Siedem dni szaleństwa, kilkadziesiąt tytułów filmów do wyboru, niewyspanie, nadmiar kawy w organizmie i znane nazwiska świata kina mijane na korytarzach. Zakończyła się siedemnasta edycja Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Plus Camerimage w Łodzi. W gronie trzech zwycięskich filmów konkursu głównego znalazły się aż dwa polskie tytuły.
Krok w przód?
W tegorocznym konkursie głównym wystartowało siedemnaście tytułów z całego świata – polskie, amerykańskie, holenderskie, nowozelandzkie. Kino współczesne, którego wspólną cechą powinna być dbałość o obraz, spojrzenie kamery, dopieszczenie wizualnej strony kinowego opowiadania. I rzeczywiście było sporo tytułów doskonale wpisujących się w tę charakterystykę.
Organizator imprezy, Marek Żydowicz mówił: „Wspaniale, że po Los Angeles, Cannes czy Wenecji, Łódź staje się miejscem, w którym spotykają się gwiazdy filmowe i artyści największego formatu”. Prawda. W Łodzi można było spotkać takie gwiazdy jak Bill Murray, Carlos Saura, Terry William czy Vittorio Storaro. Specjalnymi nagrodami wyróżniono m.in. Allana Starskiego, Dante Spinottiego, Volkera Schlöndorffa. Camerimage to także jedyna na świecie impreza poświęcona sztuce operatorskiej.
Nie była zaskoczeniem wiadomość, że główną nagrodę, Złotą Żabę, dostał Giora Bejach – autor zdjęć do filmu Liban. Tytuł, nagrodzony już wcześniej Złotym Lwem w Wenecji, w program festiwalu sztuki operatorskiej wpisał się doskonale. Historia kilku żołnierzy walczących w wojnie libańskiej porusza nie tylko ze względu na wydarzenia i klaustrofobiczną narrację. Widz zostaje obdarzony spojrzeniem ograniczonym, zamkniętym. Jeżeli wygląda z wnętrza niemiłosiernie dusznego i brudnego czołgu, to tylko przez wizjer, co i tak nie zmniejsza wrażenia uwięzienia w śmiertelnej puszce. Sekwencja nocnej jazdy wśród drzew robi wielkie wrażenie – żołnierze są przestraszeni, nie wiedzą dokąd jadą ani co się dzieje, jedyne, co mogą zrobić to przyspieszyć i zanurzać się w rozjaśnionej noktowizorem nocy.
Ku zaskoczeniu wielu uczestników jedną z gwiazd festiwalu filmowego okazał się architekt – Frank Gehry – projektujący nowe centrum festiwalowo-kongresowe w Łodzi. Dokument wyreżyserowany przez Sydney’a Pollacka – Szkice Franka Gehry’ego prezentuje nie tylko sylwetkę słynnego architekta i imponujący rozmach jego monumentalnych budowli. Dzięki pomieszaniu narracji bliskich osób i współpracowników otrzymujemy pełny obraz człowieka‑twórcy. Z filmu wyłania się zgrabna opowieść o poszukiwaniu właściwej formy, kolejnych etapach koncepcyjnego powstawania budynku. Pięknie filmowane Muzeum Guggenheima w Bilbao, Walt Disney Concert Hotel w Los Angeles czy Tańczący Dom w Pradze cieszą oko widzów przez ponad osiemdziesiąt minut. W filmie pojawiają się też tytułowe szkice, zapiski myśli w kresce. Ale, jak mówi do kamery sam architekt: „Papier nie wystarcza”. Woli modele, formy dające poczucie, choć minimalnej władzy nad przestrzenią.
Architektura Gehry’ego miękko poddała się spojrzeniu Pollacka. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że tych dwóch starszych panów, po przeciwnych stronach kamery, łączy coś więcej niż rozmowa o niepokoju twórczym. Pojawia się tu swoiste podobieństwo między sylwetką architekta i reżysera filmowego, czyli mistrzów ceremonii powstawania dzieła zbiorowego. I kinematografia, i architektura wymagają kompetencji wykraczających poza własną profesję, umiejętności twórczych, organizacyjnych, rozumienia różnych szczebli rozwoju projektu. Kino to symulacja, półtoragodzinny sen w sali kinowej. Architektura – trwała i namacalna ingerencja w rzeczywistość. I choć tak bardzo różne, Pollackowi udaje się połączyć dwie skrajności w jedną opowieść o niepokoju przelewanym w formy.