Do głównych mankamentów tegorocznej edycji Camerimage należała z pewnością obsługa – zasadnicza, w nienagannie skrojonych mundurkach ganiła widzów za wyciągnięcie butelki z wodą czy robienie zdjęć gwiazdom na scenie. Po stokroć większe cierpienia kinomanów powodowała znaczna ilość słabych filmów. Fatalna okazała się Papieżyca Joanna (reż. Sönke Wortmann), zapowiadana jako epicka historia legendarnej Joanny mającej sprawować urząd papieski przez dwa lata w IX wieku. Film koncentruje się na romansowych wątkach życia bohaterki i jest opowiedziany w konwencji filmu telewizyjnego, czyli za pomocą bliskich ujęć, patetycznych dialogów i wyjątkowo topornego aktorstwa. Równie wstrząsający okazał się pokaz Świnek Roberta Glińskiego. Przykre, jeżeli historia prostytuujących się dzieci wzbudza powszechny śmiech i docinki widowni, ale inaczej w tym przypadku być nie mogło. Było też kino, które niekoniecznie oferuje cokolwiek poza obrazem, jak np. Flashbacks of a fool Baillie Walsha. Historia dojrzałego aktora, który w kryzysowym momencie życia wraca wspomnieniami do okresu nastoletnich uniesień erotycznych. Kino bardzo ładne, z estetycznymi ujęciami wzburzonej wody, plenerami prześwietlonymi słońcem, kobiecymi włosami powiewającymi na wietrze. Podobnie Samson i Dalila Warwicka Thorntona – operatorsko zręcznie, ale nieciekawie opowiedziana love story nastoletnich Aborygenów.
Szkoda filmów, które nie zostały docenione. A single man Toma Forda, to nie tylko przejmująca historia człowieka próbującego poradzić sobie z rozpaczą po tragicznej śmierci bliskiej osoby. To także popis operatorskich umiejętności Eduarda Grau filmującego wystylizowane lata sześćdziesiąte w Ameryce. Obraz zmienia się w zależności od nastroju głównego bohatera (w tej roli Collin Firth): od przyćmionych i brudnych szarości, przez skrzące się słońcem ujęcia młodych amantów, aż po powolne celebrowanie męskiego ciała pod wodą.
Srebrna Żaba, nagroda dla Wojciecha Ptaka, autora zdjęć do Domu złego (reż. Wojciech Smarzowski) jest przede wszystkim ukłonem w stronę sprawnego wykorzystania techniki cyfrowej. Drapieżne ujęcia i szybki montaż świetnie obrazują chaotyczną opowieść o polskim alkoholowym uwikłaniu w przemoc. W przypadku tego filmu „cyfra” była zrozumiała i akceptowana, w przeciwieństwie np. do (także pokazywanych w konkursie głównym) Wrogów publicznych Michaela Manna. Tam forma nie jest spójna z treścią, za to całkowicie separuje film Manna od tradycji estetyki kina gangsterskiego.
Nieco rozczarowująca okazała się nagroda (Brązowa Żaba) dla Marcina Koszałki za Rewers (reż. Borys Lankosz). Zdjęcia są czarno-białe, ładne i dopełniające rzetelną narrację filmu. Wsteczne i zachowawcze wydaje się nagradzanie sprawnego użycia znanych już możliwości, jeżeli w tym samym konkursie pojawia się taka perełka wizualna jak Tlen Iwana Wyrypajewa (zdj. Andrey Naidenov). Wyróżniony nagrodą publiczności na tegorocznym festiwalu Era Nowe Horyzonty, Tlen jest niezwykle świeżą zabawą wizualnością, montażem i narracją. Utrzymany w konwencji wideoklipów jednego albumu muzycznego, film Wyrypajewa zrywa z (i tak fałszywą) przezroczystością filmowego medium – obraz jest cały czas otoczony niebieską obwódką, jakby celowo rozgraniczając świat kina, wyobraźni widza i muzycznej narracji płynącej z ekranu. Wielka szkoda, że impreza celebrująca wizualność nagrodziła klasyczny Rewers zamiast filmu nowatorskiego, bawiącego się audiowizualnymi możliwościami X Muzy.
I tak, siedem dni filmowego szaleństwa minęło szybko. Z około trzydziestu (możliwych do obejrzenia) seansów zapamiętać warto jedynie kilka. Część pokazywanych filmów zapewne pojawi się wkrótce na ekranach, kilka zdobędzie przyszłoroczne nagrody na kolejnych imprezach filmowych. Być może ostatni raz Camerimage odbyło się w Teatrze Wielkim. Przeprowadzka do nowego centrum festiwalowego planowana jest dopiero na rok 2011, ale plotki głoszą jakoby przyszłoroczna odsłona miała odbyć się już w innych łódzkich kinach. Oby wraz ze zmianą przestrzeni, pojawiła się nowa energia. Gotowa nagradzać wizualnie nowatorskie, a nie zachowawcze kino.