Czytając teksty współczesnych filozofów, którzy całe wieki głowią się nad istotą rzeczywistości, można zauważyć pewien zarzut – mianowicie fragmentaryczność opisu otaczających zjawisk. „Fragmenty są rzeczywistością okaleczoną. Odłączone od całości przez kataklizm – jak urwana noga stołu czy człowieka – albo oddzielone sztucznie, by jak mniemany, łatwiej było je poznać, wyrwane z naturalnego otoczenia, przycięte do rozmiarów preparatu i umieszczone pod elektronowym mikroskopem – milczą(…) Każdy fragment świata, jaki udaje nam się wskazać czy wytknąć, zaświadcza o naszej samowoli i coraz bardziej dezorientuje” – zauważa Jolanta Brach–Czaina w swojej książce „Szczeliny istnienia”[1]. Zarzut bądź co bądź zasadny, choć nie zmienia to faktu, że na ową fragmentaryczność jesteśmy skazani, zwłaszcza, że poszczególne wycinki lubią składać się w sensowną układankę, tworząc sugestywną narrację. Tak dzieje się w przypadku twórczości Rafała Milacha, który za pomocą aparatu, z chirurgiczną precyzją, wycina z otaczającego świata najbardziej newralgiczne, światłoczułe elementy, trafnie diagnozując egzystencjalny, jak i historyczny miąższ fotografowanych przez siebie zjawisk. Jego realizacje stanowią doskonały przykład dokumentalnego fotoreportażu.
Wielokrotnie nagradzany w konkursach fotografii prasowej, laureat World Press Photo i Picture of the Year International, uwodzi swoich widzów świeżością spojrzenia, pewnego rodzaju nadwrażliwością, która sprawia, że rejestrowana rzeczywistość staje się niezwykle fotogeniczna. A to, że jest to rejestracja elementarna, nie oznacza wspomnianej wcześniej dezorientacji, raczej próbę snucia historii w pierwszej osobie. Działania Milacha oscylują głównie wokół problemów społecznych, tożsamościowych, uwikłania w przeszłość. Jego projekt „W samochodzie z R”, który można jeszcze oglądać w gliwickiej Czytelni Sztuki to podróż do krainy wulkanów i próba opisu islandzkiego klimatu, w którym wciąż obecne jest widmo kryzysu. Artysta pochyla się nad codziennością, próbując uchwycić istotę oglądanego obrazu. W tej podróży towarzyszył mu pisarz, Huldar Breiðfjörð, który snuje ironiczną narrację dotyczącą Islandii, zaczynając sobie zdawać sprawę, że o swoim rodzinnym kraju nie wie wbrew pozorom nic. Podobne uczucia towarzyszą Milachowi, który zamiast przybliżać się do upragnionego celu, czyli znalezienia punktu stycznego pomiędzy obrazem, a oglądaną rzeczywistością, zaczyna się od niego oddalać. Nie mniej jednak niezwykle wyciszone, doskonałe fotografie artysty tworzą spójną, wielowątkową opowieść o Islandii, znacznie ciekawszą od tych, które możemy znaleźć w przewodnikach, w dodatku uzupełnioną o błyskotliwe uwagi Breiðfjörð. Słowo i obraz świetnie się w tym przypadku uzupełniają. Fotografie artysty są niezwykle szczegółowe. Spoglądając na jego prace nie można oprzeć się wrażeniu, że Milach ze swoim aparatem pojawia się zawsze w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, kadrując to, co jednorazowe, krótkotrwałe, ulotne i zarazem intymne – nie do odtworzenia czy powtórzenia.
Podobne wrażenia wywołuje inne przedsięwzięcie artysty – „7 pokoi”- który można właśnie oglądać w warszawskiej Zachęcie. Tym razem artysta bierze na swój fotograficzny warsztat Rosję – krainę pełną sprzeczności, zimna i surowości. Całe przedsięwzięcie stanowi zapis codzienności życia Rosjan, z dala od zbędnego politykowania czy nakładania stereotypowych klisz. Na wystawie, oprócz fotografii obecne są także multimedialne wywiady z bohaterami tego niezwykłego fotoreportażu otwierające ekspozycję, które stanowią językowe dopowiedzenie tego, czego nie można było uchwycić na odbitkach, czyli prozaiczności składającej się z rozmów, ukradkowych spojrzeń, pracy, gotowania czy robienia makijażu. Milach zaczął podróżować na wschód od 2004 roku, początkowo z chęcią odnalezienia swoich korzeni. Dopiero po trzech latach zarysował się konkretny kształt projektu, który zakończył się 2010 roku. „Kiedy jechałem pierwszy raz do Rosji, miałem zupełnie inny pomysł i nastawienie. Rysowałem sobie taki duży projekt Rosja: coś superglobalnego, opisowego, komentującego. Mniej więcej trzy lata zajęło mi dojście do tego, że nie jestem w stanie tego zrobić, że coś takiego mnie przerasta” – opowiada Milach w wywiadzie Joanny Kinowskiej. Trzon całego projektu stanowią narracje Rosjan – Gali, Leny, Stasi, Miry, Wasi, Saszy i Nastii – którzy urodzili się jeszcze w ZSSR, ale w dorosłość wchodzili już w putinowskich realiach. Artysta z bohaterami swoich fotografii bardzo się zaprzyjaźnił, przejmuje się ich losami, próbując odrzeć ze stereotypów ich wizerunek. „W pierwszych latach moich wyjazdów do Rosji wielu znajomych pytało: „Jacy oni są, ci Rosjanie? Czym się od nas różnią?”. Była to oczywiście próba konfrontacji ze stereotypem — czy naprawdę na Syberii mają przez cały rok minus 40 i czy chleją z niedźwiedziami. W pewnym sensie ten projekt pokazuje „takich jak my”. Mieszkają w innym miejscu, funkcjonują w trochę innym systemie, ale podstawowe rzeczy są bardzo podobne. To, że są Rosjanami, jest ważne, ale nie najważniejsze dla mnie. Przede wszystkim są ludźmi, a potem mieszkańcami Rosji — najważniejszy zatem jest ten uniwersalny, ludzki przekaz”[2]– opowiada artysta.
Każdej z historii, a jest ich w sumie sześć, poświęcono osobną, starannie zaaranżowaną przestrzeń w galerii. Symbolicznym, ostatnim, 7 pokojem stają się reportaże Swietłany Aleksijewicz, zawarte w publikacji „Urzeczeni śmiercią”, których fragmenty można przeczytać w folderze i doskonale zaprojektowanej książce „7 pokoi”, towarzyszącej wystawie. „To rzecz o tych, którzy skończyli z sobą, lub próbowali skończyć, bo nie mogli się pogodzić z końcem idei socjalistycznej, o tych, którzy utożsamili się z nią na śmierć i życie, o tych wreszcie, którzy nie znaleźli dość sił, aby pogodzić się z nowym światem, nową historią i nową ojczyzną”[3]– opowiada autorka „Urzeczonych śmiercią”, będącą dramatycznymi relacjami 17 samobójców, którzy przeżyli lub ich bliskich. Jak reportaże Aleksijewicz artysta umieszcza w kontekście wystawy? Jak podsumowuje Krzysztof Pacholak, „historie ludzi głęboko zanurzonych w socjalizmie zestawił Milach z osobami, których młodość i dojrzewanie przebiegało już po rozpadzie Związku. Albo nie pamiętają w ogóle tamtych czasów albo pamiętają jak przez mgłę”[4]. Efekt tego zestawienia robi ogromne wrażenie. Po obejrzeniu wystawy trudno by było sobie teraz wyobrazić samobójczą śmierć ku miłości ojczyzny.
Tak więc widz poznaje Galę, poliglotkę, która często wyjeżdża za granicę, ma męża z Francji, z którym ma dziecko. Rosję darzy sympatią, bo codziennie ją zaskakuje. Kolejną bohaterką jest Lena. „Pochodzi z Kazachstanu, ma rosyjskie korzenie. Z zawodu jest immunologiem, prowadzi badania. Mieszka w Moskwie, ale źle się tam czuje. Nie pasuje do miejsca, w którym żyje, a nie może wyjechać (…)Ciekawe, że każda z tych osób opowiada w inny sposób o Rosji. Lena opowiada poprzez horoskop, który jej zrobił dziadek współlokatorki. Dosłowne zdania wyjęte z tej wróżby i rozmowy, które z nią odbywałem wcześniej, składają się idealnie na to, co w tym horoskopie się pojawiło” – opowiada artysta. Kolejną postacią jest Mira, która pracuje w agencji reklamowej i odstaje od rosyjskich realiów. W efekcie można ją obejrzeć na jedynym portrecie, na którym widać jej egzotyczną twarz z burzą ciemnych, długich włosów. Jej historię uzupełniają śnieżne, syberyjskie widoki. „Mira jest najmłodsza z wszystkich bohaterów, jej wspomnienia ze Związku Radzieckiego były wyjątkowo mgliste. To wszystko układa mi się w jedno odczucie — o ile inni mają jakąś bogatą historię czy są gdzieś mocno zakorzenieni, ona jest bardzo nieuchwytna”- podsumowuje artysta. Tymczasem Sasza i Nastia to kolejny przykład ludzi nie pasujących do otaczającej rzeczywistości. Czas nie jest dla nich ważny. Żyją z dnia na dzień, robią co chcą i żyją z drobnych sprzedaży w Internecie. Wszędzie razem, nie wyobrażają sobie życia bez siebie. Nawet na zdjęciach są nierozłączni. Milach uwiecznia ich w zmysłowej pozie – plecy Saszy owinięte są nogami i dłońmi Nastii. Ta niezwykła fotografia jest jedną z najpiękniejszych na całej wystawie. Tymczasem Stas z Krajonarska to jedyna postać zainteresowana sprawami politycznymi kraju, w którym żyje. „Ze Stasem zawsze rozmawiałem o polityce, w kuchni, o tym, co się dzieje, o wojnie w Gruzji. Opowiadał historię Rosji poprzez historie kryzysów, które przechodzili od rozpadu Związku Radzieckiego. U niego jest to przeplatane osobistymi historiami. Jest patriotą, ale z bardzo krytycznym jak na Rosjanina podejściem do ojczyzny” – opowiada Milach. A co się Stasowi podoba najbardziej w Rosji? Po prostu on sam. Ostatnią, chyba najciekawszą ze wszystkich narracji, jest historia Wasi, który jest gejem i pracuje jako drag queen. Wasia prowadzi podwójne życie- z jednej strony jest przykładnym ojcem i mężem, w którym bezgranicznie jest zakochana jego żona Tonia, z drugiej ucieka do klubu, gdzie może poczuć się całkowicie sobą. Na zdjęciach Milacha Wasia jest niezwykle subtelny, kobiecy, wymalowany. Na jednej z fotografii zmysłowo pali papierosa, by za chwilę tańczyć w ekstazie na scenie klubu. Artysta czujnym okiem rejestruje przemiany swojego bohatera, który najlepiej czuje się poza swoją rodziną. Poza portretami narratorów, na wystawie można obejrzeć również zdjęcia wnętrz mieszkań, blokowiska, śnieżne, miejskie krajobrazy, uzupełnione szczegółami w postaci telefonu czy pudełeczkiem z fotografiami, co podkreśla urok zwyczajnego, codziennego życia bohaterów Milacha.
„7 pokoi” to wystawa niezwykła. Artyście udaje się uchwycić mikromomenty, w których narratorzy wszystkich historii odsłaniają swoje prawdziwe „ja”, ze wszystkimi smutkami, niepokojami, radościami. Nie jest ono związane z historią czy polityką kraju, w którym żyją. Każdy z nich poszukuje wentylu bezpieczeństwa, który pozwoli oswoić im indywidualne „tu i teraz”. Milachowi udało się za pomocą doskonałej estetyki zdjęć pokazać to, czego nie opowiedzą podręczniki z historii, mianowicie rosyjską codzienność, która niewiele odbiega od polskiej rzeczywistości, gdzie każdy próbuje ją po swojemu udomowić. Artysta wycina z opisywanego środowiska bardzo trafny i wbrew pozorom obiektywny portret Rosji, która nie powinna być tylko i wyłącznie kojarzona ze Związkiem Radzieckim, Putinem i srogim klimatem. Do tej listy można by było dodać też oczywiście lejącą się strumieniami wódkę i niedźwiedzie. To popadanie w definicyjny schemat. Czasami wycinek, „okaleczony fragment”, do którego można zaliczyć fotografię, powie widzowi więcej niż język, któremu brakuje miejscami precyzji. Zdjęciom Milacha udaje się to z każdym razem.