W Lublinie nowy szef Teatru im. Osterwy, Artur Tyszkiewicz, wystawił Sen nocy letniej. Ateńscy rzemieślnicy grają tam tragedię o Pyramie i Tyzbe, najśmieszniejszą parodię teatru wszechczasów. Reżyser postanowił zrobić z niej rodzaj rapu, zrytmizować, zdiscopolować, kpić z jej pomocą z wulgarności dzisiejszej rozrywki. Ironista się znalazł! Widzom ręce natychmiast same złożyły się do rytmicznych oklasków, uśmiechy szczęścia wykwitły na facjatach. To też charakterystyczne dla samozadowolonych: śmiać się z prostaków i jednocześnie czuć się błogo właśnie w tym, co tamci pokazują. Na nic tu ironia. Na nic i trzaśnięcie w pysk, nawet gdy biją tacy fighterzy jak Monika S. i Paweł D.
Dobrze, dobrze, ja przecież wiem, że nie o to im w Firmie chodziło. Nie o to, jak bywalcy stacji benzynowych zachowują się w teatrze – ergo w życiu publicznym – tylko o to, jak rządzą krajem, biorąc na smycze reprezentantów narodu. Spektakl miał być poświęcony rozbiciu Polskich Kolei Państwowych na dziesiątki spółek, co doprowadziło do wzbogacenia inicjatorów przekrętu, tudzież do klęski całej branży. Paweł Demirski ogłosił w programie proklamację godną lidera opozycyjnej partii: Najnowsza historia polityczna Polski naznaczona jest pasmem rozmaitych afer. Większość z nich pozostaje nierozwiązana. Kroiła się polityczna rozróba, kolejna po piorunującym Jakubie S.
O ile wszakże zrównanie współczesnego kredytobiorstwa z niegdysiejszą pańszczyzną w spektaklu o Szeli było – przy całym sprzeciwie, jakie koncept budził – przynajmniej oryginalne i świeże, o tyle kolejowy spektakl poznański tuż po gwizdku „odjazd” wtoczył się na tory wyjeżdżonej do cna demagogii. Nie powstydziłby się jej wspomniany na początku Andrzej L. Zobaczyliśmy napisy wyświetlane na ścianie: w tym i w tym dniu przekształcono PKP w sto ileś spółek, a sześć tygodni później wykoleiły się dwa pociągi i zginęło kilkoro pasażerów. Prosty związek, prawda? Gdyby nie przekształcenia własnościowe, iluż ludzi nie straciłoby życia! W intermediach pomiędzy dialogami aferałów starsza pani (w pięknym, bo powściągliwym wykonaniu nestorki poznańskiego zespołu, Sławy Kwaśniewskiej) opowiadała, jak nocami przekrada się na nieczynny dworzec, zwodząc zastępy ochroniarzy. Spotyka tam podobnych sobie nostalgików i razem spacerują w milczeniu po peronie, kontemplując tęsknotę za czymś, co im ukradł jakiś złoczyńca. Tylko za czym? Jeśli za młodością, to dałoby się zrozumieć, ale co to ma wspólnego z rozkradzeniem PKP? Każdy, kto ma ciut więcej lat niż Strzępka i Demirski, ma w pamięci dworce i pociągi z epoki Wujka PRL i raczej nie marzy, żeby się nimi znów przejechać.
Panosząca się w bezkarna kraju kasta królów stacji benzynowych truje politykę, stosunki międzyludzkie, życie intelektualne, sztukę. Albowiem udało się jej wmówić wszystkim, że jest normą we współczesnym świecie. Że butne chamstwo w życiu społecznym jest czymś tak naturalnym, jak powietrze, że tak już jest i koniec. W walce z tą toksyną każda skuteczna broń byłaby na wagę złota. Ale nie jest skuteczną bronią ani w tej, ani w żadnej sprawie pieśń dziadowska rozkradli, panie, rozkradli tę Polskę, rytualne, puste biadolenie, na dźwięk którego ludzie w tramwaju odwracają się twarzą do okna. Nie da się utłuc knajactwa maczugą demagogii, nawet tak podszytej rozpaczą jak poznański spektakl. Naczelny duet oburzonych polskiego teatru, też już to pewnie wie.