Obóz krzyżacki zdobyto szybko. Według Jana Długosza, wystarczył na to zaledwie kwadrans. Znacznie dłużej trwało za to plądrowanie i rzeź obrońców, których nie oszczędzano, bo czeladź obozowa nie przedstawiała wartości jako jeńcy. Plądrowanie trwałoby dłużej, gdyby nie rozkaz królewski, nakazujący natychmiastowe zniszczenie znalezionych w obozie zapasów alkoholu „do którego żołnierstwo po pogromie nieprzyjaciół, znużone walką i skwarem letnim, rzuciło się było z chciwością dla ugaszenia pragnienia; jedni kołpakami, drudzy rękawicami, inni trzewikami nabierali wina i pili. Ale Władysław król polski, obawiając się, aby wojsko upojone winem nie obezwładniało […] kazał wszystkie beczki porozbijać i wino wypuścić”.
Niedobitki krzyżackie, którym udało się uciec spod mieczy wroga, uchodziły traktem na Grunwald, Samin i Fryngowo. Niektórzy natknąwszy się na mokradła, zostali dogonieni i wyrżnięci. Inni, jak znany z buty komtur tucholski Henryk, złapany w odległej o 20 km wsi Elgnowo, zostali przez zwycięzców bezceremonialnie zabici. Podobny los spotkał dwóch innych dostojników Zakonu, komtura Pokarmina, Markwada von Salzbach i niejakiego Szumberga, których Jagiełło wydał Witoldowi. Ten zaś, mający z nimi zadawnione porachunki, kazał ich natychmiast ściąć.
Niektórzy rozbitkowie dotarli do stołecznego Malborka już następnego dnia, niosąc wieść o klęsce. Był wśród nich wielki szpitalnik Werner von Tettingen, z racji urzędu najstarszy teraz dostojnik Zakonu. Stan jego nerwów był jednak tak zły, że podporządkował się komturowi Świecia, Henrykowi von Plauen, który w pośpiechu szykował obronę.
Nad polem bitwy zapadał zmierzch, a wraz z nim rozpętała się burza. Nie było czasu na zbieranie rannych, czy oddawanie konającym ostatniej posługi. Przez całą noc szum deszczu mieszał się z jękami rannych i rzężeniem konających. Zaniedbano nawet dobijanie leżących na pobojowisku, co przy ówczesnym stanie medycyny było jedynym sposobem, by ulżyć ich cierpieniom. Po polu błąkały się jedynie cienie poszukującej łupu obozowej czeladzi.
Nazajutrz, z rozkazu królewskiego, otoczono opieką tych rannych, którzy przetrwali noc i zaczęto poszukiwania znaczniejszych ofiar krzyżackich. Ciało wielkiego mistrza rozpoznano po znalezionym przy nim pektorale. Jego zwłoki, wraz z ciałami kilku najwyższych dostojników odesłano do Malborka na wozach. Innych pochowano w drewnianym kościele w Stębarku. Pospolitych poległych zakopano we wspólnych mogiłach. Kilka lat później Krzyżacy nakazali zebrać szczątki i umieścili je pod wybudowaną na polu kaplicą, po której do dziś pozostała jedynie sterta kamieni.
Liczono jeńców, z których część uwolniono na znak łaski królewskiej, część – w tym niektórych braci zakonnych – odesłano do Polski, by tam czekać na stosowny okup. Straty krzyżackie szacuje się na 8 tysięcy poległych, w tym 203 braci-rycerzy, spośród 250 w bitwie uczestniczących. Łączne straty armii zakonnej, wraz z jeńcami ocenia się na 10-12 tysięcy. Straty polskie nie są znane. Trudno uwierzyć w relację Jana Długosza, który Krzyżakom przypisuje aż 50 tysięcy zabitych, a Polakom zaledwie dwunastu. Wydaje się, że straty litewskie mogły sięgać nawet połowy kontyngentu, polskie zaś były niższe, choć nieznane. Świadczy to, że bitwa miała charakter starcia kawaleryjskiego, złożonego z serii szarż i pojedynków, ale stosunkowo mało krwawego. Do rzezi doszło dopiero po załamaniu się sił krzyżackich i podczas ucieczki.
Po bitwie
Po trzydniowym pobycie na polu bitwy, wojska polsko-litewskie stanęły pod Malborkiem 25 lipca. Oblężenie tej trudnej do zdobycia twierdzy przeciągało się do września, gdy sprzymierzeni, znękani zarazą, musieli odstąpić od walki. W październiku 1410 roku pokonano krzyżacką odsiecz pod Koronowem. W lutym 1411 roku zawarto pierwszy pokój toruński. Na jego mocy Żmudź powracała do Litwy na czas życia Jagiełły i Witolda, a ziemia dobrzyńska do Polski. Ponadto Zakon miał zapłacić wysoki okup za wziętych do niewoli.
Wielka bitwa, wielkie zwycięstwo, niezbyt korzystny pokój. W taki sposób interpretowało postanowienia toruńskie wielu historyków. Nie wzięli jednak pod uwagę, że na polach grunwaldzkich Zakon został złamany i odtąd nie śmiał już wystąpić w walnej bitwie przeciw Polakom. Następne wojny, a właściwie wyprawy przeciw państwu zakonnemu w latach 1414-1422, polegały na plądrowaniu państwa krzyżackiego przez wojska polskie. Nie doszło do wielkich starć, nie zdobyto wielkiej chwały (co wynagrodziły zapewne łupy). Efektem było za to wyczerpanie gospodarcze Zakonu, zmuszające go do nakręcania spirali fiskalizmu, co z kolei zniechęciło do krzyżackich panów ich pruskich poddanych. O ile w roku 1410 zachowali się oni wobec Zakonu lojalnie, o tyle po z górą 40 latach – w roku 1454 – podnieśli bunt i zwrócili się z prośbą o włączenie Prus do Polski. Stało się to faktem, przynajmniej w odniesieniu do Pomorza Gdańskiego i Warmii, dopiero po długich zmaganiach w 1466 roku, na mocy drugiego pokoju toruńskiego.
Zwycięstwo grunwaldzkie uznano w Polsce i na Litwie za przełom w zmaganiach z Zakonem. Już w 1412 roku, dzień 15 lipca uznano za święto państwowe. W kościołach należało odprawiać uroczyste msze. Zachowana do naszych dni, Kronika konfliktu króla polskiego Władysława z Krzyżakami, dotarła do nas właśnie w formie kazania, wygłaszanego podczas owych uroczystych mszy.