Konflikt polsko-niemiecki jest obecny w spektaklach Jana Klaty niemal od początku jego kariery – podejmuje ten temat z różną intensywnością i w odmiennych estetykach. W Titusie Andronicusie (premiera 15 września 2012 roku w Teatrze Polskim we Wrocławiu) koncentruje się na dwóch zagadnieniach: wewnętrznym rozpadzie Rzymu-społeczeństwa i braku kontaktu między ludźmi – zarówno tych samych narodowości, jak i wywodzących się z innych kultur. Chociaż w spektaklu Klaty nie ma bezpośrednich nawiązań do drugiej wojny światowej, to takie skojarzenia same się nasuwają. Twórcy świetnie zdają sobie z tego sprawę, dlatego celowo uruchamiają najbanalniejsze stereotypy. Spektakl powstał w koprodukcji wrocławskiego Teatru Polskiego i Staatsschauspiel Dresden – stąd decyzja, by w rolach Rzymian zostali obsadzeni niemieccy aktorzy (z wyjątkiem Lavinii granej przez Paulinę Chapko), a Gotów zagrali Polacy. Pomysł dość oczywisty, ale czy możemy sobie wyobrazić odmienną konfigurację?
W Titusie Andronicusie Rzym jest przestrzenią autonomiczną, rządzącą się własną wewnętrzną logiką, niezależnie od uwarunkowań historycznych. To współczesny obraz wysokorozwiniętego społeczeństwa europejskiego, które wykorzystuje mniej rozwinięte cywilizacje. To cesarz ustanawia Prawo, do którego dostęp mają jedynie żołnierze, a Goci, uznawani za barbarzyńców, dostarczają Rzymianom taniej siły roboczej i kobiet przeznaczonych na prostytutki (do tego przecież sprowadzają się obowiązki Tamory – polskiej kurwy – na dworze Saturninusa). W państwie, w którym bezkarnie uśmierca się współobywateli, nieustannie są przekraczane granice człowieczeństwa. Mimo że ostatecznie władzę przejmuje ostatni żyjący syn Titusa, Lucius (Robert Höller), nic się nie zmienia – nowy cesarz przepędza Gotów z Rzymu, chociaż to dzięki nim odniósł zwycięstwo.
Titus Andronicus jest przede wszystkim dramatem charakteru – tytułowy bohater (Wolfgang Michalak) pozostaje wierny systemowi państwa, który po wojnie z Gotami już nie istnieje. Dlatego rodzina Andronicusa jest tak łatwym celem ataków i spisków – nie umie funkcjonować w nowym paradygmacie. Dostrzega się to już w pierwszej scenie, kiedy Titus przerywa kłótnię Bassianusa (Matthias Luckey) i Saturninusa (Stefko Hanushevsky) o tron zamordowanego ojca. Dowódca wnosi na plecach 21 metalowych trumien synów poległych podczas wojny. To z tych skrzyń Justyna Łagowska stworzyła estetyczną scenografię miasta wznoszonego na trupach żołnierzy. Podczas dłużącej się, dziesięciominutowej sceny wnoszenia trumien, przy wtórze hardrockowych dźwięków, składamy hołd ostatnim bohaterom – ale czy faktycznie Rzymu?
Kiedy kończy się pogrzebowa musztra, w państwie nastaje nowy, krwawy porządek. Titus, na własną zgubę, wybiera na cesarza starszego z kandydatów – Saturninusa. Jednak faktyczną władzę sprawuje nie Rzymianin, ale niewolnik Aaron (Wojciech Ziemiański). Udaje się mu to nie za pomocą siły, ale perswazji i podstępu. Murzyn reprezentuje w spektaklu współczesnego Obcego – z jednej strony to karykatura diabła (wysmarowany ciemną farbą, ze zwierzęcymi rogami na głowie i zwisającym ze spodni wielkim, gumowym członkiem), z drugiej ucieleśnienie rasistowskich i ksenofobicznych uprzedzeń. W hierarchii społecznej Aaron znajduje się na samym dole, dlatego tym dotkliwiej brzmią w jego ustach słowa: „Got to Murzyn, obcy, Żyd”. Stereotypowo zostali przedstawieni także synowie Tamory Demetrius (Michał Majnicz) i Chiron (Marcin Pempuś). Goci, w dresiarskich spodniach i pstrokatych koszulach (kontrastujących z nazistowskimi nadrukami na ubraniach rzymskich żołnierzy), pełnią rolę scenicznych rezonerów – ich zabawne gagi i wulgarne dowcipy stanowią celny komentarz do rozgrywających się okrutnych wydarzeń. To oni uruchamiają całą serię komedii omyłek: nie znają języka niemieckiego, więc zmuszają rzymskiego żołnierza, by na migi przetłumaczył im mit o Tereusie obcinającym język Filomeli – to historia, która zainspirowała ich do odrąbania Lavinii nie tylko języka, ale także dłoni.
Do uwspółcześnionego dramatu Szekspira zostały wplecione fragmenty z Anatomii Tytusa Fall of Rome. Komentarza do Szekspira Heinera Müllera. Jak twierdzi w wywiadach Klata, chciał przełamać w ten sposób poetyckość (a nawet pomnikowość) tekstu i dosadniej pokazać okrucieństwo i brutalność Titusa Andronicusa. W spektaklu jest to przede wszystkim przemoc w relacjach między postaciami, nawet nie w gestach, ale w intencjach ukrytych w słowach. W swojej inscenizacji reżyser uniknął banalnych rozwiązań – krew nie leje się strumieniami, chociaż po scenie rzucane są ludzkie członki owinięte streczem, a w finałowej scenie synowie Tamory, upieczeni w lukrowanym torcie, zjadani są żywcem na uczcie Titusa.
Kobiety zostały przedstawione u Klaty jako przedmioty pożądania i emblematy cielesności. Czy rzeczywiście Szekspir przypisał im tak mało znaczącą rolę? W spektaklu banalizuje się fakt, że to w wyniku determinacji kobiet, a nie mężczyzn, zaczyna rozpadać się wewnętrzna struktura Rzymu. Wymowna jest scena, w której zgwałcona córka Titusa, owinięta streczem i z odciętymi dłońmi, zastyga razem z ojcem na podeście zbudowanym z trumien jej braci. Lavinia nie reprezentuje tylko pomnikowego piękna – zwłaszcza kiedy błaga Tamorę o śmierć w zamian za oszczędzenie czci. Tak przejmujących szekspirowskich scen brakuje w Titusie… Klaty. Niekonsekwentnie jest także poprowadzona postać królowej Gotów. W pierwszej części przedstawienia Tamora (Ewa Skibińska) bezskutecznie próbuje ostudzić swoje żądze, siedząc okrakiem na lodowej bryle, zaspokaja ją dopiero kopulacja z Aaronem. Dopiero w drugiej części, kiedy Tamora jako Zemsta przychodzi z synami (Gwałtem i Morderstwem) do Titusa i zwraca się do niego po niemiecku (w języku swoich wrogów), staje się jedną z najokrutniejszych kobiet w dramatach Szekspira. Niestety i ta scena zmienia się w farsową etiudę, kiedy Andronicus odpowiada cesarzowej po polsku – z wyraźnie austriackim akcentem, co wywołuje salwy śmiechu na widowni.
Twórcy podkreślają w przedstawieniu przede wszystkim polsko-niemiecki konflikt. Na playliście Klaty pojawiają się trashmetalowe przeboje naprzemian z polskimi pieśniami patriotycznymi (niezapomniane wykonanie Torstena Ranfta, jako Marcusa, śpiewającego fragment Roty: Na sztos rzuciliśmy nasz życia los). Podobnych grypsów nie brakuje w spektaklu: przy geście Ave Cesar Niemcy krzyczą: „Heil, Hitler”, a Goci znają tylko kilka niemieckich zwrotów: „Scheller, Scheller”, „Hände hoch”, „Nicht schießen” – rozpoznawalnych z serialu o Hansie Klossie, Stawka większa niż życie. Klata nie tylko wykorzystuje narodowe klisze, ale reprodukuje także popkulturowe wzorce: Rzymianie noszą koszulki ze zdjęciami znanymi z każdego podręcznika historii Polski. To nadruki przedstawiające wojenne fotografie żołnierzy Wehrmachtu wyważających polski szlaban graniczny w 1939 roku, płonący Zamek Królewski w Warszawie i bombardujące myśliwce Messerschmitt.
W interpretacji Titusa Andronicusa nie chodzi przecież jednak o celebrację popkultury, lecz konieczność uchwycenia tego, co Szekspir mówi o naszej rzeczywistości. Niestety wnioski, które wyciągnął Klata wydają się dość oczywiste. Twórcy podważają mit wspólnoty europejskiej – słabsi nadal będą wykorzystywani przez silniejszych. Łatwo doszukać się w tym sytuacji Polski, znajdującej się na peryferiach Wielkiej Polityki. Nic poza tym. Klata nie kontynuuje tematu, woli (pop)produkować kolejne przykłady różnic kulturowych i konfliktów rasowych. Trzeba jednak przyznać, że spektakl ogląda się z zainteresowaniem – Klata i tym razem nie obniżył artystycznego poziomu swoich inscenizacji. Tym bardziej szkoda, że nie udało mu się, tak jak w H. na podstawie Hamleta, kongenialnie „przepisać” tekstu Szekspira. Uznaje się, że Titus Andronicus był wielkim sukcesem kasowym Szekspira, w przypadku spektaklu Klaty zapowiada się kolejny festiwalowy szlagier.