W ubiegłym roku Galeria 72 w Chełmie obchodziła 40. rocznicę istnienia, a zatem cztery dekady upłynęły od kiedy Kajetan Sosnowski powołał w mieście swojego dzieciństwa zalążek kolekcji sztuki współczesnej. Przy pomocy miejscowego kierownika Wydziału Kultury Powiatowej Rady Narodowej, Zenona Stachiry, utopijny zamysł awangardowego artysty udało się zrealizować. Zapał Sosnowskiego jednak szybko się rozwiał; to nie był już ten Chełm z lat międzywojennych, miasto lat licealnych, w którym mieściła się redakcja awangardowej „Kameny”, w której publikowali między innymi Bruno Schulz i Czesław Miłosz, a za oprawę graficzną odpowiadał nauczyciel Sosnowskiego, Zenon Waśniewski. Było miasto PKWN. Bożena Kowalska, biorąc do serca rady Henryka Stażewskiego, konsekwentnie rozwijała jednak program galerii, wraz ze współpracownikami gromadząc sporą kolekcję awangardowej sztuki współczesnej polskiej i obcej, opartą szczególnie na nurcie geometrycznym – drugą w Polsce „bezdewizową” kolekcję międzynarodową po łódzkiej kolekcji grupy a.r. Z czasem jednak i ta inicjatywa rozwiała się, utraciła swoje pierwotne znaczenie, chociaż galeria nadal funkcjonuje w ramach struktur miejscowego muzeum, teraz wyraźnie już jednak poza głównym nurtem obiegu sztuki i na marginesie zainteresowań większej części, szczególnie młodego, środowiska artystycznego. Oczywiście, jeśli przyjąć perspektywę centrum, ponieważ pracownicy Muzeum wkładają wiele wysiłku, by utrzymać wysoki poziom wystaw, a galeria wciąż skupia wokół siebie duże grono znakomitych artystów. Trudno jednak zaprzeczyć, że dzieli los wielu ambitnych projektów dryfującego na wodach historii, polityki i ekonomii.
Kilkanaście lat temu zauważano: „chełmska galeria nie ma szczęścia do jubileuszy: obchody 30-lecia kolekcji, podobnie jak to było na jej 20-lecie, mogą być bardziej niż skromne i odbywać się w cieniu sporów o dysponowanie zbiorami oraz ich przyszłość” [1]. Wydaje się, że zmieniło się niewiele, 40-lecie też przeszło bez echa, chociaż w Chełmie wyglądało to inaczej.
*
Odkrywanie ma dla badacza nieodparty urok. Dla historyka sztuki współczesnej ten truizm nabiera specjalnego znaczenia zwłaszcza w odniesieniu do problematycznego okresu PRL-u, „ziemi obiecanej” spraw zapomnianych i powikłanych. Tabu mówienia o pozytywnych walorach nie tylko powstających wówczas dzieł, ale również mechanizmów działania środowiska artystycznego zostało przełamane już jakiś czas temu. Pozytywne oblicze artystycznej Polski Ludowej zawdzięczamy szczególnie eksponowaniu opozycji pomiędzy oficjalną polityką a działaniami jednostek przeprowadzanymi w kontrze do niej, podsycanemu przez mniej lub bardziej wykreowane indywidualne narracje. Takie kontestatorskie postawy – choć atrakcyjne z dzisiejszego punktu widzenia – były jednak rzadkie, o wiele częściej artyści, krytycy i animatorzy prowadzili z władzą bardziej dwuznaczną grę, umożliwiająca konkretne działania, co pokazała chociażby Anna Markowska w wydanej ponad dekadę temu książce poświęconej fenomenowi Galerii Krzysztofory. Bliższa rzeczywistości była więc strategia koegzystencji i kooperacji, dyktowana kolejami codziennych wyborów. Zwłaszcza w dekadach naznaczonych względnym artystycznym prosperity (i względną swobodą), czyli końcu lat 50., latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Efektywność takiej strategii jest tym bardziej wyraźna, że dzięki niej dzisiaj możemy odkrywać prawdziwe artystyczne perełki, o czym przekonuje chociażby wydana w ubiegłym roku – i chętnie czytana – książka Filipa Springera, poświęcona powikłanym losom powojennej polskiej architektury. A odkrywanie, jak wiadomo, ma swój urok.
Jest jednak jakaś rysa na tym krzepiącym, choć przecież genetycznie wieloznacznym, obrazie odsłaniania zapomnianych ścieżek współczesnej sztuki. Być może jest to zbyt osobisty odcień nostalgii młodych badaczy za epoką, której nie doświadczyli, albo – równie niezmienna – tendencja do popadania w schematyzm ocen. W obu przypadkach trudno się dziwić, ostatecznie dystansu, jaki dzieli historyka od przedmiotu jego badań nie da się zniwelować, a sytuacja oddalenia, wraz z dorastaniem kolejnych pokoleń, dotyka już także powojennej sztuki współczesnej. Być może jednak chodzi o coś innego, o niebezpieczne spotęgowanie sytuacji, kiedy jednocześnie nazbyt łatwo przychodzi formułowanie diagnoz dotyczących przeszłości i pomijanie milczeniem aktualnych problemów. Nagle okazuje się, że romantyczna postawa badawcza niebezpiecznie zbliża się do eskapizmu.
**
Rysa staje się wyraźna zwłaszcza wtedy, kiedy perspektywa staje się mniej centralna. Polityka artystyczna Polski Ludowej zakładała wyprowadzenie sztuki aktualnej z największych ośrodków i przybliżenie jej mniejszym, lokalnym społecznościom. Sympozja i plenery kształtujące pejzaż artystyczny lat 60. i 70., do których tak chętnie się dziś odwołujemy przy okazji kolejnych festiwali sztuki, były również inicjatywami politycznymi, dającymi władzy nowoczesne oblicze, a istotnym politycznie miejscom nową, awangardową tożsamość; tak niewątpliwie było i w Chełmie, mieście, w którym w 1944 roku położono kamień węgielny pod budowę Polski Ludowej. Klimat misji społecznej, jakby na zasadzie siły rozpędu, umożliwił realizację również bardziej indywidualnych inicjatyw, jak Galeria 72 wraz z rozwijającą się kolekcją sztuki współczesnej czy inicjatywy wystaw objazdowych Janusza Boguckiego, korespondujące z jego wizją propagowania sztuki poprzez działania społeczne i edukacyjne. Granica pomiędzy przekonaniem i wizją a polityką artystyczną stopniowo się zacierała, często miała przecież postać kooperacji, nie kontry; i trudno doszukiwać się w tym koniunkturalizmu, zwłaszcza, że kulisy powstawania dzisiejszych inicjatyw artystycznych są dobrze znane i skłaniają raczej do ostrożności w ferowaniu ocen względem minionych dekad.
Chociaż artystyczna mapa Polski zmieniła swój kształt, niektóre z powołanych wówczas inicjatyw wciąż istnieją, chociaż jest to egzystencja na marginesie życia artystycznego. Zostały pokonane przez polityczne, ekonomiczne i bardziej prozaiczne, bo personalne, zmiany ostatnich dziesięcioleci. Nostalgia współczesnego badacza nie za bardzo do nich przystaje. Bardziej przydałoby się zwykłe zainteresowanie.
***
Kiedy podziwiani na całym świecie polscy plakaciści próbowali ominąć i ironicznie skomentować oficjalną politykę PRL, francuscy lewicujący graficy z grupy Grapus, inspirując się ich stylem, tworzyli plakaty z wizerunkiem Lenina. Tak, jak nie ma w tym nic dziwnego, nic dziwnego nie ma też w dzisiejszej fascynacji, szczególnie młodego pokolenia, okresem PRL-u. Tym bardziej, że przychodzi czas na nieuprzedzone diagnozy. W diametralnie zmienionych realiach pojawia się nostalgia za tym, co minęło i czego nie poznaliśmy, prowadzone są misje odkrywcze wymierzone przeciwko zapominaniu oraz kampanie uświadamiania mniej zainteresowanych, że i w czasie słusznie minionym powstawały rzeczy wartościowe. Wszyscy są zgodni, że nie warto czekać na ruiny, nawet jeśli może je spowodować zarówno ignorancja, jak i zaniechanie.
- Grzegorz Józefczuk, Wokół Galerii 72 w Chełmie, „Na Przykład” 2001, nr 2, cyt. za: kultura enter [online], http://kulturaenter.pl/0/np78-3.html, dostęp: 6.04.2013.↵