Piąta edycja lubelskiego Festiwalu Sztuki w Przestrzeni Publicznej Open City / Otwarte Miasto podobnie jak poprzednie, a może nawet bardziej dobitnie, odwołuje się do tożsamości miejsca. Przewodnia idea, wyrażona przez kuratorkę Andę Rottenberg w haśle „UNI-JA/UNI-ON”, zwraca uwagę na geopolityczne położenie miasta, wiążąc ze sobą dwa punkty w historii – Unię Lubelską oraz Unię Europejską. Tym samym do życia powołany zostaje przedziwny konglomerat tożsamości, rewia polskich bolączek, schizofreniczna sytuacja, w której przywiązanie do tradycji i sentyment do utopii miesza się z niechęcią do totalistycznych programów. W oku tego palimpsestu znaleźli się artyści z kilkunastu krajów, którym analogiczne problemy, przyjmujące często szersze oblicza, takie jak nacjonalizm, globalizacja, dyskryminacja, ale też integracja, nie są obce – i obojętne. Repertuar nazwisk jest imponujący, od tych już uznanych, takich jak Leon Tarasewicz, Mirosław Bałka, Egle Rakauskaite, Pedro Cabrita Reis, Paweł Althamer, Colin Ardley, po świetnie zapowiadających się młodych, by wymienić chociażby Annę Molską, Flo Kasearu, Mykolę Rydnyia, Marinę Naprushkinę czy kolektyw Slavs & Tatars. Co ciekawe, w tym roku artystom towarzyszyli także dwaj krytycy, Wiktor Misiano z Rosji oraz Julian Heynen z Niemiec.
Przekraczając granice?
Bazujące na oczywistych skojarzeniach, ale zarazem wyraziste hasło programowe okazało się być nie lada wyzwaniem, nie tylko dla artystów, ale także dla odbiorców. Wyzwaniem tym większym, że ujawniło różnorodność swoich znaczeń na wielu płaszczyznach refleksji o festiwalu, a także o sztuce w przestrzeni publicznej w ogóle. Zdecydowanie nakreślona koncepcja kuratorska pozwala patrzeć na poczynania artystów przez pryzmat ich zaangażowania w zdefiniowaną uprzednio tematykę. Oceny mogą być zróżnicowane, ponieważ charakterystyczne dla tego typu przedsięwzięć spektrum publiczności jest szerokie (obok tzw. specjalistów od kultury czy, po prostu, bywalców różnego rodzaju kulturalnych imprez, obejmuje także mieszkańców i turystów). Ci pierwsi, w zależności od tego, czy dane miejsce jest im bliskie czy też nie, mogą wchodzić w podwójne role – obok pasjonatów są też przecież widzami zadomowionymi lub obcymi – co ma wpływ na wydawane sądy. Przy okazji przedsięwzięć obliczonych na określoną przestrzeń, jej topografię i społeczne uwarunkowania, pojawia się zatem nieodparta potrzeba zwrócenia uwagi na indywidualny punkt widzenia. Ma znaczenie fakt, że kurator oraz artyści reprezentują spojrzenie z pewnego dystansu. Wpisane w hasło tegorocznej edycji festiwalu widmo podziałów zyskuje więc dodatkowy sens. Tym bardziej, że sztuka w przestrzeni publicznej – sztuka, która aspiruje do „otwierania miasta” – to nie plenerowa galeria, istotna jest tutaj również cała sieć pozaartystycznych relacji. Warto zatem przyjrzeć się nie tylko powstałym pracom, ale też postawom kuratorsko-artystycznego zespołu i rozmaitym aspektom odbioru. To truizm, ale sztuka publiczna jest wymagająca – realizacja łatwo może obrócić się przeciwko twórcy, tak samo jak koncepcja przeciwko kuratorowi. Niektóre realizacje i działania uwypuklają bowiem rozdźwięk pomiędzy odbiorem a dążeniami artystów, owocujący podejrzliwością, a nawet wrogością widzów, podczas gdy inne są szansą na zmianę nieufności w zainteresowanie, dają nadzieję na międzyśrodowiskową integrację. Aby prace mogły zejść z piedestału i zafunkcjonować w przestrzeni, potrzebna jest jednak duża świadomość społecznego tworzywa.
Na gruzach utopii
Próbując rozwikłać supeł wymagań oraz powinności w obszarze sztuki publicznej, dobrze jest powrócić do ideowego centrum tegorocznej edycji festiwalu, którym – według słów kuratorki – jest Lublin „jako miasto usytuowane na pograniczu kultur i religii zarówno w perspektywie historycznej jak i współczesnej”[1]. Artyści modelowali swoje pomysły w oparciu o ten zespół znaczeń, często wybiegając daleko poza geohistoryczny konkret. Pojawił się repertuar tematów znany już z poprzednich edycji festiwalu, koncentrujący się wokół tożsamości miejsca przefiltrowanej przez najnowszą historię (szczególny status w mieście, na którego obrzeżach funkcjonował jeden z obozów koncentracyjnych, ma naturalnie Holocaust), jednak obszar podejmowanych problemów nieco bardziej niż dotychczas poszerzono w stronę refleksji o współczesnych relacjach polityczno-ekonomicznych. Wszystko razem rezonuje szeroko pojętą problematyką wykluczenia, nieobecności, wyparcia, a także napięć pomiędzy chęcią globalnej integracji a dążeniem do zachowania status quo. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wcielona w realizacje kuratorska linia programowa nabrała zdecydowanie negatywnego, krytycznego wydźwięku, co odróżnia bieżącą edycję festiwalu od poprzednich, w których na rozmaite sposoby dążono do restytuowania pewnego ideału wspólnoty, przede wszystkim tej złożonej z artystów i odbiorców, ale często problem ten stawiano szerzej – starano się stworzyć płaszczyznę społecznego dialogu. Projekt zaproponowany przez Rottenberg ma zdecydowanie antyutopijny charakter, rozprawia się z awangardowymi marzeniami o zbliżeniu sztuki i życia, odziera je z romantyzmu, czego przykładem są prace wymierzone w modernistyczną utopię wspólnotowości, reprezentowaną przez Oskara Hansena, nieoficjalnego patrona lubelskiego festiwalu. Realizacje Anny Molskiej oraz Pablo Cabrity Reisa nie dialogują, raczej podsumowują, dystansują się. W zrujnowanym Teatrze Formy Otwartej na osiedlu im. Juliusza Słowackiego, zaprojektowanym przez małżeństwo Hansenów, swój początek bierze nakreślona fluorescencyjną farbą linia autorstwa Molskiej, której koniec znajduje się na najstarszym miejscu kultu religijnego w Lublinie, wzgórzu Czwartek. Przecinająca całe miasto w rozmaitych punktach linia jest swoistym hołdem, ale również zupełnie innym komentarzem idei architekta niż zrealizowana dwa lata temu przez Krzysztofa Żwirblisa akcja, jedna z serii tzw. Muzeów Społecznych. Projekt Żwirblisa angażował mieszkańców osiedla, był swoistą próbą wskrzeszenia Hansenowskiej wizji. Zatem abstrakcyjna linia (trwały znak gestu artystki) oraz zanurzona w codzienności akcja (efemeryczne zdarzenie współtworzone przez artystę i odbiorców) mieszczą się wyraźnie na dwóch biegunach artystycznych działań. Podobny wydźwięk ma realizacja Cabrity Reisa, w której artysta zestawił sylwetkę dominikańskiego kościoła z repliką balkonu ze wspomnianego, zaprojektowanego przez Hansenów osiedla. Artysta wydaje się sygnalizować pokrewieństwo obu modeli, religijnego i artystycznego. W ten sposób twórcy zdają się sygnalizować swój dystans wobec utopijnych, jednoczących projektów, dają wyraz zwątpieniu w określoną wizję sztuki.
- Zob. tekst Andy Rottenberg na oficjalnej stronie festiwalu: http://www.opencity.pl/o-festiwalu/ (dostęp: 15.07.2013 r.)↵