Bardziej podobała mi się kameralna wystawa prac Anity Andrzejewskiej Patrząc skoncentrowana na ukazaniu aspektów buddyzmu, w tym ludzi, zwierząt, fragmentarycznie pokazanych tajemniczych świątyń, zrealizowana z wielkim wyczuciem kadru i delikatności sytuacji. Mniej spodobała mi się bardzo duża ekspozycja zdjęć miejskich z lat 1986-2010 Aleksieja Titarenki opierająca się na koncepcie znanym z „fotografii subiektywnej” Otto Steinerta z lat 50. Titarenko jest bardzo konsekwentny w metodycznym fotografowaniu miasta i „przemijających” ludzi, choć czasami posługuje się montażem. Artysta bardzo umiejętnie kontrastuje widoki miast z postaciami ludzi, okazując się bardzo indywidualnym w stylu fotografem, oddającym duchową atmosferę miast, w tym Łodzi. Ale ten typ fotografii istniał i nadal istnieje także w Polsce, tylko jest mało znany. Wymienię chociażby wczesne prace Marka Janiaka z pierwszej połowy lat 70. czy Piotra Rosińskiego z łódzkiej grupy Poza, która także wystawiała na tegorocznym festiwalu.
Bardzo interesująco wypadło odkrycie wielkiego archiwum Wiktora Jekimienki, w latach dwudziestych XX wieku członka Łódzkiego Klubu Miłośników Fotografii, zaprezentowane na wystawie pt. Energia czasu. Archiwum Dalkii, ujawniające fragment świetnej fotografii o kilku obliczach: reklamy, dokumentu, pejzażu miejskiego i portretu z lat 1922-40, dotyczącego życia łódzkiej modernistycznej elektrowni.
Również bardzo okazale wyglądała prezentacja prac Grzegorza Przyborka i kilku jego uczniów pt. Tożsamość fotografii (2009-11). Z tożsamością to obecnie nie tylko fotografia ma wielki kłopot, ale mniejsza o to, nie będę polemizował z tytułem. Po raz kolejny wielką klasą wyróżniały się obiekty rzeźbiarsko-malarskie Przyborka i same zdjęcia z serii Cantus Lamentus, pokazane po raz pierwszy w czerwcu 2010 w CSW Łaźnia w Gdańsku. Wybitnemu artyście starali się dorównać przede wszystkim Dominika Sadowska, Maria Dmitruk, w mniejszym stopniu Ola Buczkowska i Paweł Kula. Ale na ekspozycji wyczuwało się bardziej formalne traktowanie fotografii czy efektownych instalacji, niż akcentowanie spraw ideowych lub problemowych.
Wystawa Łuk realizmu. Zofia Rydet 1911-1997 – w stulecie urodzin posiadała tym razem mylący tytuł, gdyż artystka ani nie zaczynała ani nie skończyła na realizmie. Cechą jej wielkiej fotografii był zaś dokumentaryzm, nie realizm. Ale i tu pokazano bardzo dobre prace i adekwatne porównania. Przypomniano mniej znane cykle z lat 60. i 70. Kilka kolaży, według mojej wiedzy, niewłaściwe atrybuowano na lata 60 i 70., a należą one do cyklu Suity śląskiej, który tworzony był do przełomu lat 80/90. Ozdobą pokazu była projekcja najlepszego filmu o fotografii polskiej, poświęconego Rydet, w reżyserii kuratora tego pokazu Andrzeja Różyckiego. Drugim kuratorem wystawy był Karol Jóźwiak. Istotą ekspozycji było pokazanie prac mniej znanych czy wręcz nieukończonych obok kilku prac ze słynnego Zapisu socjologicznego 1978-1990, który w interpretacji trzeba także odnieść do fotografii amerykańskiej z lat 30. z kręgu FSA, jak i do niektórych prac we wnętrzach Diany Arbus z lat 60. Analiza twórczości Rydet w dalszym ciągu domaga się kolejnych interpretacji.
Dla zwolenników eksperymentu i poszukiwania nowych technik w dobie cyfrowej reprodukcji polecam zaznajomienie się z przestrzennymi pracami Krzysztofa Cichosza Fotoinstalacje wybrane, który pragnie zgłębiać tajniki kultury, a nie życia społecznego czy politycznego. A szkoda, gdyż może ten aspekt jest bardziej odkrywczy, o czym świadczy także twórczość Krzyszofa Wodiczko. Zastanawiam się dlaczego tak późno, bo dopiero w 2011, pokazano je w Łódzkim Towarzystwie Fotograficznym, skoro już w 2003 artysta miał pokaz w Muzeum Sztuki w Łodzi?
Więcej spodziewałem się po Genesis Rafała Biernackiego, który powtarza ten sam motyw portretu z zamkniętymi oczyma w niezbyt przemawiającej do mnie formie „metalowego obrazu”, a właściwe obrazu z wielkimi ramami. Za dużo prac pokazał bardzo zdolny Piotr Zbierski, który potrafi uchwycić ekspresjonistyczny klimat, w tym zdjęć nocnych w ruchu. W kolejnej wystawie Portrety Magdaleny Kmiecik zobaczyłem głównie żart mniej lub bardziej intrygujący i niezdecydowanie, co do wyrazu psychologicznego portretowanych. Lekkie rozczarowanie, choć także dostrzegam tu duży talent.
Podsumowanie
W ten sposób najciekawsze wystawy zorganizowane były poza programem głównym, co zafunkcjonowało także tym, że poświęcono im zdecydowanie mniej miejsca w katalogu i nie reklamowano tak, jak programu zasadniczego. Proponuję zastanowić się nad przeglądami szkól fotograficznych i zamieszczaniem tak wielu zdjęć w katalogu, gdyż może szkoda na to pieniędzy.
Najważniejszą sprawą jest jednak fakt, że najciekawsze wystawy, jakie wymieniłem (Titarekno, Krawiec, Hueckel, Andrzejewska i Lech) opierały się na obrazie analogowym w sensie używania negatywu i kopiowania go w ciemni. O czym to świadczy? Istnieje potrzeba bycia wiernym rzeczywistości, bez jej manipulowania i symulowania. Istnieje potrzeba rozwijania fotografii w potencjale z XIX wieku (!), gdyż zdaniem niektórych teoretyków i praktyków, właśnie wtedy dokonały się najważniejsze odkrycia, które nie zostały należycie rozwinięte. Dlatego tak popularny jest teraz, nie tylko w Polsce, zarówno mokry kolodion, jak i ambrotyp czy „utrwalanie cienia” kamerą otworkową. A może fotografia analogowa odzyskuje utracone w latach 90. i na początku XXI wieku pozycje? Albo to tylko zbieg okoliczności, jaki zdarzył się w tym roku w Łodzi!
2 comments
Krzysztof,
Zgadzam się z Tobą w bardzo wielu punktach! Przeprowadziłem rozmowę z szefami artystycznymi Fotofestiwalu – już niebawem (tak za miesiąc) ukaże się w nowym KF.
Ukłony…
Waldemar Śliwczyński
Waldku,
Cieszę się, że podobnie sądzisz! Czekam także na wnikliwą recenzję z Miesiąca Fotografii w Krakowie, gdyż na razie ukazują się tylko tzw. teksty sponsorowane, głównie w “GW” i Fotopolis. Ale jest on moim zdaniem dużo gorszy, niż w ten z Łodzi!
Dziękuję
Krzysztof Jurecki
Comments are closed.