Pisałem nieraz o Marku Chlandzie. Prowadziłem z nim wiele rozmów, niektóre z nich ogłosiliśmy drukiem. Współdziałaliśmy raz za razem przy organizowaniu wystaw w Polsce i innych krajach. Myśląc wcześniej o jego pracy, pisałem: „Wszystko co trzeba wiedzieć – widome”. Właściwie chciałoby się na tym poprzestać. Nie można jednak – jak widać. Komentarz raz za razem okazuje się pożądany. Rozważania na temat pracy przeciwstawiają się rozproszeniu naszych usiłowań. Próba przeniesienia w słowach tego, co artysta w swojej pracy pokazuje jest chyba koniec końców daremna ale może spowodować przeniesienie wzroku i zwrócenie uwagi odbiorcy na to, co jest do oglądania. Niedawno Marek Chlanda do mnie napisał: „Każde przeniesienie i przechwycenie uniemożliwia a przynajmniej utrudnia rozpad.” Wierzę, że jedynie współdziałanie umożliwia – wobec entropii – trwanie znaczenia jakiegoś dokonania. Warto też namawiać potencjalnych odbiorców („współpracowników” autora, wedle Chlandy) do uważności.
Tranzyt Marka Chlandy to obecnie przedostatnia ukończona „rodzina”, jak mawia artysta, jego obrazów, a także paru obiektów, ostatnia dotąd eksponowana. Cały ten zespół wystawiony był w krakowskim MOCAK wiosną 2012 roku. Grupę tę bezpośrednio poprzedzał cyklu obrazowy – Beatyfikacje (który w komplecie prezentowaliśmy w wystawie Marek Chlanda „Beatyfikacje” 2006-2007 w Muzeum Narodowym w Poznaniu na przełomie 2009 i 2010 roku) oraz zespół obrazowo-rzeźbiarski Życie zewnętrzne (prezentowany w dwóch odsłonach różnych swoich części w Galerii Starmach w Krakowie i Galerii Muzalewska w Poznaniu w roku 2009). Chlanda uznał Beatyfikacje za swe rozstanie z wiekiem dwudziestym. Tranzyt natomiast stanowi dlań przejście w nowe stulecie. Pokaz Tranzytubył kolejną ekspozycją jednego jego dzieła o złożonej i – podobnie jak zazwyczaj – definitywnie określonej przez autora strukturze. Takie wystawy stanowią optymalną formę unaoczniania innym (a gdy idzie o kompletność – także samemu sobie) kolejnego kroku w dokonaniu artysty, ukończonej grupy prac. Zwykle pracuje on nad seriami („rodzinami”) utworów. Chlanda w ogóle myśli i pracuje całościowo. Kończy się zatem jedna seria i niebawem rozpoczyna kolejna. Zwłaszcza jest tak w ostatnich kilkunastu latach. Cykle te powstają przez długi czas. Chlanda pracuje nad nimi systematycznie. Zapełnia przy tym notatniki, rysuje, notuje, wypisuje, ćwiczy. Oddaje się lekturze. Poświęca czas na namysł. Ogląda. Stara się nie trwonić niczego. Czasem w trakcie pracy robi pauzy. Tak pracę, jak i interwały precyzyjnie planuje. Albo raczej przewiduje. Potem wystawy powstają w mgnieniu oka. Zazwyczaj, kiedy robiona jest ekspozycja jakiegoś zespołu jego dzieł, artysta jest już w zaawansowanej fazie swej pracy nad kolejną ich „rodziną”. Jej poświęca cały swój czas. Na wcześniejszą grupę czasem spogląda ze zdumieniem, że to są jego własne prace. Jakby się już wyprowadził, przeprowadził, albo pozostawał w tranzycie. Dodać jeszcze mogę, że dawniej Chlanda często zmieniał miejsca, w jakich żył i pracował, obecnie te przemieszczenia dokonują się bardziej w jego głowie, a uzewnętrzniane są poprzez obrazy.
Do innych jeszcze dokonań Chlandy, które mam na myśli, kiedy zapisuję te uwagi, należą: dwa nieco wcześniejsze zespoły obrazów i obiektów (a i zapis oraz projekcja filmowa), układające się w cykle noszące tytuły Pamiętniki Boga i Zaświaty, które pokazywane były (we fragmentach) w Galerii Starmach w 2004 roku i w Galerii Foksal w Warszawie na przełomie 2004 i 2005 roku; cykl obrazowy Porządek prezentowany w całości w wystawie w Galerii Muzalewska w roku 2005; ciąg obrazowy Sześć dni, który pokazywaliśmy w Galerii Foksal na przełomie 2006 i 2007 roku.
W połowie 2012 roku Marek Chlanda ukończył pracę nad najnowszą konstelacją utworów (są to malunki, rysunki i obiekty, a także tłum figurynek) zatytułowaną Uzdrowisko. To znowu duży zespół. Jeden jego fragment prezentowany będzie jesienią 2012 roku w Galerii Foksal. Inny wyimek z tego zespołu pokazany zostanie w roku 2013 w Galerii Muzalewska. Wystawienie wszystkich dzieł składających się na Uzdrowisko jest na razie sprawą otwartą.Owe cykle Chlandy jawią mi się na podobieństwo kolejnych ksiąg składających się na Księgę Pytań Edmonda Jabèsa – wciąż wokół tego samego i ciągle od nowa. To intrygujące. Myślę, że jest tak dlatego, bowiem to, co podejmuje w swojej pracy Chlanda jest chyba intrygujące dla niego samego i samego go wciąż w trakcie pracy zaskakuje. Cała ta bliższa naszemu czasowi faza pracy artysty (czynnego, przypomnijmy, na polskiej i międzynarodowej scenie artystycznej od drugiej połowy lat 1970-tych) wyniknęła, jak sądzę, z następstw jego paromiesięcznego pobytu w Jerozolimie w pierwszej połowie lat 1990-tych, a czego bezpośrednim rezultatem twórczym (poza wystawą, jaką zorganizowaliśmy w Tel Aviv Museum of Art w Tel Awiwie w 1993 roku; pokazany tam został między innymi wykonany przez Chlandę w Izraelu Kodeks Jerozolimski) była grupa złożona z rysunków, kolaży i obiektów zatytułowana Kodeks Nadwiślańskie ksponowana w Galerii Foksal w roku 2003.
Wcześniej uważałem, powtórzę, powiązanie wiedzy i widzenia za zasadnicze dla samoświadomości artysty. Odnosiło się to zwłaszcza do prac, w których Chlanda w bezpośredni sposób odwoływał się do Samuela Becketta, a które prezentowaliśmy m. in. w wystawie Miejsca Rzeźby. Joseph Beuys, Marek Chlanda, Royden Rabinowitch w Muzeum Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie w 1988 roku. Podobne w charakterze dzieła Chlandy, reprezentujące tę pierwszą fazę jego pracy pokazaliśmy w wystawach artysty w Galerii Muzalewska Villa Serena w roku 2002 oraz Kolekcja poznańska w 2007 roku, a również w pokazie Miejsce dla Ignacego w Galerii U Jezuitów w Poznaniu w 2003 roku. Sądzę teraz, że praktykowanie dociekań na temat widzenia (biernego i czynnego, by tak rzec, oglądu i obrazowania), słowem na temat widzialności samej, a nie tropienie i ujawnianie związków wiedzy i widzenia, to centrum, istota pracy Chlandy w ostatnich kilkunastu latach. Jest to zarazem czas, kiedy oddalił się on od dominującej wcześniej w jego zajęciach roboty rzeźbiarskiej. Pamiętać warto, że wcześniej podejmował on też prace na temat zorganizowanego ruchu i dźwięku w działaniach z gatunku performance oraz w przedsięwzięciach choreograficznych. Od długiego już czasu przeważa jednak zwrócenie się artysty ku obrazowaniu, „tworzeniu wizerunków” – jak mawia. Zajmuje go zdejmowanie zasłon (również z użyciem takich technologii, jak na przykład tomografia komputerowa), przypatrywanie się kawałkom widzialności, jej fragmentom, warstwom, plastrom (niektóre tworzone przezeń teraz obrazy wyglądają jak tomogram, czy wręcz są jego rysunkową kopią). W tym samym czasie Chlanda pochylił się nad bólem. Stanął twarzą w twarz z ofiarą. Zajął się ofiarowaniem. Zwrócił się wprost ku religii. Choć tego nie wiadomo właściwie. Spore fragmenty jego pracy pozostają tajemnicą. Przy tym warto wiedzieć, że artysta odrzuca wymóg wtajemniczenia w odbiorze sztuki. Podkreśla za to niezbędność uporczywej pracy. Potrafi on przybliżyć znaczenia swojej pracy (a i innych artystów) jak mało kto. To rzadka umiejętność – swoista jego cecha. Czasem jego wskazania, zwodząc z pozoru i mamiąc, dopomagają, niejako na przełaj, naszemu pojmowaniu spraw złożonych. W jednej z rozmów ze mną (jakie weszły w skład nie wydanej jeszcze książki: Marek Chlanda, Jaromir Jedliński, Tadeusz Sławek O sztuce nieświeckiej), artysta mówił: „Rzecz, która mnie zawsze szalenie interesowała w religii to humor.” Oddał się on w swych zajęciach, co bodaj najistotniejsze w ostatnich latach, „poszukiwaniu oryginału” – wedle własnych słów. Wciąż zdumiewa mnie gruntowność myślenia Chlandy, przenikliwość jego cierpliwego widzenia, a w efekcie moc jego obrazowania. Stanowi ona rezultat mierzenia się artysty z konkretem. Jego wiarygodność bierze się z tego, że Chlanda nie porzucił ambicji poszukiwania i obrazowania obiektywnego porządku. To sytuuje jego zamierzenie twórcze w oddzielnym miejscu. Jego samego natomiast pozostawia w osamotnieniu. Chlanda z samotności uczynił wręcz element reguły swojego postępowania oraz warunek swojej pracy. Postawa Marka Chlandy nie wyklucza przyjaźni, odrzuca on towarzyskość. Tadeusz Sławek w swoim eseju poświęconym Markowi Chlandzie (w przywołanej już naszej wspólnej książce O sztuce nieświeckiej), napisał: „Rozmowa z przyjacielem jest wydobywaniem na jaw skrytości świata.” To trafne.