Niedawna historia Polski nie cieszy się jakoś szczególnym zainteresowaniem pisarzy. Może się to wydawać dziwne i to nie tylko dlatego, że literatura zwykle czerpała pełnymi garściami z historii – niewyczerpanego źródła zajmujących opowieści, interesujących postaci, szczegółów mogących wypełnić i urealnić wykreowany przez pisarza świat.
Dziwne to tym bardziej, że wypadki z naszej historii nam, jej mniej lub bardziej świadomym uczestnikom, wydają się nieraz aż nadto ciekawe. To, że nie stały się w szerszej skali kanwą literatury, mówi wiele tyleż o niej samej, ile o nas, wciąż nieumiejących oswoić wciągającego nas wiru wydarzeń.
I oto przed rokiem pojawiła się książka czerpiąca z najnowszej historii i przetwarzająca ją w literaturę wysokiej próby – „Wroniec” Jacka Dukaja. Konwencja jest zgoła nieoczywista: to baśń o stanie wojennym. Małemu Adasiowi, który żył w czasach dla dzisiejszych dzieci niewyobrażalnych – bez komórek i iPodów – pewnej niedzieli zabrakło nie tylko ówczesnej cotygodniowej atrakcji – Teleranka. Chłopiec musiał poradzić sobie z czymś stokroć gorszym i trudniejszym – porwaniem rodziny przez złowrogiego Wrońca i ciągiem dziwnych, niezrozumiałych, groźnych wydarzeń
Dukaj znakomicie oddaje świat dziecięcej wyobraźni. Niezbyt dobrze radzi ona sobie z symbolami i abstrakcjami – dla ich oswojenia przekłada je na plastyczne, barwne, bardzo konkretne obrazy. W ich tworzeniu dziecięca fantazja jest niezrównana, podobnie jak w słowotwórstwie, gdy trzeba niezrozumiałe pojęcia dorosłych przełożyć na te dobrze znane. Ten świat dziecięcych obrazów i nadanych im nazw – odzwierciedlający rzeczywistość, ale przepuszczony przez wyobraźnię małego chłopca – u Dukaja robi wrażenie niezwykle autentyczne, nie ma w nim fałszywej nuty, o którą niezwykle łatwo, gdy dorosły odtwarza świat dziecka. Mamy więc potworny, zagarniający wszystko i wszystkich GAZ, mamy Milipantów, którzy wcale nie są mili i biją wszystkich pałkami, mamy Szpicli ze szpicami anten na głowach, mamy straszliwą, niszczycielską, człekopodobną maszynę, której nazwa – Złomot – pojawia się na jego Hełmie, ale bez drugiej i szóstej litery… Okropny Członek tkwi za biurkiem, ale nie siedzi na krześle: okazuje się jakby kłączem jakiejś spotworniałej rośliny, niknącej w otworze w podłodze i przechodzącej przez wszystkie piętra gmachu, w którym tkwi. Mamy wszechogarniającą szarość produkowaną przez Maszynę-Szarzynę ze ścianą pokazujących szary śnieg telewizorów. Przeciwstawiają się temu Pozycjoniści z wpiętymi opornikami, na czele z panem Najnajnajoporniejszym – Elektrykiem. Nie jest jednak jasne, czy Pozycjoniści i Członki nie spotykają się gdzieś w podziemnych korytarzach… Mamy wreszcie sąsiada i opiekuna Adasia, pana Betona, który jest niczym „ubajkowiony”, wyposażony w nadludzkie możliwości bohater „Człowieka z marmuru” i „Człowieka z żelaza” razem wziętych („Nikt nie pokona pana Betona!”).
Baśń Dukaja nie ma nic wspólnego ze stereotypem świata wykreowanego w literaturze dziecięcej, w którym wszystko jest gładkie i miłe, a zło nie ma doń przystępu, chyba że w postaci złagodzonej i nietrudnej do pokonania. Nie, tu zło jest realne i naprawdę groźne. To raczej świat klasycznych baśni – choćby braci Grimm – i to w wersji oryginalnej, a nie złagodzonej, żeby nie straszyć dzieci. W świecie „Wrońca” jest miejsce na ból i śmierć, leje się prawdziwa krew. Nawet jeśli zakończenie ma przywracać porządek – ten prawdziwy, a nie taki, który zaprowadzały „siły porządku” w realnej, nie baśniowej historii – to jednak zakończenie jest na tyle niejednoznaczne, że trudno książkę odłożyć z ulgą i poczuciem, że wszystko wróciło do normy. Złowrogie obrazy pozostają.
Baśń to przy tym jak najbardziej klasyczna – taka, w której ścierają się ze sobą dobro i zło. Siłą książki jest trafne skojarzenie konwencji z realiami, które stały się punktem wyjścia dla fabuły. Analizując dylematy stojące przed gen. Jaruzelskim i innymi przedstawicielami ówczesnych władz możemy łatwo zapomnieć, że 13 grudnia 1981 r. uruchomiono lawinę zła. Zamykanie do więzień, i to ludzi nie tylko niewinnych, ale właśnie tych, którzy zaangażowali się dla Polski – było złem. Strzelanie do ludzi, bicie, zwalnianie z pracy, wymuszanie emigracji, nakłanianie do donoszenia i korzystanie z donosów – to wszystko było złem. Umacnianie władzy totalitarnej (nawet jeśli coraz mniej udolnie) i zależnej od ościennego mocarstwa było złem. Opluwanie przez propagandę akurat tych, którzy zasługiwali na uznanie i szacunek i dziś, w wolnej Polsce, słusznie są honorowani orderami – było złem.
Wielu spośród tych, którzy pamiętają te czasy, a – jak wynika z badań – także wielu młodszych, uzna to wszystko za oczywistość. Wciąż jednak nie brak tych, którzy jakby o tym zapomnieli albo nie przyjęli do wiadomości. Wielu myli skuteczność z dobrem – choć zło skutecznie użyte nie przestaje przecież być złem. O tym wszystkim pomaga pamiętać „Wroniec”, w którym zło jest realne, niekwestionowane i naprawdę złe.
Ta perspektywa nie zamyka możliwości bardziej zniuansowanych debat o przeszłości. Przeciwnie – jest warunkiem, by subtelne rozważania nie zamieniły się w moralny zamęt, w którym przeszłość staje się tak skomplikowana, że – mimo nagromadzenia faktów – możemy tylko bezradnie rozłożyć ręce i stwierdzić, że właściwie nic pewnego nie da się na jej temat powiedzieć.
Literatura ma przy tym tę przewagę nad publicystyką, że operuje słowami i obrazami zapadającymi mocno w pamięć i w podświadomość. Można tej siły użyć ku dobremu i ku złemu. Baśń Dukaja służy dobrej sprawie. Paradoksalnym wyrazem siły tej literatury są wyrazy uznania dla niej dochodzące ze środowisk, które ostatnio raczej pochylają się z troską nad rozterkami twórców stanu wojennego. Nawet oni, jakby wbrew sobie ulegają sile dobrej literatury. A może – dzięki niej przypominają sobie dawne czasy, w których nie mieli wątpliwości, po której stronie jest racja… To także wyraz hołdu dla dobrej książki.
Na 13 grudnia 2010 r. warszawski Teatr Kamienica zaplanował premierę scenicznej adaptacji „Wrońca”. Wyzwanie nie jest łatwe: siłę obrazowego języka Dukaja w książce jeszcze wzmacnia jej znakomita strona graficzna – więcej niż ilustracja, integralny element dzieła, autorstwa Jakuba Jabłońskiego. Zobaczymy, jaki będzie „Wroniec” w teatrze, którego założyciel – Emilian Kamiński – w czasie, gdy realny Wroniec wysyłał na ulice MOMO, Suki i Bubeków, współtworzył podziemny Teatr Domowy.