Czy można opisać książkę komuś, kto jej nie przeczytał? Czy można opowiedzieć o wojnie komuś, kto jej nie przeżył? Miljenko Jergović, jeden z najbardziej znanych chorwackich autorów, zdaje się nie mieć takich wątpliwości.
Zaskakuje przy tym obfitość jego produkcji literackiej i regularność, z jaką kolejne pozycje ukazują się na rynku. I chociaż odbiór jego powieści często wykracza poza same teksty i koncentruje się wokół napiętych stosunków pisarza ze wszystkimi dookoła (przy czym to „dookoła” potrafi wykraczać daleko poza granice Chorwacji), krytycy nie mają wyjścia – muszą go chwalić. Ktoś wspomniał, że nawet najsłabsza z jego powieści przewyższa swoją jakością wszystko co w ostatnich latach wyszło spod piór pozostałych chorwackich pisarzy. Inni, jak Saša Ćirić przyznają się do szukania słabszych punktów w jego twórczości. Oczywiście w końcu je znajdują. Jednak na temat „Srdy” krytycy milczą.
Czy można opowiedzieć o wojnie, komuś kto jej nie przeżył? A może inaczej: czy można przeżyć wojnę i o niej nie opowiedzieć? Czy można przeżyć oblężenie Sarajewa (nawet, jeśli nie wytrwa się do końca i skorzysta z pierwszej okazji wyjazdu), i po przyjeździe do Zagrzebia zdusić wszystko w sobie? Jergović tego nie zrobił, nie robią tego też jego bohaterowie.
„Srda” ma pięciu bohaterów. Mężczyzn. To ważne, bo ofiarą jest kobieta, a właściwie dziewczynka, żebraczka pochodząca najprawdopodobniej z Europy Wschodniej, o której czytelnik nie wie nic, i o której się niczego nie dowie. Może oprócz faktu, iż codziennie na jednym z najbardziej ruchliwych skrzyżowań w stolicy Chorwacji, Zagrzebiu, śpiewała popularne piosenki, tańcząc i uciekając przed samochodami. Nie były to przypadkowe piosenki. Tak zwany „turbofolk”, bałkański pop, o wątpliwej wartości artystycznej i orientalnej melodyce, symbol tego wszystkiego, czego się Zagrzeb publicznie wstydzi i potajemnie kocha. W końcu to miasto, w przekonaniu jego mieszkańców, znajduje się z całą pewnością w Europie, i to Europie Środkowej, a z Bałkanami nie ma nic wspólnego. Brudna żebraczka śpiewająca wątpliwe przeboje w samym centrum miasta uważającego się za zachodnie była niewygodnym „zgrzytem” na gładkiej powierzchni, ale mimo to – a może właśnie dlatego – była jednocześnie jego centrum, pewnym punktem spotkania, zespalającym wschód z zachodem, przeszłość z przyszłością, przynależność z wolnością.
Srda była człowiekiem bez przynależności państwowej, bez przeszłości, bez jakichkolwiek związków z innymi ludźmi. W przeciwieństwie do pozostałych bohaterów powieści, była absolutnie wolna. Czy to ta drażniąca wolność mówienia (śpiewania) czego chce i gdzie chce, bez strachu przed konsekwencjami, była powodem, dla którego w jej sprawę zaangażowało się tak wiele zupełnie ze sobą niezwiązanych osób?
Jednym z nich był Lazar, stróż, który pilnował jej zwłok w miejskiej kostnicy, a którego opowieść jest pierwszą z pięciu części „Srdy”. Mężczyzna, pochodzący z serbskiej rodziny, były policjant, zwolniony z powodu przynależności etnicznej. Człowiek zamknięty w sobie, zrezygnowany, złamany. Strach, który odczuwał w czasie wojny, strach przed byciem zidentyfikowanym jako „obcy”, „inny”, przed problemami, jakie mogą spotkać jego rodzinę z jego powodu, przed możliwością konieczności opuszczenia miasta, które go przygarnęło – zostawił w jego psychice głębokie ślady. Nie ma jednak w jego opowieści żalu, ani pretensji do życia, jest za to dużo goryczy i brak jakichkolwiek nadziei na przyszłość.
Nieco inaczej prezentuje się kondycja psychiczna Lovro Babicia – policyjnego inspektora, jedynego z bohaterów, który próbuje w jakikolwiek sposób rozwiązać gordyjski węzeł, jakim jest śmierć Srdy, co nie oznacza, że stosuje analogiczne kryteria względem swojego życia. Wręcz przeciwnie, fanatyczne niemal zaangażowanie w śledztwo wydaje się być jedynie sposobem na ucieczkę od własnego życia, od matki, która go zostawiła, od babki, która była podczas wojny związana z faszystowskim ruchem ustaszy, od siostrzeńca, który zmarł na nieznaną chorobę… Głos Babicia jest zdecydowany, jego opowieść wyraźnie wskazuje na jego sposób myślenia. Przejmuje on kontrolę nad spokojną dotychczas, pozornie niezaangażowaną narracją.
Narracja zmienia się i jeszcze bardziej subiektywizuje w opowieści kolejnego z bohaterów, Ilego, głównego oskarżonego, na co dzień dostawcy pizzy. Drobny przestępca, uciekinier z Bośni, geniusz matematyczny, którego ojciec zmarł wcześnie, człowiek, który od czasu wojny, opuszczenia przez matkę a następnie przybycia do Zagrzebia musi troszczyć się nie tylko o siebie, ale i o „przygarnięte” przez siebie małżeństwo – kobietę i karła. Pełen goryczy, ale i chęci do działania, nie przygląda się życiu jak Lazar. Chce pokazać, że ma moc, że ma władzę. Tylko jemu udaje się nawiązać kontakt z Srdą, ale o szczegółach niewiele się można dowiedzieć, gdyż Ile wciąż zmienia zeznania, zasłania się niepamięcią, zmienia temat. Opowieść Ilego jest dialogiem z inspektorem Babiciem, formą ciągłej obrony przed spodziewanym atakiem, przy czym trudno oprzeć się wrażeniu, że to nie Babicia Ile boi się najbardziej.
Tymczasem zarówno Svjetlan Andrassy, jak i Tomo Wacha zdają się nie bać nikogo. Pierwszy z nich, człowiek sukcesu, urodzony w Belgradzie, mieszkający w Zagrzebiu, przystojny i bogaty. Drugi – pochodzący z Bośni, właściciel zagrzebskiej restauracji, któremu za pomocą własnego sprytu i umiejętności podejmowania trafnych, choć na pozór niezwykle ryzykownych decyzji udało się osiągnąć wysoką pozycję towarzyską. Ich opowieści nie mają już tego rytmu, charakterystycznego dla Jergovicia – powolnego, jakby rozkołysanego, zataczającego coraz szersze kręgi, niezmieniającego tempa niezależnie od tego, czy opisywany jest zachód słońca czy śmierć człowieka. Ci bohaterowie, podobnie, jak i pozostali, w Zagrzebiu są przybyszami, ale nie tylko w sensie geograficznej migracji. Są oni przybyszami z innego świata, nieprzystającego tak do Zagrzebia, jak i do całej bałkańskiej rzeczywistości, z której się wywodzą. I w żadnym z tych światów – tak naprawdę – nie potrafią się odnaleźć, mimo bogactwa, powszechnego szacunku i wszelkich zewnętrznych oznak sukcesu. Ich opowieści są pełne negatywnych odczuć względem zewnętrznego świata, ale i poczucia rozpadu, bezsensu, przeczucia nadciągającej katastrofy…
Wszyscy bohaterowie są w Zagrzebiu przybyszami. To ważne, bo w oczach mieszkańców Zagrzebia są niechcianymi „obcymi”, którzy, ze względu na swój język – ten sam, a jednak inny – zawsze będą rozpoznani. Mogą w tym pomóc też ich niechorwackie bądź niekatolickie imiona (Svjetlan, zanim zmienił miejsce zamieszkania, imię i nazwisko, nazywał się Lucifero Andrašić). Od imion już tylko krok do rodziców, którzy je nadali, a szerzej – do historii ich rodzin. W rzeczywistości, w której na niewielkim terenie różne ustroje polityczne zmieniają się z zawrotną prędkością, a ci sami ludzie, którzy wczoraj byli braćmi, dziś są wrogami (by pojutrze stać się najlepszymi przyjaciółmi) nie ma osoby, która w swojej rodzinie nie miałaby kogoś, czyje poglądy nie byłyby sprzeczne z akurat panującą orientacją polityczną. Historia, która przemocą wdarła się do ich życia, szybko zrosła się z nim, zostawiając po sobie nie tylko piętno czy poczucie wstydu, ale i chroniczną niepewność jutra i strach przed zdemaskowaniem jako „obcy”, „inny”, „niepasujący”. Ten właśnie strach jest motorem działań wszystkich bohaterów – nie tylko tych głównych, ale i mnóstwa innych postaci, które zmieściły się na ponad 550 stronach powieści, a też być może i samego autora, którego autobiografia (w Polsce ukaże się w październiku) zawiera wiele elementów zaskakująco podobnych do obecnych w „Srdzie”.
„Srda” jest powieścią nader rozbudowaną, wielowątkową, bogatą, nieprzewidywalną, rozbiegającą się we wszystkich kierunkach, tak, że z jednej opowieści wyłaniają się następne, najczęściej w ogóle ze sobą nie powiązane. Z jednej strony stanowi to świetną ilustrację opisywanej rzeczywistości, której nie da się ogarnąć i zamknąć nawet w najbardziej opasłym tomie, nie tylko literackim. Z drugiej zaś – utrudnia odbiór, przytłacza, i zostawia nieodparte wrażenie, że najlepszą częścią książki nie są bardzo luźno związane ze sobą opowieści głównych bohaterów, lecz małe perełki, historie osób, z którymi główni bohaterowie zetknęli się w ciągu swojego życia. Nieważne, czy jest to właściciel sieci pizzerii, karzeł, genialny krawiec, umierający na białaczkę chłopiec czy rzemieślnik układający kafelki w toalecie na lotnisku – każda z tych historii jest oddzielnym światem, kwintesencją sposobu narracji Jergovicia. Jednym zdaniem zbywa on rzeczy ważne, by następnie drobiazgowo opisać najbardziej błahe, a wszystko to tym samym, pozornie niezaangażowanym tonem, który sprawia, że narracja zawsze toczy się gładko, bez przeszkód skacze z tematu na temat i zatacza coraz szersze kręgi. Zaś bohaterowie, zaplątani w historię, z której nie potrafią się uwolnić, nagle odkrywają, że historia jest narracją i że także z tego zaklętego kręgu nikt nie potrafi ich uwolnić. I nie jest ważne, kto był zabójcą.