rzemieślniczą zręcznością – jak napisane jest na Blogu Bunkra Sztuki. Czy rzeczywiście powodują u widza interpretacyjne rozterki, czy może tylko zabawę, niczym egzamin ze sztuki nowożytnej wymagają szybkich odpowiedzi na proste pytania: czyj to obraz, jaki ma tytuł, czego na nim brakuje? Warto zajrzeć na trzecie piętro, na wystawę Lidii Krawczyk i Wojtka Kubiaka. Można z książką Judith Butler w ręce, zamiast katalogu.