Po Polsce i Europie (Amsterdam, Paryż i Malmö) krąży widmo Animy, czyli wystawa Magdy Hueckel, której towarzyszy starannie przygotowany album wydany w 2013 przez poznańską Galerię Piekary. W ramach Fotofestiwalu w Łodzi wystawę Hueckel można było skonfrontować z kilkoma innymi wydarzeniami, takimi jak ekspozycja Anity Andrzejewskiej Nieśpiesznie w galerii FF i wystawa Rogera Ballena Shadow Land. Fotografie Rogera Ballena z lat 1982-2013 w Atlasie Sztuki. Dlaczego wymieniam akurat te dwa pokazy? Andrzejewska fotografuje z umiłowaniem buddyjską kulturę, mnichów, zwykłych ludzi Birmy w pięknych i szlachetnych obrazach, ale w trochę archaicznym stylu. Tak ją czuje i pragnie widzieć, co sprawia wrażenie, że jest nieczuła na obrazy nędzy; podobnie, jak piktorialiści z przełomu XIX/XX wieku. U Ballena zaś, w jego wizji upadku, a może końca człowieka, zarówno białego, jak i czarnego, resztki podłej egzystencji jawią się jako archetypiczny senny koszmar, w czym widać niezwykle udaną, inscenizacyjną wersję tradycji surrealizmu z przełomu lat 20. i 30. XX wieku. Hueckel zaś próbowała przeniknąć i oczyma Europejki przybliżyć się do duchowości Afryki. Jak wspomniałem, wystawie towarzyszy bardzo dobrze zaprojektowany i opracowany album, nominowany do fotograficznej publikacji roku 2014.
Album i wystawa w Galerii Imaginarium w Łodzi
Album, poza krytycznymi wstępami Mariki Kuźmicz i Wojciecha Nowickiego, podzielony jest na kilkanaście części, w których fotografie łączone są w określone typologie znaczeniowe. Rozpoczyna go rozdział Czas stoi w miejscu. Już na początku melancholijne wrażenie wywołuje fotografia pt. Anima/Peregrynatio z absurdalnymi, wielkimi schodami nad morzem, na których siedzi stado zastygłych w bezruchu ptaków. To schody donikąd, ale być może dla innego odbiorcy prowadzą one wprost do nieba albo do… morza. W ten sposób stworzona została narracja poetyckiego surrealizmu, zdecydowanie „lżejsza” od „mocnych” prac Ballena, skoncentrowanych na twarzach lub zwierzętach. Ta praca jest dla autorski szczególnie ważna, gdyż na ekspozycji została wyróżniona poprzez duży format i frontalną prezentację. Kolejny rozdział, i jednocześnie pasaż, posiada tytuł Drogi nie są oznaczone. Tym razem oglądamy mury, a na nich groźne zarysy cieni; rozpad materii staje się tu znakiem szczególnie ważnym. Zatrzymany został na wieczną chwilę w kadrze tylko czarno-białych zdjęć, co przypomina o tradycji dawnego postrzegania za pomocą fotografii, z jej nieustanną próbą uchwycenia życia i jednoczesną walką ze śmiercią. Taka estetyka przybliża nas do tradycji malarstwa abstrakcyjnego z lat 40. i 50. XX wieku oraz wpływowej już estetyki szarości Bogdana Konopki, która bliska jest także Andrzejewskiej. Rozpad materii połączony jest z walką przyrody o przetrwanie.
Część albumu pt. Musimy zdążyć przed północą pokazuje zdjęcia nocne, odrealnione, bez ludzi, co jest bardzo ważną zasadą całości monumentalnego projektu. Człowiek nie jest tu ważny, istotniejsza jest nieustannie umierająca, ale także, w niektórych ujęciach, odradzająca się czy trwająca przyroda, nieliczne pozostające przy życiu zwierzęta hodowlane. Ta część albumu i wystawy najbardziej zbliża się do atmosfery Jądra ciemności – genialnej powieści Josepha Conrada, która stała się próbą uchwycenia duszy Afryki, emanującej niezgłębioną tajemniczością oraz ukrytym wewnątrz przerażeniem, przypominającym także o innej interpretacji dzieła Conrada – filmie Czas Apokalipsy Francisa Forda Copolli. Pradawna anima istnieje tam, gdzie nie zniszczyła jej europejska modernistyczna cywilizacja, czyli częściowo w Afryce, Azji, Ameryce Południowej wśród nielicznych Indian żyjących w dorzeczu Amazonki oraz na wyspach Nowej Gwinei. Tam, gdzie poszukiwał jej w 1914 roku Bronisław Malinowski i Witkacy. Mieli oni innego rodzaju świadomość, wpływającą na rozumienie dawnych wierzeń. Malinowskiego interesował zasada wymiany i akceptacji w rytuale zwanym Kula, Witkacego zaś metafizyka symbolu. Te zagadnienia m.in. ukazuje wystawa M/W. Jeremy Millar pokazywana obecnie w łódzkim Muzeum Sztuki.
Magda Hueckel przyjęła, podobnie jak Conrad, figurę „obcego”, dlatego efektem jest nieobecność człowieka i wszechogarniające (podobnie, jak w filmie Copolli) widmo śmierci, które w kolejnych rozdziałach Animy, np. Jest duszno, staje się wręcz obsesją, napawa przerażeniem. W części ekspozycji pt. Czego tu szukacie? podświadomie przechodzi w formułę estetyczną znaną z filmu Obcy, co świadczy o sile uwodzicielskich kadrów ze słynnego filmu. Przywołane wyobrażenia czaszek martwych zwierząt są wręcz przerażające. Czy taka jest tylko afrykańska „anima”? Z pewnością nie, wystarczy przypomnieć chociażby rzeźby łódzkiego artysty Andrzeja Zająca, który podróżował do Afryki Środkowej. Wykonał tam mnóstwo optymistycznych fotografii i instalacji z użyciem rzeźb. Jest to zatem kwestia patrzenia i poszukiwania określonych wątków: pesymistycznych (Hueckel) lub optymistycznych (Zając). Ale Hueckel interesuje, podobnie jak przed laty Mayę Deren, pierwotny i chyba dominujący wciąż szamański duch czarnego kontynentu, istniejący w kulcie voodoo, głównie w Afryce Zachodniej (Benin).
Można mieć zastrzeżenia co do poetyczności poszczególnych części, np. To może nie być dobre dla ciebie, w których nasze zmysły atakowane są przez obrazy resztek zwierząt i fragmenty ocalałe po tajemnych rytuałach, co zbliża fotografie Hueckel do atmosfery niektórych zdjęć Ballena. Dziwne są to zdjęcia, jak kadry z sennego horroru, tylko że całkowicie realne. Kulminacją albumu jest rozdział Możecie patrzeć z daleka, który niczym thriller odkrywa kolejne zasłony, ukazując wnętrze pomieszczenia z ołtarzem, którego mroczną tajemnicę i ukrytą symbolikę węża (m.in. wielki wizerunek na ścianach) być może odkryją antropologowie? Rytualnie zabijają tam zwierzęta, o czym świadczą czaszki umieszczone przy suficie na drucie.
Kolejne zdjęcia przypominają miejsca kaźni, wraz z resztkami narzędzi i akcesoriów, jak noże i butelki. Zewsząd słychać bębny (tym razem tytuł potęguje znaczenia zdjęć). Jest to mini historia nieżywego konia zasypanego w dole, która, co ciekawe, rozpoczyna się jednym zdjęciem z Kościoła skalnego z Etiopii, a więc niesie ze sobą określoną deklarację rytualnego, religijnego przejścia z jednego stanu (życie) w drugi (śmierć). Album zamyka Epilog: Anima | Arché ze zdjęciem wykonanym w Algierii w miejscowości Timimoun (2010), przedstawiającym dziwny ryt na ścianie, prawdopodobnie wykonany współcześnie, reprezentujący rysy ludzi i zwierząt. Interesujące jest to, że struktura tego przedstawienia podobna jest do wyobrażeń z jaskiń paleolitycznych sprzed 30 tysięcy lat. Czas wieczny trwa, przynajmniej w niektórych miejscach.
Odnośnie samej ekspozycji w Łodzi – można mieć zastrzeżenia do pewnej nonszalancji, przejawiającej się w umieszczeniu bezpośrednio na parapecie trzech prac przedstawiających nieżywe psy. W przypadku zdjęcia ukazującego ołtarz, nad którym mamy się schylić, jest to uzasadnione. Niewykorzystana została zasada pisania tytułów pasaży wystawy odręcznie, brak zatem gestu i dramatyzmu lub przeciwnie, lekkości, mogących uzupełniać atmosferę zdjęć. Ale to wszystko drobiazg. Album i wystawa należą do bardzo udanych i jednych z najtrudniejszych do zrealizowania projektów.
Ekspozycja Magdy Hueckel jest wyjątkowa i ważna – bardzo dojrzała, czasami przejmująca. Jest efektem kilkunastu podróży oraz wieloletnich przemyśleń i fascynacji Afryką, a właściwie pytaniem o jej duchowość. Jest przede wszystkim zachwycającą wykładnią i interpretacją istoty tego kontynentu, z jego mrocznymi pejzażami i atmosferą ciemności („darkness”), w tym ukrytych rytuałów, których celem jest… Właściwie nie wiem co. Może zrozumienie świata, przebłaganie mrocznych bóstw, a może to już jest pusty, niczemu niesłużący rytuał? Afryka prawie wszędzie płynie krwią, nie tylko zwierząt, ale przede wszystkim milionów ludzi, co stawia pod znakiem zapytania religijność tego kontynentu, chyba, że mówimy o religijności typu pierwotnego.
Ekspozycję można porównywać ze zbyt optymistycznymi pracami Andrzejewskiej, które niekiedy za bardzo są osadzone w klimacie lat 40. XX wieku (Werner Bischof) i przede wszystkim z inscenizacyjnymi, odwołującymi się do postkolonializmu pracami Ballena, który, co niezmiernie trudno uczynić, stworzył nowa przestrzeń nie tylko dla tradycji surrealizmu, ale także dla zrozumienia paradoksu postludzkiej, nie tylko postkolonialnej, Afryki, w której widzi jedynie „azyl” dla ptaków i zwierząt (Asylum of the Birds; album 2014). Przy czym angielskie azylum może także oznaczać „przytułek” w tym „szpital psychiatryczny”, który także jest pewnego rodzaju schronieniem.
Te trzy ekspozycje były dla mnie najciekawsze na Fotofestiwalu w Łodzi. Ballen, niczym szaman, tworzy dziwny rytuał, penetruje slumsy na przedmieściach Johannesburga, osiągając zaskakujące rezultaty, niemające nic wspólnego z dokumentem, a będące odzwierciedleniem archetypów na temat „dziwnych” miejsc, paradoksalnych sytuacji, w których fragmentarycznie ukazani ludzie mieszkają wraz ze swymi zwierzętami, tworząc także rodzaj sztuki archaicznej, niesłusznie nazywanej prymitywną.