W ponowoczesnym społeczeństwie sztuki wizualne są przez mass media deprecjonowane i traktowane w instrumentalny sposób. Mass media są zainteresowane kulturą w znaczeniu wydobycia z niej przede wszystkim wątku sensacyjnego i erotycznego. W związku z tym wybiórcza i przypadkowa analiza kultury łączy się zazwyczaj ze skandalem, śmiesznością czy niedorzecznością proponowaną najczęściej przez spektakl antysztuki lub pochodzący wprost z samego życia, jak wizyta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Chinach. Koszt tej wycieczki okazał się zaskakująco duży – ok. 100 000 zł. A jaki był efekt? Zobaczymy albo i nie!
Wystarczy przytoczyć kilka tytułów z prasy codziennej, aby zorientować się, jak pokazywany jest problem kultury. Oto tytuł wzięty z „Gazety Wyborczej” Awantura we Włoszech: Gwiazdor zaatakował księży. “To kapłan dekadencji”, “brednie”. Ale tak nie jest na całym świecie, wystarczy poczytać „The Guardian” czy „New York Times” albo zobaczyć sposób prezentacji kultury wizualnej w tamtejszej telewizji: BBC czy Euronews. A w Polsce? Zmiana dyrektora specjalistycznego kanału telewizji polskiej Kultura nie spowodowała poprawy sytuacji. Kulturę zastępuje zwykle rozrywka, o sztuce już nikt nie mówi. Nocą pokazuje się głównie programy o wideo, które nie spełniają żadnych norm kulturotwórczych, gdyż brak im pobieżnej choćby analizy krytycznej.
Od 1990 roku po tzw. transformacji politycznej rozwinęły się równocześnie procesy prywatyzacji i symulacji, w ten drugi w znaczeniu używanym przez Jeana Baudriallda. Pierwszy polega jednak na centralizacji. Pod pozorem demokratyzacji centralnie steruje kulturą Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które daje ogromne pieniądze niektórym muzeom, najczęściej w Warszawie i w Krakowie. Drugi proces polega na udawaniu pracy badawczej, wystawienniczej, edukacyjnej, czyli symulacji, czego dobitnym przykładem był Kongres Kultury we Wrocławiu zorganizowany demokratycznie tylko dla wybranej części elity. Ten drugi proces nie dotyczy tylko Polski. Jeśli ktoś nie wierzy, niech przeliczy, ile kosztuje zorganizowanie wystawy np. Katarzyny Kozyry w Muzeum Narodowym w Krakowie, czy ile wystaw przygotowuje jakieś duże Muzeum Narodowe, a ilu pracowników jest tam zatrudnianych. O reformach polskiego muzealnictwa mówi minister Zdrojewski, ale jak wiemy z doświadczenia na tym się to skończy. Dla porównania proszę sprawdzić ilość pracowników w dowolnie wybranym niemieckim czy austriackim Kunstahalle albo w Centre Pompidou w Paryżu i zobaczyć ilość prezentowanych corocznie ekspozycji.
Konkursy?
Szybko z pamięci publicznej zniknie przeciętna realizacja trzech filmów o znaczeniu propagandowo-demagogicznym z Pawilonu Polskiego na Biennale Weneckim wykonana przez Yael Bartanę działającą w kręgu „Krytyki Politycznej”. Spytajmy raz jeszcze o skład jury i jawność wszystkich zgłoszonych projektów. W Polsce jej filmy przedstawiano oczywiście jako międzynarodowy sukces. O ile pamiętam, od lat 80. każdy z polskich pokazów w Wenecji przedstawiany był jako wybitne wydarzenie. Piotr Bernatowicz w podsumowaniu roku 2011 słusznie zwrócił uwagę, że „Krytyka Polityczna” „[…] całkowicie zawładnęła umysłami osób wpływających na polskie życie artystyczne”[1]. I oczywiście jest to groźne, przede wszystkim w swym wymiarze finansowym realizowanym przez MKiDN, aby spojrzeć na listę dotacji i grantów, także tych przyznanym galeriom (głównie Raster oraz Żak/Branicka z Berlina) na uczestnictwo w międzynarodowych targach sztuki.
Przestały mieć jakiekolwiek znaczenie wystawy grafiki. Kto wie, że w Łodzi w 2011 miało miejsce 14 Międzynarodowe Triennale Małych Form Grafiki? Niewiele osób poza samą Łodzią interesuje się tego typu konkursami. Jej znaczenie diametralnie uległo minimalizacji od początku XXI wieku. Mamy za to śmieszne konkursy malarskie, w tym chyba najbardziej kuriozalny im. Gepperta we Wrocławiu próbujący wyznaczać trendy w malarstwie. Ukazuje nie tylko infantylizm młodych twórców, ale pomieszanie pojęć teoretycznych przez jury, które nie tylko dopuściło do prezentacji słabych fotografii, wideo i instalacji, ale takie prace nagrodziło, co jest nieporozumieniem. Można tu mówić o anestetycznym postpiktorializmie, któremu uległo jury. Np. Łukasz Surowiec wykonał bardzo ciekawe i ryzykowane prace krytyczne używając fotomontażu cyfrowego, ale to nie jest malarstwo. Przy takim nastawieniu jury przeoczono bardzo ciekawie zapowiadające się malarstwo Julii Curyło, która miała wystawę indywidualną w toruńskiej Wozowni. Jej monumentalne w formie prace są nowym rodzajem fotorealizmu, który diagnozuje religijną pustkę.
Nowe stare giganty?
Otwarcie na uniwersalizm i „umiędzynarodowienie” UE zaowocowało w Polsce nowymi posadami dyrektorskimi w CSW w Warszawie i w CSW w Toruniu. Oba wybory spowodowały, że do tej pory sprawnie działające machiny kultury w 2011 bardzo znacznie ograniczyły swoją aktywność. W przypadku Warszawy i Torunia odeszło z pracy kilku znaczących pracowników merytorycznych, co nie wystawia dobrej opinii nowej dyrekcji. W przypadku drugiej instytucji okazało się, że dyrektor nie zna scenariusza jednej z najbardziej kontrowersyjnych wystaw, jaką niewątpliwie była THYMOS. Sztuka gniewu 1900–2011 (kurator Kazimierz Piotrowski), która dokonała podziału na stronę lewą (komunistyczną) i prawą – narodową, czyli prawicową. Jednak takie arbitralne podziały są bardzo niebezpieczne i zwodnicze. Nie zawsze życie polityczne przekłada się na twórczość wizualną i nie zawsze taka klasyfikacja jest trafna (np. aspirujący do buddyzmu Marek Zygmunt czy operujący dadaistyczno-surrealistyczną formą religijny Andrzej Różycki). Wracając do tej instytucji, to nowy dyrektor – Paweł Łubowski CSW uczynił placówkę bardziej lokalną, o znaczeniu dużego BWA, a była pod koniec poprzedniej dyrekcji międzynarodową, z prężnym zespołem kuratorskim, choć początki też nie były obiecujące.
Na samym początku 2011 w CSW w Warszawie mogliśmy obejrzeć Fragment Mirosława Bałki, w którym dwadzieścia kilka prac wideo stwarzało ciekawą jakość artystyczną, ale niedorównującą jego dokonaniom rzeźbiarskim. Operuje on krótkimi i zbyt prostymi formami filmowymi, aby konkurować z możliwościami innych twórców, bardziej zaawansowanymi pod względem technologicznym. Ale jego koncepcja krótkiej i prostej realizacji doskonale sprawdza się w formie instalacyjnej, ukazując problem zagrożenia i bliskiej śmierci.
Także niewiele interesującego działo się w Narodowej Galerii Sztuki Zachęta w Warszawie, która ma od niedana nową dyrektorkę powołaną bez konkursu – Hannę Wróblewską. Na co wydawane są tu miliony złotych? Na utrzymanie gmachu i personelu, podobnie jak wielu innych polskich placówek cierpiących na nadmiar pracowników oraz niedobór wystaw i publikacji. I żadnej reformy po 1990 w tym względzie nie było w Polsce.
W Zachęcie miała miejsce wielka wystawa Marii Pinińskiej-Bereś, Natalli LL i Ewy Partum. Było to tylko przypominanie, a nie – stworzenie nowej interpretacji czy nowego toposu. Brakowało pomysłu, podstawowej idei, np. porównania do współczesnych im artystek z Europy Środkowej, np. Sanji Iveković, Mariny Abramović. Pokazanie pod koniec roku 2011 wystawy światowego fotografa Wolfganga Tilmansa było ważnym posunięciem w kontekście twórczości XXI wieku, która poszukuje nowej estetyki, nowego obrazowania, pozbawionego starej fotograficznej artystyczności na rzecz widzenia, jakie wprowadziła do fotografii światowej m.in. Nan Goldin.
- P. Bernatowicz, , Rok 2011 – rok lewicy w sztuce współczesnej, „Obieg”, http://www.jureckifoto.blogspot.com/ [data dostępu 10.02.12]↵
3 comments
Zgadzam się z wieloma ocenami sytuacji sztuki w Polsce, zawartymi w artykule, ale utożsamianie muzeum z galerią to mylenie pojęć. Proszę sprawdzić statuty Muzeów Narodowych – działalność wystawiennicza jest tam zwykle na 5 – 6 miejscu, po gromadzeniu zbiorów, inwentaryzowaniu, działalności naukowej, badawczej i edukacyjnej, przechowywaniu zbiorów i ich konserwacji. Muzeum jest przede wszystkim placówką naukową o rozbudowanych zadaniach, stąd taka liczba zatrudnionych w nim pracowników. Na ilość wystaw nigdy nie wygra z galerią, zajmującą się przede wszystkim organizowaniem wystaw. Porównujmy muzea z muzeami, galerie z galeriami.
Pozdrawiam –
Waldemar Wojciechowski
Nigdzie nie utożsamiałem galerii, w tym prywatnych, z muzeami narodowymi. Natomiast zwracam uwagę na na ilość i znaczenie wystaw, jakie oferuje się publiczności, np. Muzeum Narodowe w Krakowie czy w Gdańsku. Tak naprawdę to nie mamy dostępu do wielu danych, np. o konserwacji obiektów, i jakie są to koszty. Były dyrektor Muzeum Narodowego w W-wie prof. P. Piotrowski pragnął zmienić de facto ograniczyć właśnie Dział Konserwacji. Jak się to skończyło, wszyscy wiemy.
W artykule zaproponował Pan porównanie ilości wystaw w dużym Muzeum Narodowym z dowolnie wybranym niemieckim czy austriackim Kunsthalle… Owe Kunsthalle to właśnie galerie sztuki współczesnej, czasem posiadające własne kolekcje, niektóre wspierane przez lokalne Kunstverein – towarzystwa artystów, miłośników i kolekcjonerów sztuki. W tym momencie należałoby porównać budżety wystawiennicze tych instytucji; finansów przeznaczonych w Muzeach Narodowych na utrzymanie budynków, zbiorów czy na wynagrodzenia nie można przeznaczyć na organizację wystaw. Przypominam, że to Państwo jako założyciel Muzeum Narodowego nakłada na nie rozliczne obowiązki i zapewnia finansowanie ich wypełniania. Można oczywiście dyskutować nad zakresem zadań Muzeum (tu właśnie przydaje się przykład prof. Piotra Piotrowskiego), ale dopóki nie zmienią się wymagania państwa, nie zmienią się też liczby pokazywanych wystaw, bo budżety na nie przeznaczane są żałośnie skromne.
Comments are closed.