Problem „Cmentarza w Pradze” najlepiej podsumował Theo Tait w recenzji dla Guardiana: „Eco zawdzięcza wiele Borgesowi, a jego książka przypomina rodzaj ćwiczenia stylistycznego – fikcyjna wersja prawdziwej historii falsyfikatu, który wywarł olbrzymi wpływ na rzeczywistość – tyle że Argentyńczyk zrobiłby z tej historii zakręcone, nienagannie skonstruowane opowiadanie na pięć stron, a Eco napisał rozwlekłą fabułę na pięćset”.
A zaczyna się tak obiecująco: rok 1897, znajdujemy się w Paryżu, w ciemnym zaułku (jednym z niewielu, które ostały się po wielkiej przebudowie miasta, jakiej dokonał baron Haussmann) w okolicach cieszącego się złą sławą placu Maubert. Prowadzony przez Narratora czytelnik, wkracza do sklepu ze starociami, a potem po skrzypiących schodach wchodzi na piętro i trafia do mieszkania antypatycznego starca, niejakiego Simoniniego. Simonini jest ksenofobem – nienawidzi Niemców („Niemiec wydziela średnio dwa razy więcej kału niż Francuz – nadczynność funkcji trawiennych ze szkodą dla mózgowych, dowodząca fizjologicznej niższości”), Francuzów („Francuz nie wie dobrze, czego chce; wie tylko doskonale, że nie chce tego, co ma”), Włochów („Włoch jest podstępny, kłamie i zdradza”), księży („księdzem lub mnichem zostaje się po to, żeby próżnować; a próżnować mogą, bo jest ich dużo”), masonów, jezuitów, kobiet („wiem, że szkodzą nawet na odległość”) – a najbardziej nienawidzi Żydów. Nienawiść tę wpoił mu dziadek, który poza dużym spadkiem (zagrabionym zresztą przez nieuczciwego notariusza), pozostawił Simoniniemu naprawdę sporo przesądów, uprzedzeń wobec świata i traum.
Poza tym o Simoninim wiadomo niewiele – z jakiegoś powodu cierpi bowiem na zanik pamięci, która wraca mu powoli, w miarę jak zapełnia kolejne strony w swoim pamiętniku. Wkrótce okazuje się, że Simonini ma znacznie więcej problemów ze światem i z samym sobą – a pierwszym z nich jest jego druga osobowość, ksiądz Dalla Piccola, który od czasu do czasu przejmuje kontrolę nad jego umysłem i dopisuje moralizatorskie komentarze do notatek w pamiętniku. W pewnym momencie Simonini uświadamia sobie zresztą, że „prawdziwy” Dalla Piccola leży martwy w kanałach pod jego domem – Simonini, fałszerz tajnych dokumentów i szpieg na usługach wszystkich możliwych wywiadów po zamordowaniu niewygodnego księdza przejął jego tożsamość, aby jeszcze sprawniej prowadzić swoją grę.
Z czasem dowiadujemy się coraz więcej o burzliwej przeszłości Simoniniego, który stał się mistrzem fałszerstwa, pobierając nauki u tego samego notariusza, który pozbawił go spadku. Okazuje się, że specjalista od sporządzania „autentycznych dokumentów, które nigdy nie powstały” ma na swoim koncie udział w wyprawie Garibaldiego (wysadził w powietrze statek, na którego pokładzie przebywał Nievo, skarbnik czerwonych koszul), pracował dla pruskiego wywiadu i carskiej Ochrany, maczał palce w sprawie Dreyfusa (a właściwie to on sfałszował obciążające go dowody) – i wreszcie że to on stoi za Protokołami Mędrców Syjonu, które miały znaczący wpływ na krwawą historię XX wieku.
Szpiedzy, spiski, morderstwa, falsyfikaty, powstania, egzekucje, sekty, jezuici, masoni i komuniści – przecież ta historia mogłaby być taka pasjonująca! Powinna przynajmniej być ciekawa… Niestety. Autora za bardzo zafascynował pomysł, że jego bohater uczestniczył we wszystkich ważniejszych wydarzeniach drugiej połowy XIX wieku i wywarł na nie znaczący, choć nieznany dotąd historii wpływ (niezbyt to jednak odkrywcza koncepcja jak na powieść historyczną). W ten sposób pisarz tworzy spiskową teorię na temat autora spiskowych teorii dziejów – to żart, może nawet i zabawny, ale problem z nim, jak z każdym za długim dowcipem, polega na tym, że nie sposób dotrwać do puenty.
Eco cierpliwie próbuje odsłaniać mechanizmy powstawania uprzedzeń, niespiesznie demonstruje, jak przygodowa fikcja może zainspirować ponurą rzeczywistość. „Tajemnice Paryża” Eugeniusza Sue i fabuły Dumasa dostarczyły pomysłów Joly’emu, autorowi politycznej satyry „Dialog Machiavellego i Monteskiusza w Piekle”, z której następnie czerpał pruski autor powieści sensacyjnych Goedsche – to fragmenty jego książek agenci carskiej Rosji wykorzystali do sporządzenia Protokołów Mędrców Syjonu, które znacząco przyczyniły się do fali antysemityzmu w Europie – i do Holocaustu. We wcześniejszych wersjach, u Sue czy Dumasa główną rolę grać mogli równie dobrze masoni czy jezuici – sceneria, bezduszne argumenty i bezlitosne metody pozostawały bez zmian. To wszystko, na konkretnych przykładach, cytując podejrzanie zbieżne fragmenty powyższych tekstów, uznani badacze wykazywali już wielokrotnie – po raz pierwszy Philip Graves w 1921 na łamach New York Timesa. Co ciekawe, kolejne naukowe dowody na to, że „Protokoły” sporządzone po tajnym spotkaniu członków żydowskiego stowarzyszenia planującego przejęcie kontroli nad światem, sprawiały jedynie, że zwolennicy tezy o autentyczności dokumentu bronili go z jeszcze zacieklejszym zaślepieniem.
I wydaje się, że poza fascynacją tym, jak zagadkowo wpływają na siebie fikcja i rzeczywistość, to właśnie owo trudne do zrozumienia zaślepienie było przedmiotem rozmyślań włoskiego autora, gdy pisał „Cmentarz w Pradze”. Eco musiał się tłumaczyć wobec zarzutów o antysemityzm powieści – tyle że to nie książka jest antysemicka, a jedynie jej główny bohater. Fakt, ciężko nieraz oprzeć się irytacji, gdy pisarz wkłada w usta swoich postaci kolejne absurdalne oskarżenia pod adresem Żydów – od przybytku głowa boli tu z całą pewnością, i to dość mocno. To jasne, że autorowi chodzi nie o szerzenie bzdurnych przesądów, a o sportretowanie i próbę zdiagnozowania określonego typu mentalnego; o docieczenie przyczyn tej żywiołowej, bezinteresownej nienawiści. Irytuje jednak, że antypatycznego Simoniniego dopuszcza w książce do głosu zupełnie bez umiaru. Taka właśnie jest ta powieść: brak umiaru, wyliczenia i powtórzenia skutecznie kładą czytelnika trupem. Ilość materiału zgromadzonego podczas researchu spowodowała, że Eco zasypał nas lawiną faktów.
To z pewnością książka ważna i niezwykle pouczająca – ale w takiej formie również okropnie nudna. Coraz mocniej wikłając się w odsłanianie mechanizmów rozprzestrzeniania się przesądów i spiskowych teorii, Eco w którymś momencie zapomina o fabule – i o czytelniku. W jednym z wywiadów autor „Imienia Róży” wypowiadał się z przekąsem o wartości powieści Dana Browna. Cóż można rzec – czytając „Kod da Vinci” może i pukamy się w czoło z taką siłą i intensywnością, że nietrudno doznać mechanicznego odkształcenia czaszki, ale nie jesteśmy w stanie oderwać się od książki, choćby nie wiem jak była głupia. Żeby zaś odczuć jakąkolwiek przyjemność z lektury „Cmentarza…”, trzeba by go czytać z encyklopedią w ręku – albo być specjalistą od historii XIX-wiecznej Francji, któremu sprawi frajdę odkrywanie fragmentów, gdzie Eco był wierny prawdzie historycznej, i demaskowanie tych, w których uległ podszeptom fikcji.
„Skoro fikcyjne światy są takie przyjemne, dlaczego nie mielibyśmy czytać prawdziwego świata, jakby był fikcją?” – napisał przed laty w „Sześciu przechadzkach po lesie fikcji”. Moglibyśmy, a jakże – gdyby tylko ta fikcja była przynajmniej równie interesująca, co rzeczywistość.